Może i ja do Was dołącze. Za "chwilę" czeka mnie trzeci poród, ale dwa wcześniejsze były tak różne i niesamowite, że chciałabym podzielić się tym z Wami.
Pierwsze dziecko urodziłam prawie równo 10 lat temu, 14 marca 1999.
Byłam na podtrzymaniu ciąży( standardowo fenoterol) i zaraz po odstawieniu leków zaczęły się skurcze. Teraz wiem,że pojechałam za szybko do szpitala, skurcze były co 10 min, ale wtedy byłam tak spanikowana, że nie mogłam w domu usiedzieć. Po standardowym wypełnianiu dokumentów, ważeniu, KTG itp trafiłam na salę porodową. To miał być poród rodzinny i mieliśmy osobną salę ( szpital MSWiA w W-wie). Pierwsze godziny były "dziwne". Czytałam gazetki, prowadziłam rozmowy z moim (byłym obecnie) mężem, a w czasie skurczów masował mi plecy i spacerowal ze mną. tak minął nam cały dzień! lekarze wspominali cos, że może powinni położyć mnie na patologię ciąży bo to jeszcze potrwa, ale ja już chciałam urodzić - bałam się, że jak tylko mąż pojedzie do domu, ja urodzę sama.
Wieczorem lekarze dali mi coś na sen,a męża wzięli na rozmowę, bo obawiali się,że nie urodzę naturalnie (byłam bardzo szczupła) Chcieli robić cc, ale oboje bylismy zdania, że jeśli nic złego nie będzie się działo, to wolimy poczekać.
Nastepnego dnia obudziły mnie bardzo mocne skurcze. Stały się regularne i straaasznie bolesne. "biegałam" między prysznicem a salą z piłką i drabinkami. około 11 odeszły mi nagle wody, po czym skurcze stały się niemal nie do wytrzymania.
Przyszedł lekarz z zamiarem zbadania mnie, ale powiedziałam mu,że nie ma szans, nie położę się!! zaskoczył mnie, bo zawołał kolegę z latarką i zbadał mnie - ja siedziałam na łóżku, a on połozył się na podłodze ( serdeczne pozdrowienia dla drJacka Zakewskiego - chyba obecnie pracuje na Solcu)
skurcze były...ale rozwarcie na 3-4 palce. tragedia. klęczałam na łóżku i z bólu gryzłam prześcieradło i kopałam w materac. Przyszła położna ( Magda) i zrobiła mi masaż szyjki...brrrrr to było chyba najgorsze. potem znowu wróciłam do mojego ulubionego zajęcia - kopania w materac. chciałam już przeć, a tu rozwarcie bardzo wolno postepowało. w końcu było jakoś około 13.30 przyszła salowa i prosi mnie, czy mogę iść na ogólną salę porodową, bo potem będzie musiała tu sprzątać i w ogóle....byłam wściekła, ale stwierdziłam ,że mi wszystko jedno...nie skojarzyłam tylko,że to był sposób, żeby mnie zająć czymś, bo ja już nie dawałam rady.
podreptałam na ogólną salę..a salowa przeciera szmatką łózko porodowe i mi tłumaczy, że musi to dokładnie zrobić, bo mogę się czymś zakazić. normalnie stałam i tupałam ( komicznie musiało to wyglądać).
W końcu przyszedł cały personel medyczny, wsadzili mnie na łózko, przypięli nogi pasami, podłączyli jakąś kroplówkę i mówią, że jak będzie skurcz, to mocno przeć.
Przy pierwszym skurczu partym widać było główkę i długie czarne włoski, a przy drugim dzidziuś wyskoczył na świat i zaraz wylądował na moim brzuchu.
To było niesamowite uczucie!!! pominę opis zakładania szwów i jodynowania, bolało bardziej niż sam poród. na koniec lekarz powiedział, że ups ..zeszył za wiele i nici z sexu...a ja byłam tak zmęczona,że uwierzyłam
po chwili leżałam na sali poporodowej z dzieckiem przy piersi i już nie pamiętałam o żadnym bólu. o 19 biegałam już po korytarzu i czułam się naprawdę dobrze.
Dwa lata później nie byłam już tak nadgorliwa. Również brałam fenoterol, znowu zaraz po odstawieniu zaczęły się skurcze, ale wtedy zabrałam się za pranie i sprzątanie. około północy odeszły mi wody i dopiero wtedy zaczęłam pakować się do szpitala. W szpitalu początek standard, dokumenty itp. Na sali porodowej położyłam się na łóżku i nie miałam siły się ruszyć. Lekarz - znowu pan Jacek Zakrzewski- początkowo żartował,że znowu sobie u nich posiedzę. Po KTG okazało się jednak, że coś jest nie tak, bo tętno dziecka słabnie przy skurczach.nie było to jeszcze alarmujące, ale nadzorowali mnie mocno. Po niedługim czasie zaczęłam wzywać położną, czując ,że zaraz urodzę. Oczywiście usłyszałam,że to jeszcze za prędko itp..ale poszła po lekarza.....a ten nie zdążył umyć rąk, bo główka była już widoczna i niestety Adaś owinięty był pępowiną. Lekarz wyplątał go- miałam wrażenie, jakby wepchnął małego do środka- i za chwilę mały był na świecie. Niestety przy wyplątywaniu uszkodzony został obojczyk, ale po chyba dwóch tygodniach usztywnienia nie ma dziś żadnego śladu urazu.
Dwa porody i każdy kompletnie inny. Ciekawe jaki będzie trzeci. ...i kiedy to wreszcie nastąpi:-)