To tak, żeby się zrównoważyło to może ja opiszę swój poród
Co prawda Julka urodzila się przedwczesnie (w 36 tyg) i przez to miałam trochę stresów.
Wody odeszły mi ok 4 nad ranem. Na stres reaguje smiechem, wiec razem z mężem chodziliśmy po mieszkaniu jak głupki i smieliśmy się
Wykąpałam się, dopakowałam resztę pierdułek, mąż zmył mi lakier z paznokci u nóg (paznokcie do porodu nie mogą by pomalowane) i pojechaliśmy.
Ach, zapomniałam dodac, że dzień wczesniej byliśmy w szpitalu Bielańskim na rozmowie z położną, która miała się nami zając w trakcie porodu. Na spotkaniu powiedziała, że dobrze, że mamy jeszcze trochę czasu, bo dzis jest pełne obłożenie i nie ma miejsc. W związku z tym już wiedzieliśmy, że nie ma się co Bielańskiego wybierac. Stwierdziliśmy, że zaryzykujemy z Karowa. I co? Poproszę dokumenty - uslyszeliśmy. Czyli są miejsca. Bardzo się ucieszyłam
W szpitalu byliśmy ok 5.30 (czyli niecałe 2 godziny po odejściu wód). Po skurczach ani śladu. Niezłe uczucie. Nic mi nie jest, nic mnie nie boli, a wiem , że już za kilka godzin będzie na świecie dzidziuś.
Na Karowej rzeczywiście pod KTG byłam podłączona cały czas (któraś z Was gdzieś o tym pisała). O 10 podali mi oksytocynę na wywołanie skurczy (od odejście wód połodowych może minac max 6 godzin do skurczy). Oksytocyna zadziałała od razu. Skurcze pojawiły się dośc mocne.
Przyznam, ze cześc rzeczy pamiętam jak przez mgle. Wiem, że rozwarczenie nie bardzo chciało postępowac i zatrzymało się na 3 cm. W związku z tym, ze kręciło mi się w głowie i robiło mi się czarno przed oczami musiałam leżec i to na lewym boku. A jak tu sie rozluźnic leżac na boku. Nikt też mi wcześniej nie powiedział, że przy porodzie można miec odruch wymiotny. Mój mąż był naprawdę niesamowity. Cały czas był przy mnie. Potem narzekał, że go trochę dloń boli bo podobno w czasie skroczy tak go ściskałam
Po jakichs 2,5 godzinie podjeliśmy z mężem decyzje o znieczuleniu. Chyba przede wszystkim dlatego ze rozwarcie się nie posuwało.
I to było niesamowite. Po chwili-dosłownie po 15-20 minutach-poczułam napór. Stwierdziłam, ze chce mi się przec. I tu znów nieoceniona pomoc męża. Poszedł (a raczej pobiegł po położna - i dlatego nie wyobrażam sobie rodzenia samej) i zawołał ja. Okazało sie ze mam 10 cm rozwarcia i mogę już przec.
Wtedy zbiegło się dużo różnych osób i się zaczeło. Niestety nie były to 3 parte tylko kilkanaście (nie jest to wcale takie proste
W końcu Juleczka wyskoczyła
Niesamowite uczucie, takie plum i taka ulga. Cudnie.
I jeszcze oczywiście mała anegdota.
Wzieliśmy z meżem odtwazacz mp3 i aparat fotograficzny, ale niestety tylko jeden komplet baterii. Po urodzeniu położna pyta męża czy chce przeciac pępowinę. Oczywiście chciał. A ona czy mamy aparat, mąą ze tak, ale... baterie są w głosnikach.
To Pan przekłada, poczekamy... Myślałam, że padnę, taki widok. Mąż trzęsącymi się rękami przekladał baterie, a jak leżalam z nieprzecięta pępowina. Niezła akcja. Ale położne i lekarze poczekali i mamy cudne zdjęcie z przecinania pępowiny...