Witam wszystkie Aniołkowe mamy. Ja straciłam moich synków 20.08.11, równo w 14 tc.
Ciąża wspaniała od samego początku. Zero nudności, rewelacyjnie się czułam. Wszystkie badania, z racji ciąży mnogiej, nawet usg prenatalne wspaniale wyszły. Wyniki super i co ??? Nie wiem co sie stało? Nagle w sobotę 13.08 plamienia, słabe, różowe. Wizyta na pogotowiu, usg ok, zalecenia: leżenie i duphaston 3 x 1. Leżałam tak sobie 6 dni w domu i w nocy z piątku na sobotę krwawienie. Jeszcze nie myslałam, o najgorszym, bo nie czułam zadnego bólu, zadnego skurczu, nic. Pojechaliśmy do szpitala, ale już w drodze odeszły mi wody z obu pęcherzy płodowych. Już wiedziałam, ze ciąża jest nie do uratowania. Dzieci urodziłam na izbie. Piękne, maleńkie i takie bezbronne. Nie mam żalu do nikogo, nie obwiniam siebie, ale tak bardzo mi zal, ze nie mogłam dać im zyć. Taki straszny zal, ze musiały umrzeć, ze nie ma odwrotu. Tak sie cieszyliśmy ze bedziemy mieć dwóch, pięknych, rozbrykanych chłopców...Taki cud, ciąża bliźniacza i tym większa, bo podwójna strata. Ale powiem wam jedno. Boli i nic nie jest w stanie pocieszyć, ale wiem, ze teraz nic straszniejszego nie moze sie juz wydarzyć. Los zabrał już to co mógł najcenniejszego zabrać i zadne problemy juz nie są ważne ani istotne. A co do wsparcia w polskich szpitalach - to mimo, ze mamy 21 wiek, to jest to nadal jakas mitologia. Zadne wsparcie nie istnieje. Nie oszukujmy sie. Nie ma zadnych standardów w tym zakresie. Ba nie ma nawet jednego psychologa pod ręką a personel, jak to presonel. Lekarze owszem fachowo podchodzą, medycznie do tematu. Lyżeczkowanie i takie tam, zeby nie było powikłań, ale juz zaleceń do domu to się nie usłyszy, a pielęgniarki, no cóż, dla nich to tylko kolejne poronienie na oddziale. Większośc nawet unika tematu, czy rozmowy, bo przecież trzeba zmierzyć temperaturę itd, a reszta... a tam pewnie tak miało być...nie do uwierzenia w 21 wieku...