Kathleen006
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 2 Styczeń 2017
- Postów
- 1 224
Jesteście kochane. Na prawdę. Dziękuję Wam za wsparcie za modlitwę...
Sama nie mogę jeszcze uwierzyć w to co się stało. Z nikim prócz męża dzieci i mamy nie rozmawiam. Nie mam siły.
Ze szpitala wyszłam na rządanie w niedziele w trakcie mszy komunijnej. Tata po mnie przyjechał. Mąż był w kościele. Postanowiliśmy odwołać imprezę w domu żeby przyjęcie nie przekształciło się w stype. Byliśmy tylko z dziećmi i rodzicami. Córeczka szczęśliwa bo robiliśmy zdjęcia i jeździła na nowym rowerze i było dużo ciasta i torcik.
Dosyć ciężko dochodzę do formy. W niedziele byłam w stanie tylko wziąć prysznic. Teraz jestem na czopkach przeciwbólowych bo blizna szczypie i ciągnie bardzo. Wstaje co jakiś czas pochodzić trochę żebym nie zależała tego.
Dopiero dziś powiedzieliśmy dzieciom ze Janeczka odeszła. Nie chcelismy psuć córce komunii. Bardzo to biedna przeżywa. Tak się cieszyła ze będzie miała siostrzyczke bo teraz ma 2 braci. A starszy syn powiedział ze mu przykro. Ze z pierwszym dzieckiem się nie udało a z drugim tez... mamy trójkę kochanych dzieci i mamy dla kogo żyć i się starać i o kogo się troszczyć. Tak się cieszyłam ze będę mogła przeżyć macierzyństwo od początku do końca. Być w ciąży, urodzić, karmić, widzieć pierwszy uśmiech i te wszystkie podobieństwa do siebie... Janusi nawet nie dane mi było przytulić. Kiedy ja wyciągnęli nie była w całkiem złym stanie. Kiedy mnie szyli położna przystawila mi ją na minutkę żebym mogła ja pocałować i zobaczyć płakała a kiedy zbliżył ja do mnie przestała. Była taka delikatna i cieplutka. Powiedzieli ze wszystko będzie dobrze i ze teraz muszą ja zabrać żeby ją przebadać. Mnie zawiezli na salę. A mąż był przy niej cały czas. Przychodził tylko na chwilkę do mnie pokazać mi zdjęcie. Ja po znieczuleniu kilka godzin trzęsłam się okrutnie. Mama z tatą do mnie przyjechali i siedzieli ze mną. To było kochane. Przyszedł lekarz i mówi że dobrze ze tak szybko przyjechaliśmy ze będzie wszystko ok. A później już koszmar z godziny na godzinę. Najpierw decyzja ze są złe wyniki morfologii i u malutkiej nie ma poprawy,ze oddycha samodzielnie ale się męczy i ma słabe napięcie mięśniowe i niedokrwistosc ze juz zamówili transport na Szczecin. Maz nie mogl z nimi jechac. Kazali dzwonic bo i tak nie wpuszczaja na intensywna terapie. Później co telefon to gorsze wiadomosci. Aż w końcu następnego dnia wieczorem lekarka powiedziała, że zrobili już co mogli ale infekcja jest rozległa i nic nie działa a wyniki są poza wszelką normą praktycznie nierealne i ze nie widzą juz szansy zapytali czy chcemy ochrzcic córeczkę. Wiec malutka została tam ochrzczona i nawet nas przy niej nie było a położne które były przy porodzie nie mogły uwierzyć i że nie takie przypadki ratowali. I tak zostaliśmy z mężem sami w sali szpitala trzymając się za ręce za ścianą ciągle słychać było płacząc dzieci. Jedyne co dobre to ze byłam sama na sali i nikogo mi nie przywieźli bo były 2 łóżka. Nie wiem czy akurat tak trafiłam czy personel o tym zdecydował.
Pisze to wszystko bo tak mi łatwiej. Która z Was może niech jeszcze pomodlić się za nas za naszą rodzinę bo ja nie daje rady. Boje się pogrzebu boje się wyjść do ludzi bo rozklejam się w sekundę.
Dbajcie o siebie kochane. Nie wiem jeszcze dokładnie co było przyczyną bo wyniki sekcji mają być na dniach. Jeszcze się odezwę. I przepraszam jeśli w którejś z Was przeze mnie pojawił się lęk. Ufam, że będzie dobrze. Takie coś nie może się potworzyć. Nie tutaj.
Modlę się za Was...nie jestem w stanie przeczytać postu do końca... kochana brakuje mi słów...wiem jak kazda z nas to dotknęło ... boje się nawet myśleć co przechodzicie...wspieramy Cię myślami i modlitwa, wracaj tu do nas pisz,
jedna z form autoterapii jest pisanie pamiętnika/wspomnień a następnie symboliczne spalenie go ...
Napisane na iPhone w aplikacji Forum BabyBoom