No to teraz moj baaardzo dlugi opis
41 tydzien ciazy, tydzien po terminie. Oznak porodu - praktycznie zadnych, tylko czop sluzowy mi odchodzil od 10 dni, wiec juz nie zwracalam na niego uwagi. 18 marca w ciągu dnia miałam jakieś delikatne nieregularne skurcze - taki bol troche jak na okres. Dlugo nie bylam pewna, czy to skurcze, czy nie. Wieczorem jeszcze zmolestowalam męża
w trakcie cos tam mnie lapało, ale słabo. Potem nie przechodzilo, Janusz zasnął, a ja nie moglam.
Ja (myślę): "Hmmm, może by je zacząć mierzyć?"
polazłam przed tv. A tam akurat "Szkło kontaktowe".Stawiam budzik na fotelu i mierzę.
Ja (powątpiewając we własne odczucia): "Coś chyba źle mierzę... Wychodzi, że są co 8-10 minut. Ale mało bolą... To może to jednak nie skurcze? Przecież jak są co 10 minut to już można jechać do szpitala...
"Szkło kontaktowe" się skończyło, ja dalej mierzę, tym razem przed komputerem. Skurcze trochę mocniejsze, ciągle mniej więcej co 8 do 12 minut. O pólnocy obudziłam Janusza.
Ja: Janusz... nie wiem... ale może się zaczyna coś? A moż to tylko przepowiadające, ale wychodzi, że są dość często. Dzwonić do położnej?"
Janusz (zaspany i myślący o ponownym przyłożeniu głowy do poduszki): "Ja wiem? Może zadzwoń."
Ja: "Może spróbuję się położyć, jak nie minie, to dzwonię."
O g. 00.13 zadzwoniłam do umówionej położnej.
Ja: "Eeee, chyba coś się dzieje, ale tak słabo na razie. Nie są bardzo bolesne te skurcze, to co robić?"
Położna: "Weź nospę i wejdź do wanny na 40 minut. Jak przepowiadające, to się wyciszą. Jak nie, to dzwoń."
Tu okazało się, że nospy w domu nie mam i Janusz musiał zasuwać do całodobowej apteki. Ja w tym czasie wlazłam do wanny i od razu poczułam wyrzuty sumienia, bo skurcze zrobiły się jeszcze słabsze.
Ja (myślę): "Cholera, wysłałam go na darmo...
Ale po 15 minutach skurcze znów zrobiły się bardziej odczuwalne i znowu zaczęłam mierzyć odstępy. Wrócił Janusz.
Ja: "Co 6 minut są! Jakaś ściema, powinnam juz być w szpitalu, nie? Dawaj nospę."
Nospa nie wniosła niczego noweg
2 zadzwoniłam znów do położnej.
Ja: "Co 4-6 minut są.W wannie super, woda bardzo łagodzi. Bo są już mocniejsze. Oooo, idzie skurczol!"
Położna: "Posap, oddychaj."
Ja (oddycham przeponą błogosławiąc zajęcia ze Szkoły Rodzenia)
Położna: "Salę mamy zarezerwowaną, to na kiedy się umawiamy w szpitalu?"
Ja: "Ja jeszcze wytrzymam, one nie są takie bolesne..."
Położna: "To szykujcie się i zadzwoń jak będziecie gotowi."
Szykujemy się. Janusz ciągle zaspany i myślący o poduszce.
Janusz: "Kurde... pospałbym jeszcze..."
Ja: "Ja też... Ej, ale nie jest tak źle. Oooo, idzie skurczol."
Oddycham.
Ja: "Już, ufff. Może dlatego, że mam z podbrzusza tylko te skurcze na razie, nie z krzyża. Wiesz co, wejdź jeszcze na stronę szpitala i sprawdź, czy wszystko mamy. I zrób mi kanapkę, bo potem nie będę mogła jeść."
Janusz zrobil mi kanapkę, dopakowaliśmy torbę. Co minutę latałam siusiać (wcześniej w wannie po prostu siusiałam pod siebie, mój pęcherz po prostu w ogóle nie trzymał). Dzwonię do położnej.
Ja: "To jak, jedziemy? Skurcze są co 3-4 minuty. No i już booooolą."
Położna: "No dobra, to ja jeszcze muszę dojechać... To umówmy się na 4 w szpitalu? 4.15?"
Ja: "Niech będzie 4.15."
No to pomiędzy skurczami zakładam buty, kurtkę... Wychodzimy. A raczej - próbujemy wyjść. Zamek od drzwi szwankował już od 2 tygodni, ale jeszcze się dało klucz w nim przekręcić. TYmczasem teraz - zonk. Klucz się nie kręci, drzwi zamknięte.
Janusz: "Chyba się zamek zepsuł do reszty..."
Ja: "Kuuurna, ale pora."
Mieliśmy tak dobre humory, że zaczeliśmy się śmiać.
Ja: "Ale będziemy Tadzikowi opowiadać. Mama i Tata jadą do porodu, a tu z domu wyjść nie mogą!"
Po chwili
Ja: "No ale to co robimy?"
Janusz sięgnął po śrubokręt i coś dłubie w zamku. Ja zwijam się z bólu - skurcz.
Ja: "Nie mów mi, że będziesz go teraz naprawiał!"
Janusz: "No muszę!"
Ja: "Ku...a rozkręc go i jedźmy!"
Janusz: "A jak zamkniemy drzwi?"
Ja: "Ja pier...., no tak."
Udało się, zamek puścił.
O 4.16 weszliśmy do szpitala.
Położna (obejmuje mnie): "Nooo, wreszcie jesteście, już myślałam, że się rozmyśliliście."
Ja (sapię, bo skurcz. po chwili): Jeszcze nie jest tak źle, ale ciagle są co 3 minuty."
Położna: "No to hop na fotel i się badamy. A tatuś tu jeszcze ostatnie formalności załatwi."
Badanie bolesne. Szyjka jeszcze na 0,5 cm i jakaś ponoć zagięta. Ale rozwarcie na 3 cm jest.
Położna: "Znieczulenie? Wanna?"
Ja: "Wanna. Na razie wytrzymuję. Może się uda bez zzo."
Położna: "No to do sali śliwkowej idziemy. Będziesz śliweczka."
Sala była wyposażona w drabinkę, piłkę, wannę, łóżko porodowe. Zanim wlazłam do wanny musiałam jeszcze poleżeć pod KTG i zostałam zmierzona takim śmiesznym cyrklem. Leżenie wspominam jako koszmar.
Położna: "Musisz troszkę poleżeć, musimy mieć zapis."
Ja: "Ok."
Po paru minutach zaczęłam jęczeć."
Ja: "Januuuuuusz. Ja chcę wstać!"
Po chwili
Ja: "Pozwólcie mi wstać!!!! To leżenie jest bez sensu!!! Bardziej boli!!!"
Po chwili
Ja: "Janusz!! Powiedz im, że ja chcę wstać! Może już się zapisało? Dajcie mi wstać!!! JA chcę chodzić!!!"
KTG w ogóle wariowało, bo w trakcie skurczu pokazywało mniejszą wartość niż bez. Tętno malucha było w porządku.
W końcu położna mnie odłączyła. Od razu wlazłam do wanny.
Ja: "Będę tu sobie siusiać, dobrze?"
Położna: Wszystko rób co chcesz, sikaj, kupę rób, jak Ci wygodnie. A Pan niech bierze prysznic i polewa po brzuchu."
Janusz zastosował się do instrukcji.
Ja: "Cieplejszą daj."
Po chwili
Ja: "Daj jeszcze cieplejszą."
Po chwili
Ja: "Daj jeszcze cieplejszą!"
Janusz: "Ale ona jest już tak gorąca!"
Ja: "Dawaj gorącą, ona chłodna jest!"
Zastosował się do instrukcji.
Położna co chwila wychodziła wpisywać przebieg porodu w centralnym punkcie porodówki, więc dużo czasu byliśmy sami. Skurcze przybierały na sile. Ale pomiędzy skurczami humory nam dopisywały i sporo żartowaliśmy. W trakcie skurczu do śmiechu mi nie było. W wannnie położna mnie zbadała i szyjka wreszcie puściła całkowicie.
Położna: "No, teraz to pójdzie szybko. Do 8 musimy urodzić.
Ja (myślę sobie): "Ale ściemę mi tu wali, do 8, hahaha, dobre sobie, już ja wiem, ile pierwsze porody trwają."
Wanna w koncu przestała działać, już nie pamiętam, czy sama zdecydowałam o wyjściu z niej, czy to była propozycja położnej. Po wyjściu z wody wytrzymałam jakieś 3 skurcze, przy każdym uwieszając się na Januszu (nie wyobrazamsobie rodzic bez niego, w tejpierwszejfazie byl po prostu niezbedny i spisal sie na medal). W koncu zawyłam:
Ja: "Łaaaa, Janusz... ja nie mogę.... Chcę znieczulenie, powiedz im, że ja chcę znieczulenie!!!"
Janusz wyszedł zawołać położną. Po chwili wpakowali mnie na łóżko porodowe.
Położna: "Ale masz szczęście, dziś jest nasz najlepszy anestezjolog. Takie Ci zrobi znieczulenie, że zobaczysz, super będzie. On mógłby z zamkniętymi oczami znieczulenie robić."
Znów nadszedł fatalny moment, kiedy to musiałam leżeć zwinięta w kłębek, a lekarz musiał się wkłuć. Było przed 6 rano. A potem jeszcze kilkanaście minut czekania... I wreszcie - lepiej. Nie to, że skurczów nie czuć. Ale zrobiły się całkiem znośne. Mogłam sobie leżeć i patrzeć na zapis KTG, które w końcu zaczęło pokazywać sensowne zapisy. Chyba wtedy odeszły wody? Dużo ich było. Położna badała mnie co jakiś czas, rozwarcie postępowało, skakałam sobie na piłce, żartowałam z Januszem, znów było wesoło. Dziwne uczucie miałam w nogach, takie jakby był bardziej ciepłe. I bardzo swędział mnie brzuch, zabawne uczucie. Tu skurcze, a ja siędrapię po pasach od KTG.
Ok. 7. 30 znowu zaczęło mnie bardziej boleć. Coraz bardziej i bardziej. Dotarło do mnie, że znieczulenie przestaje działać.
Ja: "Znieczulenie nie działa... Dajcie mi znieczulenie!"
Położna: "Co ty, już nie zdążymy, ty zaraz będziesz mamą. Główka już jest bardzo nisko."
JA: "Ale booooli,uuuuuuuu."
Połozna: "Oddychaj, oddycha, wydychaj powietrze."
JA: "Uuuuu, znieczulenie...dajcie mi znieczulenie!!"
W końcu dotarło do mnie, że kolejnej dawki nie dostanę. Zaczęłam szukać wygodnej pozycji. Na klęczkach było mi lepiej. Położna nie protestowała. Tylko dawała instrukcje.
Położna: "Jak czujesz skurcz - przyj. Mocno. Zatrzymaj powietrze i przyj."
Ja: "Dobra."
Nie wychodziło mi to. Jakoś nie bardzo mogłam sięzgrać ze skurczami.
Położna: "Dawaj, chodź do drabinki. Stań w rozkroku, złab drabinkę i kucnij, ale na całych stopach, nie na palcach. I w skurczu przyj."
Znowu próbuję i znowu jakoś chyba nie bardzo. Nie czuję, żeby coś ze mnie miało wyjść. Boli, ale ciągle czuję bardziej skurcze niż napieranie główki na dół."
Położna: "Świetnie Ci idzie, tak dalej, tak trzymaj. Skurcz? Przyj! Alinka powietrze w brzuch i przyj. Teraz odpocznij, odetchnij. I znowu. Oddech, zatrzymaj i przyj! Tak dobrze, tak trzymaj!"
Znowu przelazłam na łóżko porodowe. Pozycja prawie na boku w rozkroku, jedna noga na położnej, ręką ściskam Janusza. Położna ciągle masuje krocze, polewa parafiną. Mam wrażenie, że jestem już nacięta parę razy.Boli mnie tam wszystko, że szok. Zaczynam czuć, że coś idzie na dół.