Hej, u mnie mała aktualizacja. Kończę właśnie 37 tc. i jestem świeżo po wizycie. Szyjka jeszcze się trzyma, zrobiło się rozwarcie na opuszek palca
mimo wszystko, wg lekarza z takim stanem szyjki mogę jeszcze przenosić ciążę.
Liczyłam, że rozwiązanie będzie już niedługo, bo już mam dość, ta ciąża mnie pokonała
Dziewczyny, widzę, że niektóre z Was są na początku drogi walki z szyjką, także powtórzę się tutaj jak wiele moich poprzedniczek, które walczyły i szczęśliwie wywalczyły! Bo dzisiaj świętuję swój mały sukces. I mogę śmiało napisać, że wszystko jest możliwe, naprawdę. Nie traćcie nadziei. Walczcie ile się da, bo jest o co. Zaufajcie lekarzowi prowadzącemu, on wie co robi - mój wierzył, że dam radę i wytrwam do końca (na wizycie prenatalnej usłyszałam kiedyś od innego lekarza, że nie ma opcji, żebym donosiła tą ciążę i z pewnością urodzę wcześniej). U mnie zaczęło się od ok. 15 tc, kiedy lekarz zauważył charakterystyczne twardnienia brzucha (ja byłam pewna, że to dziecko tak wypycha - jestem bardzo szczupła, to moja pierwsza ciąża więc byłam zupełnie nieświadoma
). Została przepisana luteina dopochwowo, ale nie służyła mi, miałam potworne podrażnienia. Zmieniliśmy więc na luteinę doustną, jednak w 26 tc. podczas weekendu dostałam potwornych twardnień, jedno za drugim. Było to dziwne i przerażające. Następnego dnia szybka wizyta u lekarza. Diagnoza - szyjka krótka, 27 mm, miękka, zamknięta, dziecko mocno naciska główką (wcześniej niestety nie byłam badana pod tym względem). Luteina doustna sobie nie poradziła, mimo brania, było coraz gorzej z szyjką, więc postanowiliśmy wrócić do wersji dopochwowej. Do tego duże dawki magnezu i doraźnie nospa jakby skurcze za mocno dawały o sobie znać. No i oczywiście leżenie. Byłam załamana. Początek lata, a ja całymi dniami leżałam w bloku na 4 piętrze, bez możliwości wyjścia z domu, przy piekielnych upałach. Przeleżałam 11 tygodni. Luteina czasami powodowała podrażnienia, ale nie poddałam się i znalazłam sposób - raz na jakiś czas aplikowałam globulkę nawilżającą mucovagin. I wszystko się unormowało. Były tygodnie, w których oszczędzałam się bardziej, ale były też takie, w których miałam już tak serdecznie dość pod względem psychicznym i fizycznym, że musiałam się trochę więcej poruszać. I akurat w tym czasie za każdym razem po badaniu okazywało się, że szyjka leciała w dół. Była miękka, więc kiedy leżałam to wydłużała się nawet do ponad 3 cm (dziecko nie napierało tak główką), ale jeżeli więcej się ruszałam, spadała do 2,3 cm. I nigdy nie uwierzę w żadne super artykuły, ani „specjalistów”, którzy twierdzą, że leżenie jest bezsensu - u mnie było zbawienne i jestem wdzięczna, że posłuchałam siebie i swojego lekarza prowadzącego. W 36 tc odstawiłam wszystkie leki. Szyjka od 35 tc już była mocno miękka i miała 1,5 cm. Mogłam zacząć się ruszać, ale chciałam wytrzymać ten tydzień jeszcze, żeby „donosić”. Więc głównie leżałam. Zresztą po tylu tygodniach leżenia każdy mały ruch zaczął powodować ogromne zmęczenie. Moja ciąża jeszcze trwa, ale osiągnęłam ciężką walką to, co było dla mnie najważniejsze. I warto to opisać, bo dzięki takim historiom nie poddałam się i uwierzyłam, że wszystko skończy się dobrze. Teraz zaczynam wychodzić do ludzi i spokojnie czekam na rozwiązanie (mimo lęku przed tym co czeka mnie na porodówce
). Trzymam za Was wszystkie mocno kciuki! My babki jesteśmy niesamowicie silne i naprawdę potrafimy wiele znieść.
ps. Jeśli chodzi o twardnienia brzucha - od 36 tc i odstawienia wszystkich leków całkowicie ustały. Wcześniej magnez radził sobie z nimi świetnie. Miałam wykonywane podczas tych twardnień ktg - nigdy nie zapisał się żaden skurcz, ani nie wpływało to też na zmianę długości szyjki. Myślę, że w niektórych przypadkach to jest naprawdę normalne zjawisko.