reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Archiwum ciążowe-dolegliwości,porody,ciąża przenoszona,cesarka,wieści i nieobecności

Status
Zamknięty i nie można odpowiadać.
reklama
Dziewczynki wieczorkiem dostaam sms od Modroklejki/Madzi:

"Odnosnie tych kroplowek...jak jutro nie zadzialaja, to porod przeloza na poniedzialek...:( Czuje sie jak slonica... :("

Kurcze dlaczego jej tak przeciagaja ???
 
Ostatnia edycja:
No to teraz moj baaardzo dlugi opis:-D
41 tydzien ciazy, tydzien po terminie. Oznak porodu - praktycznie zadnych, tylko czop sluzowy mi odchodzil od 10 dni, wiec juz nie zwracalam na niego uwagi. 18 marca w ciągu dnia miałam jakieś delikatne nieregularne skurcze - taki bol troche jak na okres. Dlugo nie bylam pewna, czy to skurcze, czy nie. Wieczorem jeszcze zmolestowalam męża:-D w trakcie cos tam mnie lapało, ale słabo. Potem nie przechodzilo, Janusz zasnął, a ja nie moglam.
Ja (myślę): "Hmmm, może by je zacząć mierzyć?"
polazłam przed tv. A tam akurat "Szkło kontaktowe".Stawiam budzik na fotelu i mierzę.
Ja (powątpiewając we własne odczucia): "Coś chyba źle mierzę... Wychodzi, że są co 8-10 minut. Ale mało bolą... To może to jednak nie skurcze? Przecież jak są co 10 minut to już można jechać do szpitala...
"Szkło kontaktowe" się skończyło, ja dalej mierzę, tym razem przed komputerem. Skurcze trochę mocniejsze, ciągle mniej więcej co 8 do 12 minut. O pólnocy obudziłam Janusza.
Ja: Janusz... nie wiem... ale może się zaczyna coś? A moż to tylko przepowiadające, ale wychodzi, że są dość często. Dzwonić do położnej?"
Janusz (zaspany i myślący o ponownym przyłożeniu głowy do poduszki): "Ja wiem? Może zadzwoń."
Ja: "Może spróbuję się położyć, jak nie minie, to dzwonię."
O g. 00.13 zadzwoniłam do umówionej położnej.
Ja: "Eeee, chyba coś się dzieje, ale tak słabo na razie. Nie są bardzo bolesne te skurcze, to co robić?"
Położna: "Weź nospę i wejdź do wanny na 40 minut. Jak przepowiadające, to się wyciszą. Jak nie, to dzwoń."
Tu okazało się, że nospy w domu nie mam i Janusz musiał zasuwać do całodobowej apteki. Ja w tym czasie wlazłam do wanny i od razu poczułam wyrzuty sumienia, bo skurcze zrobiły się jeszcze słabsze.
Ja (myślę): "Cholera, wysłałam go na darmo...
Ale po 15 minutach skurcze znów zrobiły się bardziej odczuwalne i znowu zaczęłam mierzyć odstępy. Wrócił Janusz.
Ja: "Co 6 minut są! Jakaś ściema, powinnam juz być w szpitalu, nie? Dawaj nospę."
Nospa nie wniosła niczego nowego_O 2 zadzwoniłam znów do położnej.
Ja: "Co 4-6 minut są.W wannie super, woda bardzo łagodzi. Bo są już mocniejsze. Oooo, idzie skurczol!"
Położna: "Posap, oddychaj."
Ja (oddycham przeponą błogosławiąc zajęcia ze Szkoły Rodzenia)
Położna: "Salę mamy zarezerwowaną, to na kiedy się umawiamy w szpitalu?"
Ja: "Ja jeszcze wytrzymam, one nie są takie bolesne..."
Położna: "To szykujcie się i zadzwoń jak będziecie gotowi."
Szykujemy się. Janusz ciągle zaspany i myślący o poduszce.
Janusz: "Kurde... pospałbym jeszcze..."
Ja: "Ja też... Ej, ale nie jest tak źle. Oooo, idzie skurczol."
Oddycham.
Ja: "Już, ufff. Może dlatego, że mam z podbrzusza tylko te skurcze na razie, nie z krzyża. Wiesz co, wejdź jeszcze na stronę szpitala i sprawdź, czy wszystko mamy. I zrób mi kanapkę, bo potem nie będę mogła jeść."
Janusz zrobil mi kanapkę, dopakowaliśmy torbę. Co minutę latałam siusiać (wcześniej w wannie po prostu siusiałam pod siebie, mój pęcherz po prostu w ogóle nie trzymał). Dzwonię do położnej.
Ja: "To jak, jedziemy? Skurcze są co 3-4 minuty. No i już booooolą."
Położna: "No dobra, to ja jeszcze muszę dojechać... To umówmy się na 4 w szpitalu? 4.15?"
Ja: "Niech będzie 4.15."
No to pomiędzy skurczami zakładam buty, kurtkę... Wychodzimy. A raczej - próbujemy wyjść. Zamek od drzwi szwankował już od 2 tygodni, ale jeszcze się dało klucz w nim przekręcić. TYmczasem teraz - zonk. Klucz się nie kręci, drzwi zamknięte.
Janusz: "Chyba się zamek zepsuł do reszty..."
Ja: "Kuuurna, ale pora."
Mieliśmy tak dobre humory, że zaczeliśmy się śmiać.
Ja: "Ale będziemy Tadzikowi opowiadać. Mama i Tata jadą do porodu, a tu z domu wyjść nie mogą!"
Po chwili
Ja: "No ale to co robimy?"
Janusz sięgnął po śrubokręt i coś dłubie w zamku. Ja zwijam się z bólu - skurcz.
Ja: "Nie mów mi, że będziesz go teraz naprawiał!"
Janusz: "No muszę!"
Ja: "Ku...a rozkręc go i jedźmy!"
Janusz: "A jak zamkniemy drzwi?"
Ja: "Ja pier...., no tak."
Udało się, zamek puścił.
O 4.16 weszliśmy do szpitala.
Położna (obejmuje mnie): "Nooo, wreszcie jesteście, już myślałam, że się rozmyśliliście."
Ja (sapię, bo skurcz. po chwili): Jeszcze nie jest tak źle, ale ciagle są co 3 minuty."
Położna: "No to hop na fotel i się badamy. A tatuś tu jeszcze ostatnie formalności załatwi."
Badanie bolesne. Szyjka jeszcze na 0,5 cm i jakaś ponoć zagięta. Ale rozwarcie na 3 cm jest.
Położna: "Znieczulenie? Wanna?"
Ja: "Wanna. Na razie wytrzymuję. Może się uda bez zzo."
Położna: "No to do sali śliwkowej idziemy. Będziesz śliweczka."
Sala była wyposażona w drabinkę, piłkę, wannę, łóżko porodowe. Zanim wlazłam do wanny musiałam jeszcze poleżeć pod KTG i zostałam zmierzona takim śmiesznym cyrklem. Leżenie wspominam jako koszmar.
Położna: "Musisz troszkę poleżeć, musimy mieć zapis."
Ja: "Ok."
Po paru minutach zaczęłam jęczeć."
Ja: "Januuuuuusz. Ja chcę wstać!"
Po chwili
Ja: "Pozwólcie mi wstać!!!! To leżenie jest bez sensu!!! Bardziej boli!!!"
Po chwili
Ja: "Janusz!! Powiedz im, że ja chcę wstać! Może już się zapisało? Dajcie mi wstać!!! JA chcę chodzić!!!"
KTG w ogóle wariowało, bo w trakcie skurczu pokazywało mniejszą wartość niż bez. Tętno malucha było w porządku.
W końcu położna mnie odłączyła. Od razu wlazłam do wanny.
Ja: "Będę tu sobie siusiać, dobrze?"
Położna: Wszystko rób co chcesz, sikaj, kupę rób, jak Ci wygodnie. A Pan niech bierze prysznic i polewa po brzuchu."
Janusz zastosował się do instrukcji.
Ja: "Cieplejszą daj."
Po chwili
Ja: "Daj jeszcze cieplejszą."
Po chwili
Ja: "Daj jeszcze cieplejszą!"
Janusz: "Ale ona jest już tak gorąca!"
Ja: "Dawaj gorącą, ona chłodna jest!"
Zastosował się do instrukcji.
Położna co chwila wychodziła wpisywać przebieg porodu w centralnym punkcie porodówki, więc dużo czasu byliśmy sami. Skurcze przybierały na sile. Ale pomiędzy skurczami humory nam dopisywały i sporo żartowaliśmy. W trakcie skurczu do śmiechu mi nie było. W wannnie położna mnie zbadała i szyjka wreszcie puściła całkowicie.
Położna: "No, teraz to pójdzie szybko. Do 8 musimy urodzić.
Ja (myślę sobie): "Ale ściemę mi tu wali, do 8, hahaha, dobre sobie, już ja wiem, ile pierwsze porody trwają."
Wanna w koncu przestała działać, już nie pamiętam, czy sama zdecydowałam o wyjściu z niej, czy to była propozycja położnej. Po wyjściu z wody wytrzymałam jakieś 3 skurcze, przy każdym uwieszając się na Januszu (nie wyobrazamsobie rodzic bez niego, w tejpierwszejfazie byl po prostu niezbedny i spisal sie na medal). W koncu zawyłam:
Ja: "Łaaaa, Janusz... ja nie mogę.... Chcę znieczulenie, powiedz im, że ja chcę znieczulenie!!!"
Janusz wyszedł zawołać położną. Po chwili wpakowali mnie na łóżko porodowe.
Położna: "Ale masz szczęście, dziś jest nasz najlepszy anestezjolog. Takie Ci zrobi znieczulenie, że zobaczysz, super będzie. On mógłby z zamkniętymi oczami znieczulenie robić."
Znów nadszedł fatalny moment, kiedy to musiałam leżeć zwinięta w kłębek, a lekarz musiał się wkłuć. Było przed 6 rano. A potem jeszcze kilkanaście minut czekania... I wreszcie - lepiej. Nie to, że skurczów nie czuć. Ale zrobiły się całkiem znośne. Mogłam sobie leżeć i patrzeć na zapis KTG, które w końcu zaczęło pokazywać sensowne zapisy. Chyba wtedy odeszły wody? Dużo ich było. Położna badała mnie co jakiś czas, rozwarcie postępowało, skakałam sobie na piłce, żartowałam z Januszem, znów było wesoło. Dziwne uczucie miałam w nogach, takie jakby był bardziej ciepłe. I bardzo swędział mnie brzuch, zabawne uczucie. Tu skurcze, a ja siędrapię po pasach od KTG.
Ok. 7. 30 znowu zaczęło mnie bardziej boleć. Coraz bardziej i bardziej. Dotarło do mnie, że znieczulenie przestaje działać.
Ja: "Znieczulenie nie działa... Dajcie mi znieczulenie!"
Położna: "Co ty, już nie zdążymy, ty zaraz będziesz mamą. Główka już jest bardzo nisko."
JA: "Ale booooli,uuuuuuuu."
Połozna: "Oddychaj, oddycha, wydychaj powietrze."
JA: "Uuuuu, znieczulenie...dajcie mi znieczulenie!!"
W końcu dotarło do mnie, że kolejnej dawki nie dostanę. Zaczęłam szukać wygodnej pozycji. Na klęczkach było mi lepiej. Położna nie protestowała. Tylko dawała instrukcje.
Położna: "Jak czujesz skurcz - przyj. Mocno. Zatrzymaj powietrze i przyj."
Ja: "Dobra."
Nie wychodziło mi to. Jakoś nie bardzo mogłam sięzgrać ze skurczami.
Położna: "Dawaj, chodź do drabinki. Stań w rozkroku, złab drabinkę i kucnij, ale na całych stopach, nie na palcach. I w skurczu przyj."
Znowu próbuję i znowu jakoś chyba nie bardzo. Nie czuję, żeby coś ze mnie miało wyjść. Boli, ale ciągle czuję bardziej skurcze niż napieranie główki na dół."
Położna: "Świetnie Ci idzie, tak dalej, tak trzymaj. Skurcz? Przyj! Alinka powietrze w brzuch i przyj. Teraz odpocznij, odetchnij. I znowu. Oddech, zatrzymaj i przyj! Tak dobrze, tak trzymaj!"
Znowu przelazłam na łóżko porodowe. Pozycja prawie na boku w rozkroku, jedna noga na położnej, ręką ściskam Janusza. Położna ciągle masuje krocze, polewa parafiną. Mam wrażenie, że jestem już nacięta parę razy.Boli mnie tam wszystko, że szok. Zaczynam czuć, że coś idzie na dół.
 
Druga część:
Ja: "Kupę zrobię, kupę!"
Położna: "To główka właśnie, już zaraz wyjdzie! Kupy nie zrobisz, tam pusto jest, pięknie idzie, pięknie przesz, dawaj dalej."
Ja (prę, prę i prę i prę i konca nie widać. Boli straszliwie, myślę sobie, że mnie pocięli, popękałam i w ogóle. przyszedł moment zwątpienia): "Ja już nie mogę... Nie dam rady..."
Położna: "Ale pięknie idzie! Jeszcze chwilka i będzie. Chcesz główki dotknąć?"
Ja: "Nieee, lepiej nie. Nie mogę już, nie dam rady!"
Położna: "Dasz, pięknie rodzisz, idzie rewelacyjnie! Jeszcze troszkę, przyj!"
Dotarło do mnie, że odwrotu nie ma. Na cc za późno. PRzypomniałam sobie, że koleżanka miała próżnociąg, bo nie miała siły przeć. I jeszcze pomyślalam sobie, że nie mogę go przydusić, o nie! Zawzięłam się.
Ja (myślę): "Nie, jemu się nic nie może stać. A krocze już i tak bardziej boleć nie może. Juz i tak tam jest jedna wielka rana. Najwyżej mnie rozerwie na pół!"
I się zaparłam i ... jest główka!
Położna: "Jest główka! Jest! Jeszcze troszkę i będzie reszta."
Tadzik coś tam zaczął chyba ruszać główką czy jak.
Położna: "A ty mały co, chcesz nam już coś powiedzieć??"
Kolejne parcia też były ciężkie. Mały się nie obrócił pleckami, tylko wyszedł na prosto. Poczułam w pewnym momencie, jak wyślizguje sięze mnie coś dużego. I ulga.
Nie docierało do mnie, co siędzieje. Pępowina - myślałam, że jest grubsza i krótsza. Janusz przeciał, dumny tatuś! Mały był przez sekundę albo pół sinawy, po czym sie zrobił różowiutki. Dostal 10 pkt w skali Agpar. Leżał sobie u mnie na brzuchu, czy płakał? Chyba tak... Na początku, potem chyba spał. Chyba mi łzy pociekły... Jedno parcie i poszło łożysko. A potem kolejna dawka zzo, 15 minut czekania i położna zajęła się moim podwoziem.
Położna: "Nacięcia nie bylo, ale lekko pękłaś, 2 szwy są."
Jak to usłyszałam, to byłam w szoku. Przecież mnie rozrywało na pół! Nie nacięła mnie?? Lekkie pęknięcie? Jaaa, ale fajnie!
Ponad 2 godziny tak sobie leżeliśmy, ja i Tadzinek, Janusz stał ciagle obok. Probowali mi dostawiac malego do piersi - nie udalo sie, ale to juz inna historia. Nie wiem, co się działo, bo odpływałam, tak byłam zmęczona. Po prostu zasnęłam, z małym pod pachą.
Jak się potem dowiedziałam, była 8.05, kiedy się urodził. Czyli Położna nie ściemniała, do 8 urodzilam.
Pamieam jeszcze wielką euforię, i że mowilam Położnej, że drugie też rodzimy razem. Potem była wielka słabość i mroczki przed oczami, kiedy chciałam wstać (Janusz pojechał z malym na ważenie i mierzenie). Ale wstałam i poszłam siusiu, za co położna stwierdziła, że jestem szalona, bo mogłam zemdleć. Faktycznie, ledwo szłam. Ale takie pozytywne emocje mnie rozpierały, że jakoś do mnie nie docierało, że co dopiero urodziłam i omdlenia po porodzie to czesta sprawa.
A potem były 4 doby w szpitalu - i to dla mnie było gorsze niż cały poród. Przeszlam typowe baby blues. Brrrrrr. Pokłony dla Janusza, rodziny i znajomych za wsparcie. Gdyby nie pomoc Janusza i rozmowy telefoniczne z bliskimi, psychika by mi siadła.

Szpital na Zelaznej - wspanialy personel, po porodzie połozne naprawde wspaniale się mną zajmowały, i to nie wazne, kto pelnil dyzur. Odpowiadaly na kazde pytanie, pocieszaly widząc moje zmiany nastrojów i płacz. Warunki - tezfajne, tylko ciasno. Na przyszlosc bede zalatwiac sobie indywidualną salę z toaletą na czas po porodzie.
Nie wyobrazam sobie rodzic bez indywidualnej poloznej i meza, albo zeby mi ktos narzucal pozycje do rodzenia. Tak samo bez zzo. ale w sumie ciesze sie, ze na ostatnie pol godziny (to cholerne parcei trwalo tylko 25 minut!! A dla mnie to byl najdluzszy etap porodu...) znieczulenie przestalo dzialac. Jakbym nie czula tego bolu, to nie wiem, czy bym sie zmobilizowala...

Polozna potem mnie chwaliła, ze pieknie rodzilam i ze szybko. Potem jeszcze powiedziala, ze byla zaskoczona, ze wzielam znieczulenie, bo byla pewna, ze wytrzymam. Ale stwierdzila, ze generalnie porody ze zeniczuleniem lepiej przebiegają, bo rozwarcie ladnie idzie, jak kobieta jest rozluzniona. A u mnie nie bylo ryzyka, ze mi znieczulenie wyciszy skurcze, byly mocne i intensywne, wiec dlatego ona sie ucieszyla, ze jednak sie zdecydowalam o nie poprosic. Mi bylo glupio za te chwile zwątpienia przy parciu. No ale w sumie jak sie pojawilam w szpitalu o 4.15, to o 8.05 bylo po wszystkim - wiec chyba nie mialam ciezkiego porodu.

To tyle :)
Naprawde porod nie jest najgorszy, w sumie to gorsze bylo dal mnie te pare tygodni mdlosci i wymiotów na początku ciązy. tutaj pare godzin i po krzyku, a tam codziennie bol zoladka nie do wytrzymania... Tak wiec porodu nie trzeba sie bac :)
 
witam,
mnie dzisiaj mija 9 dzień po terminie i delikatnie świruję
wczoraj zrobiłam dodatkowe usg i ponoć moja ciąża jest przeterminowana, ale nie przenoszona (łożysko i wody ok.) cokolwiek to znaczy :baffled:
uzgodniłam z mężem, ze dzisiaj robimy ostatnie podejście do szpitala (w którym chciałam rodzić ) jeśli nie przyjmą mnie na patologie to jutro rano zaczynamy rundkę po Izbach Przyjęć, jakiś szpital w 10 dobie po terminie powinien mnie przyjąć ... chyba ????
z tego co czytam to na tym wątku jestem najbardziej przeterminowana ... co też nie poprawia mi samopoczucia
pozdrawiam wszystkie marcóweczki po terminie
 
:D

No cóż ja jestem świeżo po porodzie który wspominam bardzo miło, chociąż okres przed porodem to za miły nie był.

1 marca (niedziela) dzień po terminie, popołudniu zaniepokojona pojechałam do szpitala ponieważ od rana nie czułam ruchów kosmitka( tak nazwalismy nasze dziecko po pierwszym usg, płec nie była do konca znana). I chociaż z maleństwem było ok. to ponieważ minął termin porodu zostawili mnie juz na oddziale.

Cały problem polegał na tym że chociaż skurcze przepowiadające mialam od 32 tygodnia to jak sie okazało szyjaka macicy jest jeszcze długa gruba i przylega do kręgosłupa.
W środe po raz pierwszy podpięto mnie pod kroplówke.... po 8 godzinach okazało sie że nic sie nie ruszyło i moge wracac do siebie na sale
Następną kroplówke zaaplikowano mi w sobotę.... po 5 godzinach zaczęło spadać tętno kosmitka więć mnie odpięto i połozona na godzine pod KTG.... wszystko było w normie.

W poniedziałek (42 tydzien ciązy) 9 marca o godzinie 6 zabrano mnie na lewatywke (najdziwniejsza rzecz jaka mnie w życiu spotkała) a o 7 podpięto kroplówke z oksytocynka i jakimiś dodatkowymi wspomagaczami.... o 12 przyszedł ordynator mnie zbadac okazało sie szyjka dalej jest długa i zamknieta... zagrozil ze jak w ciagu godziny nic nie ruszy to ide na CC.
Paniczny lęk przed operacja sprawił że po godzinie 13 pojawiły sie bóle.... od krzyża.... po godzinie okazało sie że szyjka sie skróciła i niznacznie zaczeła otwierać wiec lekarz od razu przebił pęcherz i wtedy akcja się rozkręciła, skurcz za skurczem... mąż mi masował plecy, położna (super babka... wszystkim życze takich zkręconych położnych bo potrafią rozśmieszyc nawet jak wyjesz z bólu) wsadziła mnie dwa razy pod prysznic zaaplikowała mi czopki i o 16 okazało sie ze juz mamy 5 cm rozwarcia:) a o 12 było nic.... nawet nieskrócona szyjka.



O godzinie 18 z groszami posadziła mnie na fotel i okazało sie że mamy juz 8 cm... a ja juz zaczełam miec bóle parte....

Pytam sie położnej
-urodze przed 20??
- jak sie postarasz to urodzisz:) a czemu zależy ci na urodzeniu przed 20??
na to mój mąż - bo o 20 leci "na wspólnej" a ona nie odpusci żadnego odcinka


A mi wcale nie o to chodziło:p


Po tej krótkiej rozmowie okazało sie ze mamy 10 cm:) i moge zacząć przeć....
w sumie parłam 20 minut:) i tak o 18.45 na świat przyszła Alicja(a wszyscy mówili ze bedzie chłopak) która ważyła 3050g i mierzyła 52 cm:)

A uczucie kiedy położyli mi moją córeczkę na brzuchu było najpiekniejszym co mnie w życiu spotkało... i nadal jak o tym mysle i wspominam to łezka mi się w oku kręci:)


Przy porodzie dowiedziałam się ze tak naprawde lekarz porodu nie odbiera - mój mi tylko noge w górze trzymał:p
Gdy już zabrali malutką do badań i lekarz zaczął mnie szyć to grzecznie poprosiłam go o wyszycie jakiegoś ładnego wzorka tak żeby mężowi sie podobało....


Jak to mu wyszło to sie dowiemy za kilka tygodni:p
 
reklama
Gosia ja też się pobeczałam. Najważniejsze, że wszysto już w porządku, a Zuzinka Ci te zmartwienia i ból wynagrodzi napewno.

Leganza z Twoim porodem to nie było żartów, dobrze że zachowałaś zimną krew, i nie spanikowałaś...najważniejsze że Malutka zdrowa.

:-D:tak::-D:tak::-D
 
Status
Zamknięty i nie można odpowiadać.
Do góry