reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

  • Każda z nas wita styczeń z nadzieją i oczekiwaniem. Myślimy o tym, co możemy osiągnąć, co chcemy zmienić, kogo kochamy i za kogo jesteśmy wdzięczne. Ale niektóre z nas mają tylko jedno pragnienie – przetrwać, by nadal być przy swoich bliskich, by nadal być mamą, partnerką, przyjaciółką. Taką osobą jest Iwona. Iwona codziennie walczy o swoje życie. Każda chwila ma dla niej ogromne znaczenie, bo wie, że jej dzieci patrzą na nią z nadzieją, że mama zostanie z nimi. Każda złotówka, każde udostępnienie, każdy gest wsparcia przybliża ją do zwycięstwa. Wejdź na stronę zbiórki, przekaż darowiznę, podziel się informacją. Niech ten Nowy Rok przyniesie szansę na życie. Razem możemy więcej. Razem możemy pomóc. Zrób, co możesz.
reklama

Ciąża po 40

Kłaczku :-):-Dależ numer.Guma fajna i wygodna ale jak widać może być kłopotliwa.Andzike to gratuluję owej kijanki:tak:.Zoyka przy najbliższej okazji u pediatry rozwiej wątpliwości bo coś wierzyć mi się nie chce w rewelkę sąsiadki.A fuj tak matkę straszyć:no:ale Choć w to nie bardzo chce mi się wierzyć i tez radziłabym Ci olać sprawę jednak pewnie sama bym panikowała dlatego spytaj lekarza:tak:Z naszej dyni zrobiła się pyszna zupa krem ,marynują się kawałki w słojach no ,a z reszty jaka została powstał motyw przewodni na najbliższe dni :-) 100_1899.jpg
 

Załączniki

  • 100_1899.jpg
    100_1899.jpg
    25,1 KB · Wyświetleń: 26
reklama
Pada. Ble..

To nie jest takie proste ,olać. Nie wiem co Sąsiadka miała na myśli mówić "sina obwódka". Kilka razy zauważyłam juz dawno u Julki ,ze robi sie taki siny na chwile ten trójkącik od górnej wargi do noska. M ma zadzwonić do znajomego lekarza i zapytać. Fakt, zawsze lekarz badał przy wizycie. Jednak to poważna sprawa a nie katarek.

Andzike no to super .Ale Paweł zrobił niespodziankę :) Nawet fajna ta kijanka jest :)

siedzę i znowu mysle co na obiad z niczego bo pusta lodówka. Pojadę sposobem Majuski i wykombinuję coś z tego co mam : mleko, jajko (1 sztuka),mąka , szpinak.
 
Dziewczyny,Sąsiadka mi dzisiaj powiedziała ze zauważyła siną otoczkę w okół ust u Julki jak się śmieje i zapytała czy ona nie choruje na serce. Wrzuciłam w google i się przeraziłam. Wszędzie piszą ze to niedokrwienie .

Zoyka
, spokojnie. Problemy z sercem nie diagnozuje się po sinej obwódce. Pierwszy lepsze pediatra wysłuchałby coś przy badaniu Julki. Dr. googla nie czytaj, bo to też nie jest dobry diagnosta. Przy najbliższej okazji zapytaj lekarza.

Andzike no to Wam się kijaneczka trafiła! Gratuluje!

Kłaczek to Ci numer Karol wywinął z tymi spodniami :-D Jaaaasne, kolega nic nie zauważył i spoglądał w tv :tak::-D

A my wczoraj obchodziliśmy 8 rocznicę związku. Z tej okazji D. zaprosił mnie do kina. Na "Wałęsę" :szok::-D;-)
Film super, Więckiewicz lepszy miejscami od oryginału :)
 
Ostatnia edycja:
Angelka a jak diagnoza Stasia ? Widziałam na FB ze na balu dobrze się bawił.

A tak na marginesie. 8 rocznica ,czyli rok temu mieliście kryzys jak statystyczne małżeństwo ?;-):-D
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:
Zoyka my kryzys to mamy kilkakrotnie w ciągu roku :)
Diagnoza w sumie ok, nie dowiedziałam się nic czego bym wcześniej sama nie wiedziała. Zaburzeń rozwojowych żadnych Stasina nie ma, tyle, że trza go stymulować odpowiednio. Największy problem ma z dotykiem powierzchniowym i "niedostymulowany" wzrok.
Na balu ok, poza tym, ze miliard razy mi z niego uciekł na zewnątrz :) No i w ogóle miał swój pomysł na ten bal :) Dzieci tańczą w kółku, a on własnie smaży mi jajecznicę na zabawkowej kuchni :)
 
Angelka i bardzo dobrze. Staś widocznie nie chce jak wszyscy i to jest pozytywne. BYć jak większość to banał, nuda i rutyna :)

macie moze w pdf książkę Iwona Majewska-Opiełka droga do siebie ?
 
reklama
Z pamiętnika matki frustratki
A żeby ich szlag trafił z tą zmianą czasu! Dziecię mi się poprzestawiało i już o 18.40 stanowczym gestem ujęło mnie za rękę i zaprowadziło na górę. Idziemy się myć. Natychmiast, już. Po drodze musieliśmy się przedrzeć przez kłębowisko sfrustrowanych psów, które też nic nie łapią z tej zmiany czasu i uważają, że jest właśnie pora kolacji. Część psów zostaje na dole ( bo bliżej kuchni) reszta idzie z nami na górę ( bo bliżej ręki która karmi). Ponieważ schody - z oczywistych powodów - zabezpieczone są bramką, psy nie mają możliwości zmiany zdania, te z dołu zostają na dole, te z góry siedzą na schodach, jedne i drugie są niezadowolone, wszystkie – oprócz Jego Wysokości – jęczą, wyją i lamentują. Trudno, muszą poczekać, my zabieramy piżamę w żaby – dziś synek usiłował się w nią ubrać jakieś 50 razy i był rozżalony kiedy zamiast piżamki trzeba było założyć skarpetkę, kurtkę albo spodnie – i idziemy się kąpać. Co , jak się okazuje, wymaga umycia wanny – powinnam to przewidzieć… Biorę głęboki wdech, liczę do dziesięciu, dochodzę do wniosku że może jednak synek w przyszłości mógłby mi mieć za złe tatusiobójstwo ( to znaczy z mojej strony patrząc mężobójstwo , oczywiście) w imię czystości wanny, i zabieram się za mycie tejże. Sprawę troszkę utrudnia maleństwo, bo bardzo chce do tej wanny wleźć , w pełnym rynsztunku, ubranku i butach. Podciąga się na wczepionych w brzeg wanny łapkach, bums – wali całym sobą w obudowę, zjeżdża na podłogę i zaczyna od nowa. Szoruję wannę i przez ramię zezując na dziecię mówię, że przecież trzeba się rozebrać, buciki zdjąć… i moje kochane maleństwo siada na podłodze i z namaszczeniem zdejmuje lewy bucik. Zaczynam puchnąć z macierzyńskiej dumy, a synek wstaje, zarzuca sobie kaptur bluzy na oczy, klapie na pupę, zdejmuje prawy bucik i zakłada lewy. Wanna już prawie umyta, trzeba spłukać i będzie. Odkręcam prysznic i słyszę zgrzyt. Złowieszczy zgrzyt. Synek właśnie szura po podłodze krzesłem, zrzucił już z niego moje wyjściowe spodnie i koszulkę, którą zakładam kiedy chcę się przebrać za człowieka i teraz sobie popycha to krzesło w stronę blatu i lustra. Wykonuję szpagat i triconasanę* jednocześnie i udaje mi się złapać wspinającego się na krzesło małego człowieczka i jednocześnie nie puścić prysznica. Coś mi szpetnie strzela w kręgosłupie przy okazji, a w dodatku nadaremno, bo perfidny bachor robi wymyk, jednym zręcznym ruchem przepycha krzesło metr dalej, drugim zręcznym ruchem na nie wskakuje i już jest o krok od spadnięcia i o pół kroku od buteleczki moich ulubionych perfum i słoiczka z kremem, na który nie było by mnie stać, gdyby nie był na jakiejś sakramenckiej promocji. Cóż, w takiej chwili działa instynkt… powiedzmy że macierzyński. Rzucam prysznic, łapię dziecko. Prysznic szaleje po wannie jak wąż w konwulsjach. Hydro horror. Woda ścieka z sufitu, ręczniki wiszące na suszarce ociekają wodą, ze mnie się leje, o podłodze nawet nie wspomnę. Progenitura, jakimś cudem wychodzi z tego sucha jak pieprz. Prawy bucik ma mokry – ten co został zdjęty i leżał na podłodze. No dobra. Łowię spodnie – może do jutra wyschną, stwierdzam, że koszulce już nic nie pomoże, przez myśl przebiega mi Heraklit i zastanawiam się czy kiedy radośnie oznajmiał że „wszystko płynie” to stała za nim, podparta pod boki i patrząca z pode łba pani Heraklitowa – żona albo mamusia – warcząca przez zasznurowane usta „tak, a kto to wszystko niby powyciera?”. Powycierać trzeba trochę, bo się zrobiło ślisko. Mop jest na dole. Łapię pod pachę dziecko, otwieram drzwi łazienki, do środka wpadają trzy psy, które do tej pory siedziały pod drzwiami skwiercząc żałośnie. Z wodnej kałuży na podłodze robi się błotna kałuża, tam gdzie jeszcze było sucho pojawiają się ślady mokrych i ubłoconych łapek, ale ponieważ my wychodzimy z łazienki to psy też wychodzą i kłębią się na schodach, wpadają pod nogi i wyją rozdzierająco, bo bramka na dole schodów jest zamknięta. Otwieram bramkę, psy ze schodów przepychają się przez nią wszystkie naraz, psy z dołu jednocześnie wciskają się na schody i pędzą na górę, zaglądają do łazienki i zbiegają na dół znacząc trasę śladami mokrych łap. Synek wije się, wrzeszczy i próbuje się wyrywać. Znajdujemy mopa, co trochę uspokaja dziecko – mycie podłogi jest aktualnie jednym z jego ulubionych zajęć. Wdrapuję się po schodach z dzieckiem uczepionym mnie jak mała koala. Z tą różnicą, że małe koale nie trzymają w łapkach kija od mopa i nie walą nim po łbach swoich matek. I nie mają pięciu psów, które najpierw nie mogą się zdecydować czy chcą zostać na dole czy iść na górę, potem się częściowo decydują, potem zmieniają zdanie, a potem idą po schodach najpierw wyprzedzając nas o jakieś trzy stopnie, a potem zbiegając niżej żeby iść tuż przy nodze. Ponieważ schody są wąskie a ich jest dużo to w zasadzie jest to jedna wielka psia przepychanka poruszająca się falami w górę i w dół. Docieramy do łazienki. Zatrzaskuję psom drzwi przed nosami. Idą siedzieć na schodach i lamentować. Stawiam dziecko na podłodze i usiłuję usunąć potop. Dziecko zaczyna wyć, podnosi do góry nóżkę w mokrej skarpetce, przewraca się na pupę, wyje głośniej, próbuje wstać, z obrzydzeniem patrzy na swoje rączki, utytłane wodnym roztworem błota i psiej sierści, w końcu wyjąc odpełza gdzieś na czworakach. Zdejmuję z mopa ścierkę, wrzucam do umywalki bo muszę ją wykręcić i wtedy słyszę huk i brzęk. Koło kibla stoi sobie na takiej półeczce drewniana kaczka. Choć właściwiej było by powiedzieć: stała sobie. Teraz kaczka leży na podłodze. A ponieważ kaczka jest tak naprawdę pudełkiem w kształcie kaczki i służy do wrzucania tych wszystkich idiotycznych drobnych, które wysypują się z kieszeni jak się zdejmuje spodnie, to teraz leży kaczka, a masa drobnych pieniążków pływa sobie w rzadkim błotku z psią sierścią. Zachwycony synek miesza w tym łapkami. Trochę ryczy, jak mu to zabieram, ale tylko trochę, bo wzrok jego pada na porzucony mop, więc pędzi do niego z radosnym piskiem i mop się przewraca i kij wali mnie w kręgosłup. Zgarniam gdzieś na bok zawartość kaczki- potem się pozbiera. Rzucam na podłogę ręcznik – i tak jest mokry. Woda do wanny się leje, a ja zabieram się za rozbieranie dziecka. Zdejmujemy ubranko i…kupa. W paczce mokrych chusteczek leżącej w łazience ostała się jedna żałosna chusteczka, więc pędząc przed sobą dziecko razem z kupą wyłażę z łazienki i gnam do sypialni po nowe chusteczki. Chyba mam mord w oczach, bo psy na mój widok milkną. Wracamy do łazienki z chusteczkami, zdejmujemy pieluchę, wycieramy pupę. Zwijam pieluchę i odwracam się, żeby ją wyrzucić, ale złowieszczy plusk mi przerywa, pielucha ląduje na podłodze, bo w międzyczasie za sprawą zręcznych łapek synka w wannie wylądowały dwie butelki psiego szamponu, mydło, tubka pasty do zębów, ludzki szampon oraz kretyński kryminał „Śmierć wśród chryzantem”. Łowię psi szampon – 25 zł za butelkę, jedna butelka to jedna kąpiel, tego zmarnować nie dam, łowię kryminał, reszta niech pływa, dorzucam do tego dziecko, uff.
Przez chwilę jest spokój, mały lubi się kąpać, coś sobie tam przelewa z kubeczka do kubeczka, udaje mi się wyłowić szampon i pastę do zębów, z mydłem idzie mi trochę gorzej, bo ucieka. Kiedy tak tkwię schylona nad wanną synek łapie mnie za włosy pełną garścią i tarmosząc z wielką ekscytacją woła „Totototam! Totototam!” Mimo skłonu i wczepionych we włosy paluszków udaje mi się łypnąć okiem w stronę w którą moje dziecko wyma****e wolną łapką. Na kaloryferze wisi koszulka w hipopotamy. Wisi, bo wczoraj synek się uparł że ją ze sobą zabierze do kąpieli. No i potem się suszyła, ale chyba niepotrzebnie, bo dziś zdaje się znów będzie się kąpać. Wrzask przybiera na sile, gestykulacja też, sięgam po koszulkę, podaję, uszczęśliwione dziecko siedzi w wannie i zarzuca sobie na głowę koszulkę w hipopotamy. A potem nagle wstaje i już jest gotowe wyłazić, nogę przerzuca przez krawędź wanny, w garści kurczowo ściska ociekającą koszulkę. Może zostawimy tu hipopotamy żeby wyschły? NIE!!! Założymy piżamkę w żabki? NIE!!! Chodź, musimy się wytrzeć! NIE! Umyjemy ząbki? Ta! No, nareszcie jakiś pozytyw. Proszę, szczoteczka, pasta, puść hipopotamy, przecież nie da się umyć zębów bez użycia rąk, o ślicznie, trzymaj szczoteczkę, zobacz, wykręcimy hipcie żeby na jutro były suche, przyjemniej przecież Ci będzie moczyć suche, o tu powiesimy, wyschną sobie… Odwracam się i widzę jak młodociany przestępca z namaszczeniem wciera bananową pastę do zębów w moje wyjściowe spodnie. Więc mściwie ubrałam go w tą paskudną piżamę w ropuchy, przeczytałam 34 razy książeczkę o gąsienicy, a teraz on śpi, a ja nie mam odwagi wejść do łazienki. Ale psy nakarmiłam, jakby kto pytał.

Andzike - fajnie, gratuluję nabycia kijanki i niech się dobrze sprawuje!
Kłaczku - oj tam oj tam, a ile razy Ty Karolowi majty ściągałaś przy ludziach? :-D
Zoyka - nie panikuj , przede wszystkim. Przy okazji pogadaj z lekarzem, ale nic sobie nie wkręcaj.

* trikonasana:
http://yoga.about.com/od/yogaphotogalleries/ig/Standing-Poses-Photo-Gallery/Triangle-Pose.htm
 
Ostatnia edycja:
Do góry