Witam wszystkich, ja rowniez chcialam opowiedzieć moja smutna historie. Zaczne ze mieszkam w Irlandii, Mam 30 lat, męża od 9 lat i tak zawsze mówiliśmy że jeszcze nie czas na dziecko, w koncu po ponad 6 latach po ślubie (10 latach razem) stwierdziliśmy że juz mozemy zacząć się starać, i tak ponad 2,5 roku po różnych badaniach, odróżnieniu jajowodow itd w koncu pojawiły się dwie piękne i tak wyczekiwane kreseczki wszystko było dobrze,bardzo byliśmy szczesliwi, do czasu 6 miesiąc. Pojechaliśmy na USG do szpitala i podczas badania pani doktor wykryła wadę serduszka maleństwa, zrobiono mi badanie prenatalne i po okolo swych tygodniach wróciliśmy zeby dowiedzieć się jakie są wyniki. Były bardzo złe, wykryli wady genetyczne płodu(podwojenie chromosomu 10)malutki bardzo wolno rosnie, ma za maly brzuszek. Lekarze sami nie wiedzieli tak naprawde z czym to sie moze wiazac.wysłali nas znów do genetyka. Pani genetyki mówiła, że mały moze byc opóźniony w rozwoju, może nie mówić, nie chodzić itd. Mieliśmy spotkania z ludźmi z pomocy społecznej, oferowali nam wszelką pomoc gdy mały juz sie urodzi.ale my i tak go nadal pragnelismy, byliśmy gotowi przebudować caly dom dla niego zeby tylko jemu było dobrze. Pozniej znów co dwa tygodnie Usg i sprawdzanie czy mały przybiera na wadze. Niestety waga bardzo słabo wzrastała ok 100-150 G na dwa tyg. W 36 tc w domu wypadł mi czoło miodowy, pojechaliśmy do szpitala, tam ktg i dziecko tracili tętno, szybka decyzja cesarski. Filipek urodził się bardzo malutki 1600g, zabrali to natychmiast. Gdy mąż sie dowiadywać mówili że wszystko będzie ok, lecz po 5h malutki przestał oddychać samodzielnie. Następnego dnia gdy go odwiedziłem z samego rana był juz popodlaczany do różnych maszyn, był taki maleńki i bezbronny. Z upływem czasu serduszko przestało samo funkcjonować, nerki rowniez, do tego dziwny płyn w żołądku i nieprawidlowosci w mozgu. Filipek był juz na morfinie. Przyszedł do nas lekarz i powiedział że daje mu bardzo małe szanse na przeżycie. My nadal wierzyliśmy ze nas mały rycerzyk bedzie walczył i sie nie podda. Drugiej doby z samego rana przyszedł do mnie znów ten sam lekarz, ja juz wiedzialam ze cos jest nie tak, od razu zaczęłam płakać zapytał się gdzie jest mój mąż, bo wiedział że nie będę w stanie z nim rozmawiac. Mąż był jeszcze w domu, zaraz minął przyjechać. Doktor powiedział że malutki strasznie się męczy, jest bardzo chory i musimy to odłączyć i pozwolić mu odejść, ze odlaczymu go kiedy bedziemy gotowi!! Nie mogłam słowa z siebie wyksztusic, w koncu zadzwoniłem do męża zeby natychmiast przyjechal. Był niemal natychmiast. Plakalismy, krzyczelismy ale i tak wiedzielismy ze musimy to zrobic, musimy bo maly bardzo cierpi i tylko to sie liczylo, zeby go juz nie bolalo!! Załamani zadzwonilismy do znajomych zeby do nas przyjechali, wezwalismy księdza zeby dac mu chrzest i ostatnie namaszczenie. Postanowiliśmy odłączyć małego o 17, gdyż wtedy mijały mu dokładnie dwie doby. Przyjechali znajomi, wszyscy zrozpaczeni i zalamani.Normalnie nikt obcy nie może wchodzić na ten odział gdzie był Filipek ale nas wszystkich wypuścili bez problemu. Byliśmy z nim caly czas. O 15 przenieśli nas do innego pomieszczenia, przywieźli malutkiego i po raz pierwszy pozwolili nam to wziąć w ramiona. Strasznie się bałam, wciąż bym popodlaczany do tych wszystkich maszyn, bałam się zeby czegoś nie wyrwać czy nie zgiac ale udało się, trzymałam to w końcu na rękach, nawet oczka zaczal otwierac pare razu jakby chcial nas zapamietac. w koncu mogłam przytulić i pocałować, okolo 16.30 pielęgniarka zaczęła powoli przygotowywać się do odlaczenia maszyn. Siedzieliśmy i tylko czekaliśmy na jego śmierć! o 17 Filipek był juz dołączony, zostawili mu tylko morfine. Umówiliśmy modlitwę za niego i nadal tylko czekaliśmy aż przestanie oddychać. Czas mi Jak, 5,10, 15 min, godzina, druga, a on nadal był z nami. Pielęgniarka postanowiła nas przenieś znów do niego prywatnego pokoju, gdzie było juz normalne łóżko, przenieśli nas, dochodziła juz 21, znajomi stwierdzili że zostawia nas juz samych z małym żebyśmy mogli się nim nacieszyć. Polozylismy sie na łóżku A Filipek w środku, był juz bardzo bardzo słaby, nawet nie wiem jak to opisać, taki bez życia, taki wiodki i caly siny. Walczyliśmy kołysanka, prosilismy zeby nas nie zostawiła, otrzymaliśmy to za te jego długie paluszki, chcieliśmy jak najdłużej mieć to przy sobie. Niestety o 22 Filipek odszedł juz na zawsze. Wezwalismy panią doktor, potwierdziła zgon. Że szpitala dostaliśmy wcześnie pamiątkowy box, w którym były dwa takie same male misie, odciski rączek i stopek, chcieliśmy mu pukiel włosków, był też jego kocyk. Wykapalismy to jeszcze, dalismy mu jednego misia A drugiego zachowałam ja I juz to zabrali. Nie mogłam wyjść ze szpitala nawet na wlasnie zadanie bo nie minęły jeszcze 3 doby po cesarce, na szczęście mąż mógł zostać ze mną. A od rana przygotowania do sprowadzenia ciała do Polski, na szczęście moj maz sie tym zajął z pomocą ludzi z opieki ze szpitala. Wróciłam do domu, dopiero tam tak naprawdę zrozumiałam co się stało, że mialam cesarce i ze tak mnie wszystko Boliiii. Zawsze ktoś przy mnie był, bo mąż wciąż załatwiła wszystkie papiery, tłumaczenia.Ale sie udalo wszystko załatwić, mogliśmy małego pochować w Polsce.Odwiedzilismy jeszcze malego w kaplicy, kupilismy trumne i kiekne biale ubranko dla maluszka, wtedy zamienilismy misie, ja dostalam jego a on mojZ powodu mojej cesarski musieliśmy czekać równo tydzień zeby zdjąć szwy(mialam metalowe klipsy) zeby wyruszyć w podróż do naszego kraju samochodem. Szybko dojechaliśmy, bo w nie całe dwa dni. Następnego dnia był juz pogrzeb, monet opuszczania trumny do ziemi był dla mnie najgorszym momentem, chcialam tam wskoczyć i zostać juz z nim wsparcie męża, rodziny, przyjaciół pomogło mi, byliśmy załamanie, ale jest coraz lepiej. Najgorsze że po powrocie do Irlandii gdy spotykałam różnych ludzi, każdy pytał jak maluszek i rozdrapywal ranę od początku, nawet teraz jeszcze po 4 miesiacach ludzie sie nadal pytają...