Mała śpi więc opiszę moje cesarskie cięcie – może komuś się jeszcze przyda.
Po zabiegach przygotowawczych (lewatywa i założenie cewnika) – tutaj muszę napisać, ze zrobiła to wszystko bardzo sympatyczna pani, delikatnie i po prostu z poszanowaniem godności, że tak powiem – stawiłam się na sali operacyjnej. Aha – założono mi jeszcze oczywiście wenflon. Położyłam się na stole, pani anestezjolog wyjaśniła mi krok po kroku na czym będzie polegać znieczulenie i czego się spodziewać. Musiałam się zwinąć w kłębek wyginając część lędźwiową kręgosłupa – najpierw było lekkie wkłucie ze znieczuleniem skóry – potem wkłucie właściwie z cewnikiem przez który podano znieczulenie. Poczułam najpierw jakby lekki prąd w prawej nodze, potem w lewej, potem odwróciłam się na wznak i zaczęłam czuć ciepło idące od stóp. Gdy zobaczyłam mojego lekarza, który prowadził całą ciąże i miał przeprowadzić cięcie – od razu poczułam się pewniej. Zasłonili mnie tymi płótnami na tyle wysoko że nie widziałam twarzy lekarza wykonującego cięcie i coś tam zaczęli robić – sądziłam, że przygotowują te wszystkie przyrządy. Oczywiście dopadły mnie myśli, że znieczulenie nie zadziała i zaczną mnie ciąć „na żywca” – nie czułam jakiegoś szczególnego odrętwienia, itd. Więc pytam pani anestezjolog, czy na pewno upewnią się czy znieczulenie zadziała a ona do mnie z uśmiechem: „proszę pani, wszystko jest już w toku, za moment zobaczy pani dzidziusia” – popatrzyłam na nią jak na wariatkę i w moment później poczułam jakby lekkie ucisk i szarpnięcie brzucha i usłyszałam płacz a potem zobaczyłam moją Córeczkę! Po prostu nie wierzyłam, że to stało się już – jak dotąd nie czułam jakichkolwiek dolegliwości związanych ze znieczuleniem. Neonatolog zabrał Małą na bok – mogłam obserwować jego czynności – zawinął malutką i przytulił ją do mojej twarzy – dałam Natalce całuska w nosek i zabrali ją na oddział noworodków. Cięcie trwało jeszcze chwilę – pod koniec poczułam jakby kilkukilowy ciężar na klatce piersiowej – anestezjolog uprzedziła, że mogę tak poczuć, nie było to przyjemne, ale za kilka minut minęło. Po zakończeniu operacji pojechałam na salę pooperacyjną – mój mąż, który niestety nie mógł być podczas cięcia (takie zasady są w moim szpitalu) czekał na mnie pod drzwiami i powiedział, że wyjechałam z tej Sali operacyjnej rzeźka jak skowronek, z makijażem i uśmiechem od ucha do ucha – bo rzeczywiście tak było, nie czułam najmniejszego bólu a wiedziałam, że mam zdrową córeczkę:-)
Potem rozpoczęło się 24godz leżenia plackiem z absolutnym zakazem unoszenia głowy. PO ok. dwóch godzinach zaczęło wychodzić znieczulenie – oczywiście najpierw z brzucha – przyszła pielęgniarka i podała środek przeciwbólowy. Potem czułam, jak wychodzi znieczulenie najpierw z jednej a potem z drugiej nogi. Brzuch bolał, ale do zniesienia – najgorsze było to, że choć mogłam przekręcać się na boki to nie byłam w stanie tego zrobić bo okropnie ciągnęły szwy i leżało się niewygodnie – 24 godz na plecach to dla mnie naprawdę długo. Poruszałam nogami, wierciłam się na ile mogłam – mąż był cały czas przy mnie – spodziewałam się, że brzuch będzie mocniej bolał, a tu zaczął mi się „odzywać” kręgosłup. Najgorzej było w nocy – nadal nie mogłam się przekręcić na bok, bo bardzo ciągnęły szwy, po północy przyszła pani i podała środek przeciwbólowy . Rano już było dużo lepiej, po zejściu kroplówek mogłam usiąść na łóżku i napić się wody. Koło południa mogłam wstać – poszło nieźle, choć oczywiście bolało. Ale widziałam, że jak wstanę, to już będę mieć Małą przy sobie. Więc wstałam i największa paranoja w moim szpitalu jest taka, że trzeba samemu przejść po schodach na piętro z sali pooperacyjnej na salę gdzie leży się z noworodkami - ale o dziwo, przeszłam i poczułam się na tyle silna, że zaraz poszłam do łazienki wziąć prysznic. Potem dostałam Maleńką i było już dobrze. Leżałam łącznie 5 dni w szpitalu – niesamowite jest to, że co dzień czuje się ogromny postęp. Nie potrzebowałam już żadnych środków przeciwbólowych, byłam szczęśliwa i ekspresowo doszłam do siebie. Aż niektóre położne się dziwiły.
W domu od razu w zasadzie zajęłam się dzieckiem i ... gośćmi
, którzy przybyli już pierwszego dnia. Spodziewałam się, że pierwsze dni w domu po cesarce spędzę w łóżku – a tutaj w zasadzie mogłam normalnie funkcjonować, choć oczywiście oszczędzałam się i pomagał dużo mąż.
Dziś w niecałe dwa tyg po cesarce właściwie nie mam żadnych dolegliwości prócz braku apetytu. Skończyło mi się też krwawienie poporodowe, a więc szybko. Nie boli nic – rana już nie ciągnie w ogóle. Szwy rozpuszczalne, rana po cięciu wygląda bardzo dobrze. Jestem bardzo zadowolona.