Witam Drogie Panie. Poczytuję Was od jakiegoś czasu. Szukam pocieszenia. W pierwszej ciąży dwa lata temu w 29 tygodniu skróciła mi się szyjka macicy. W sumie bezobjawowo skracała się po każdej wizycie u lekarza. Dostawałam tylko luteinę dopochwowo i miałam się oszczędzać. W międzyczasie w 34 tygodniu miałam problem z afi i córka miała podejrzenie hipotrofii. Nie muszę Wam mówić co przechodziłam. W szpitalu nie leżałam, bo nie było potrzeby, nie twardniał mi brzuch, nic nie bolało nawet tych skurczy przepowiadających nie czułam i poziom afi był raz taki raz owaki jak i hipotrofia dziecka. W 38, 39 i 40 tyg przeszłam masaż szyjki. Nic nie ruszyło. Dodam, że od 38 tygodnia chodziłam z rozwarciem na 3 cm. Nie tylko chodziłam ale i postanowiłam, że nie będę w ciąży do końca roku. Ostatecznie poród w 41 tyg i 4 dniu samoistny. Po 10 godzinach córka była z nami. Ważyła 3200 i mierzyła 54cm więc z tymi pomiarami, to różnie bywa bo nawet wód mi przybyło tydzień przed porodem gdzie podobno nie prawda. Dużo przytyłam w ciąży więc biorę te małe wymiary za błąd. Jak mi się szyjka skróciła z lekarzem wymienialiśmy uściski za każdym razem na wizycie z radochy, że nadal jestem w ciąży ale potem już nie mogłam się doczekać porodu. Przez tą szyjkę dostałam depresji. Chciałam Wam opisać swoją historię po to, abyście nie traciły nadziei i, że po burzy zawsze wychodzi słońce, a Wy jesteście naprawdę waleczne kobietki. I jeżeli chodzi o pocieszenie, to chciałabym Was zapytać czy fakt, że szyjka skróciła mi się w pierwszej ciąży kiła tyg przed porodem oznacza, że w drugiej też może się tak zdarzyć? Jestem obecnie 11 tygodniu, termin mam na 14 sierpnia identycznie jak z pierwszą córką i już mi ta szyjka w głowie siedzi. Ja wiem, napisałam Wam swoją historię, żeby Was pocieszyć, a sama teraz się boję ale chyba nikt nie chce znów przez to przechodzić...