reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Kochani, niech te Święta będą chwilą wytchnienia i zanurzenia się w tym, co naprawdę ważne. Zatrzymajcie się na moment, poczujcie zapach choinki, smak ulubionych potraw i ciepło płynące od bliskich. 🌟 Życzę Wam Świąt pełnych obecności – bez pośpiechu, bez oczekiwań, za to z wdzięcznością za te małe, piękne chwile. Niech Wasze serca napełni spokój, a Nowy Rok przyniesie harmonię, radość i mnóstwo okazji do bycia tu i teraz. ❤️ Wesołych, spokojnych Świąt!
reklama

Ciąża po 40

siedzę i czytam testy....

Andzike - ha! Kuba oglądał z nami mecz otwarcia EURO 2012 (miał wtedy 3 albo 4 dni),

Ollena - nie podam Ci namiarów, bo to nasz lokalny sklep i niestety nie ma Crocsów, a ni Zary... ale wydaje mi się, że i w Dublinie spokojnie jakby się pochodziło i poszukało, to znajdziesz ciekawe buty za mniejszą cenę,
Laleczki - nie rób krzywdy swoim dzieciom, to koszmarki, a nie laleczki.

Majuska - sto lat dla Patrysi z okazji 2-gich urodzin!!!!!!!!

Nie ma Anki, ale nasze dzieciaki też wczoraj miały swój malutki jubileusik - wszystkiego dobrego dla Wandzi.
 
reklama
Matka frustratka pracuje
Zaraz zaraz, nie tak od razu… Najpierw to całe poranne zamieszanie, śniadanko, ubranko, psy koty. Potem to w zasadzie dobrze by było skoczyć na zakupy, bo nie ma z czego zrobić obiadu. Potem maleństwo ma porę drzemki. Tyle, że dziś pada deszcz, ze spaceru nici, więc ułożony w łóżeczku zamiast w wózeczku synek drze się zamiast drzemać. Zamiast robić obiad idę potrzymać za łapkę i przeczytać o tym, co gąsienica zjadła w sobotę. Jakieś osiemset razy. Reszta książeczki kompletnie go nie interesuje, gdzieś ma zarówno wstęp jak i całą resztę tygodniowego menu, o zakończeniu nie wspominając, bo zostało dawno urwane z książeczki i zgubione.
W końcu mały wyjec zasypia. Pędzę do garów. Zupa jest, zapiekanka się zapieka, niniejszym, zapowiadam wszem i wobec, ja idę pracować, ostatecznie dziecko ma tatę i babcię a ja przecież kiedyś muszę popracować. Ależ oczywiście. No to znikam w pracowni. O rany, w co tu ręce wsadzić… tu coś pomalować, tu pozłocić, tu posrebrzyć… Rozkładam sobie warsztacik do złocenia. Wyciągam płatek złota , cienki jak mgiełka. Drzwi otwierają się, płatek zwija się w trąbę i odlatuje, do pracowni wchodzi mąż i z miną spotwarzonej księżnej zaczyna grzebać na półce. Dość ostentacyjnie, ale udaje mi się dzielnie wytrzymać pełne 60 sekund, zanim pękam i pytam czego szuka. Odpowiedź wprawia mnie w zdumienie – w kontekście grzebania na rachitycznej półeczce zastawionej maleńkimi słoiczkami, buteleczkami i tak dalej. Mąż szuka bowiem piły tarczowej. I ona z pewnością tu była, bo on ją zawsze odkłada na miejsce. Właśnie tu. Zeskrobuję zwinięty w trąbę płatek z wykładziny, powstrzymuję się od komentarzy i - wielkim wysiłkiem woli – od natychmiastowego rzucenia wszystkiego, żeby lecieć i szukać piły. Mąż wychodzi, ale wraca jeszcze dwa razy, raz żeby przeszukać ponownie półeczkę, drugi raz żeby zajrzeć pod stół. Za drugim razem płatek odlatuje nie mi, tylko Dorocie, która też siedzi w pracowni i złoci, i wreszcie przestaje się chichrać.
Potem, zza zamkniętych ( chwilowo ) drzwi słyszę słodki szczebiot dziecięcia. Czyli się obudziło, pora na obiadek. No to niech sobie babcia radzi. Pięć minut potem otwierają się drzwi do pracowni. Przeciąg, płatek odfruwa, babcia mówi że on nie chce zupki. Warczę przez zaciśnięte zęby „parmezan, posyp mu parmezanem” Drzwi się zamykają. Wyciągam kolejny płatek, przez jakieś 40 sekund pracuję w skupieniu. Drzwi się otwierają. Wchodzi mąż i mówi, że piła się znalazła. Za nim włażą trzy psy. Kolejny płatek złota frunie w niebyt, a Łucja łapie w zęby słoik z klejem, bo on jest robiony ze skórek króliczych i tak pięknie pachnie. Wrzeszczę, Łucja upuszcza słoik, klej się wylewa, Balbina przysysa się do wykładziny i usiłuje wyżłopać rozlany klej zanim wsiąknie, do pracowni wpada mój synek i zaczyna walić obcęgami po łbie drewnianego aniołka, świeżutko pozłoconego. W łapie trzyma bułkę z masłem, babcia w tle krzyczy, że zupki zjadło mało i chciało bułkę. Widziałam kiedyś na zdjęciach taką idealną pracownię pozłotniczą – było tam sterylnie, jak w szpitalu. Nie było kurzu, psich kudłów, dzieci i bułek z masłem. „Tu ma być sterylnie , won!!!” ryczę do tego całego towarzystwa i wypycham ich za drzwi. Usuwam masło ze złota. Rozważam zamknięcie się na klucz, ale po pierwsze nie mam pojęcia gdzie on jest, a po drugie muszę iść rozrobić nowy klej. Nie mogę wysłać Doroty, bo ona dostaje gęsiej skórki na myśl o konieczności odmierzenia 62 ml wody. Muszę iść sama, chociaż wiem jak to się skończy. No to idę. Zaraz za drzwiami potykam się o psa i o mało nie wpadam na moje dziecko , które pędzi do mnie i wczepia mi się w spodnie. Stoję trzymając jedną ręką gacie, żeby mi nie zjechały z tyłka, w drugiej dzierżąc słoik. Bułkę z masłem wtartą w spodnie jakoś przeboleję. Babcia przemyka galopem, rzucając „ o jesteś to ja sobie pójdę zapalić” i znika ze sceny. Synek nie daje za wygraną, tarmosi mnie za portki, z drugiej strony na nogę wspina mi się suka, bo ten słoik… Powłócząc jedną nogą pełznę do kuchni. Opadają mnie głodne psy i jęczą, popiskują, biegają od misek do lodówki. Karmimy psy. Robię klej. Podrzucam dziecko babci, która już wróciła i znikam w pracowni. Jakieś pół godziny panuje spokój , jeśli nie liczyć walenia w drzwi co jakiś czas, połączonego ze skandowaniem „ MA-MA, MA-MA, MA-MA” Za którymś razem słychać również babcię, która tłumaczy, że mama pracuje i nie można przeszkadzać i drzwi się otwierają i babcia mówi o, widzisz, mama jest zajęta i kolejny płatek złota odlatuje, a synek wpada do pracowni, łapie bardzo ostry nóż pozłotniczy i wywijając nim ucieka, ale zostaje złapany i rozbrojony i ma za złe, więc wyje i rzuca się na podłogę. Potem opiekę nad dzieckiem przejmuje tata. W ciągu godziny przychodzą tylko 30 razy: żeby mi opowiedzieć że dziecko zarządziło karmienie kota, żebym na chwilę zajęła się dzieckiem, bo coś tam, żebym powiedziała, gdzie jest jakaś jego bluza, bo ma mokre rękawy, bo mył naczynia ( nie, nie mąż, synek) , żebym powiedziała, czy dać mu bułkę z masłem, bo chce ( NIGDY WIĘCEJ BUŁEK Z MASŁEM) . Dziecko jak się okazuje zaprowadziło tatę na górę, gdzie jest chwilowo izolowany kot po operacji. Zajrzało do miseczki, stwierdziło że pusta, kazało zabrać, zanieść na dół, pokazało, że kocie jedzenie jest w lodówce, a po zaniesieniu miseczki kotu jeszcze trzeba było zaczekać, aż kot zje. A przy tych wszystkich kursach góra dół maleństwo pilnowało, żeby zamykać starannie bramki na schodach, jedną na górze i drugą na dole. A w międzyczasie przyniosło tacie płytę i pokazało na odtwarzacz i tata włączył. I na górze zrobiło to samo. I na dole leciał sobie Iggy Pop, a na górze leciał sobie Dowland – utwory na lutnię, a na schodach jęczały sobie psy , uwięzione między dwiema bramkami. A potem tata z synkiem przyszli , żebym koniecznie z nimi poszła do kuchni, bo dziecię opanowało nową umiejętność i ja to muszę zobaczyć. No więc na ręce do taty, i hop na blat kuchenny i tu rzeczywiście nowość, bo zamiast otworzyć szafkę i w niej grzebać się otwiera lodówkę. I się zagląda do niej stojąc na blacie, i się mówi „ muuuu”, bo na butelce z mlekiem jest krowa. I się wyciąga różne rzeczy, na przykład kawał gorgonzoli, którego się już nie wypuszcza, tylko się nim macha i krzyczy „ ta, ta”. Nie jestem pewna, czy dziecko w tym wieku powinno jeść gorgonzolę, więc na wszelki wypadek wychodzę – dziecko najwyraźniej ma w tej kwestii żelazną pewność. Po drodze rejestruję że podłoga w pokoju zasypana jest mieszanką ryżu, soczewicy i koralików. Czyli grzebanie w szafce nie do końca się znudziło. Mówię sobie, że to się teraz nazywa zabawa sensoryczna, a nie syf i burdel, a poza tym wygląda że psy posprzątają za mnie, bo umierająca z głodu Balbina zaczyna metodycznie zbierać surowy ryż. Udaje mi się popracować przez 10 minut, potem do pracowni zostaje wpuszczone dziecko z kawałem sera w jednej i bananem w drugiej łapie, bo biedny tatuś twierdzi , że oszaleje jeśli zaraz tego upiora nie wykąpiemy i nie położymy spać. Kąpiemy, kładziemy. Dziecię zasypia słodko parę minut po 21. I wtedy wymykam się do pracowni. Mijam resztki ryżu na podłodze, na palcach przechodzę obok śpiących psów, zamykam za sobą drzwi i przez pełną godzinę pracuję jak maszyna. Iggy Pop się skończył, Dowland też, za to w duszy mi gra, na melodię mniej więcej marsza pogrzebowego : a w sobotę pożarła czekoladowe ciasteczko, lody w wafelku, kiszonego ogórka, plasterek sera, kawałek kiełbasy, dużego lizaka, odrobinę placka, całego serdelka, babeczkę i cząstkę arbuza…
 
katrina - testy do prawka? masz już termin egzaminu?
Mecz otwarcia ogladaliśmy na wielkim telewizorze wystawionym do ogrodu u brata Pawła - wśród 15 osób (i mniej więcej takiej samej ilości psów:-D) byly trzy ciężarne - ja, mamanabank (która chyba znów zaginęła w boju:no:) i szefowa mojego Pawła:-) Teoretycznie miałam jeszcze ponad miesiąc do porodu - Kacper jednak się pośpieszył i postanowił wyjść nieco wcześniej :-D meczu finałowego nie ogladałam - z dwudniowym Kacprem byłam jeszcze w szpitalu, a moja świeżo odkryta pasja kibica nie spotkała się ze zrozumieniem współlokatorek:no: Paweł mi wysyłał smsy co się dzieje na boisku :-D
Szkoda, że anka_d zniknęła:-( brakuje mi jej zdrowego podejścia do życia:sorry: Ciekawe co u niej... misia, kłaczek - macie z nią jakiś kontakt? wszystko u niej ok? wróci do nas?

Flo - jak zawsze umarłam :-) i jestem pełna podziwu, że Ty jednak dajesz radę i jeszcze nie oszalałaś :-) i jeszcze - cieszę się, że nie pracuję w domu - jak ostatnio próbowałam to firmowy laptop stracil dwa klawisze, ale na szczęście dały się upchnąć na miejsce. Czymże są jednak klawisze przy płatkach złota :-):-D:rofl2:
Wiesz, że jakbyś prowadziła bloga, to zaraz by się do Ciebie ustawili w kolejce wydawcy, żeby wydać Twój dziennik w formie książki? I byłabyś jak Matka Sanepid (którą uwielbiam czytać, ale nie aż tak jak uwielbiam czytać Dziennik Matki Frustratki :-D)
 
Ostatnia edycja:
Misia, Majuska - u mnie są girlandy, z tego co jeszcze nie brudne ale już nie czyste. To się tak kładzie na półce w garderobie, ale nie zwyczajnie, tylko tak że wywisa poza półkę. W ten sposób można zapełnić kilka półek. A, i to leży na wierzchu tego, co jest na tych półkach, więc się chodzi i jęczy, że się nie ma co na siebie włożyć.
Ollena - a fe! Szmacianki lubię, koszmarki lubię, ale to jest po prostu brzydkie i bez wdzięku.
Zoyka - echm... klejenie na styk nitkami Paraloidu B 72? Tak po linii zawodowej, ale obawiam się że może nie zdać egzaminu w przypadku kurteczki. Jednakowoż kiedyś mi się obił o oczy klej do odzieży - spytaj w pasmanterii. Wtedy byś musiała podłożyć pod spód łatkę jakąś.
Tapatiko fajne, kiedyś podobne szyłam dla mojej siostry... ech, żebym ja miała czas.
Majuska - strasznie szybko te dzieci rosną! Życzenia solenizantce będę składać jutro, ale możesz ją z samego rana ode mnie ucałować.
Andzike - ojej , długie to Twoje słomiane wdowieństwo. Camambert jest pyszny zapiekany z orzechami włoskimi.
 
Flo - długie, ale i tak lepiej niż jak pojechał 2 lata temu - teoretycznie na 3 tygodnie, a robota przedłużyla się do sześciu... :no: tylko, że wtedy było nieco łatwiej, bo nie było jeszcze Kacpra... Kacper "zadział się" w czasie któregoś z weekendów na które Paweł wracał do domu :-D

Doooobra, idę się przytulić do synka :tak: Spokojnej nocy!
 
Katrina - mocno trzymam kciuki za egzamin, przypomnij się tuż przed, to będę trzymać intensywniej.
Andzike - ech... to jednak lepiej pracować razem ( mimo szukania piły)
Misia - czytałam w wersji papierowej jakiś czas temu i mądrze baba mówi, rzeczywiście.
 
Hej, hej :)
Próbowałam wczoraj nadrobić zaległości od 1 listopada, ale bateria mi padła i utknęłam na przepisie na sałatkę z cyckorii. W tzw. międzyczasie Tonia rozwaliła nam drugą już klawiaturę, więc nie było na czym pisać. Trzecią chronimy, zobaczymy jak długo, bo gdy siadłam, żeby coś napisać już były funkcje poprzestawiane.

Słodkie nasze maleństwo chyba ma bunt jakiś, awanturuje się o wszystko, jeśli nie może osiągnąć celu za pomocą drugiego człowieka, znaczy traktuje nas instrumentalnie :wściekła/y: zwłaszcza mnie, bo najczęściej ja jestem pod ręką jednak. Zwariuję z nią. Teraz też słyszę jej pisk, tyle, że skierowany do kogoś innego, bo dzieciaki jeszcze nie wyszły do szkoły. Wytrzymać z Tośką w domu to jakiś horror, jak tylko mogę wychodzę z nią na dwór, bo nawet jak wiatr łeb urywa, to to jest lepsze, niż histerie małolaty w domu.

Samochód stoi nadal w warsztacie, więc jeździmy wszędzie na rowerkach, a że mamy sporo spraw do załatwiania, bo wreeeeeeeeeszcie zaczęło się coś dziać na naszej działce, to dmuchamy w tę i z powrotem i jeszcze do składu budowlanego, i do architekta, i wszędzie. Ostatnio mnie i Olkę tak zlał deszcz, że gacie miałyśmy mokre :baffled:

Dzieci wyszły do szkoły. Potwór mnie atakuje!!! Znowu mam tylko jedną rękę :crazy:
I tą jedną ręką chcę przekazać UŚCISKI URODZINOWE DLA PATI ! STO LAT !!!

A także uznanie dla Florentynki. Z lubością przeczytałam kolejny fragment pamiętnika pokrzepnika :-)

Andzike, kiedy wreszcie odwiedzisz nas, proszę ja Ciebie???

Miłego dnia!
 
reklama
Z okazji 2 urodzin Tobie Patrycjo życzę wszystkiego dobrego kochających rodziców ,zdrowia i dużo uśmiechu i
images
 
Do góry