Witam wszystkich, piszę bo być może moja wypowiedź będzie dla kogoś przydatna, dla kogoś stojącego przed wyborem czy wykonać amniopunkcję czy też nie, Oczywiście to jest osobista decyzja przyszłej mamy/obojga rodziców (powinni podjąc decyzję wspólnie jeśli jest taka możliwość). U mnie cała historia zaczeła się w zasadzie od zbagatelizowania badania jakim jest USG 11-13 CZYLI JEDNO Z PODSTAWOWYCH PADAŃ PRENATALNYCH, może odrobina zabiegania, niedopowiedzenie przez lekarza jak ważne jest to badanie, no i co, suma sumarum badania nie zrobiłam, w 14 tyg podczas wizyty kontrolnej - już było na badanie za późno. Nie znałam przezierności karku mojego dzidziusia, na początku za bardzo się tym nie przejęłam, oboje z ojcem dzidzi jesteśmy młodzi i zdrowi, w rodzinie nie było żadnych chorób genetycznych, tj. zespół downa, dzieci rodziły się zdrowe. Ale ja oczywiście dociekliwa nad wymiar osoba musiałam zacząć czytać na ten temat.. No i sie doczytałam, że nie warto ryzykować, że przezierność karku u malucha jest bardzo ważna. Zdecydowałam się w efekcie na wykonanie testu potrójnego w luksmedzie. Jest to badanie krwi pozwalające oszacować statystyczne zagrożenie Zespołem Downa oraz zespołem Turnera. To badanie też wykonuje się bodajże pom 16 a 20 tyg.? Ale nie mam pewności, polecam doczytać w necie, a najlepiej zapytać dokładnie lekarza. Na wynik testu czekałam 2 tyg. Jak odebrałam wyniki oniemiałam.. Ryzyko Zespołu downa : mniej niż 1:50. Pewnie są kobiety które by sie uśmiechnęły i o sprawie zapomniały, tym bardziej że są to tylko szacunki na bazie statystyk, poza tym wystarczy, że podczas pobrania krwi zostanie źle oszacowany wiek płodu czy matki i już statystyki przesuwają się w jedną lub drugą stronę. Wg lekarza badanie nieprecyzyjne, ale po coś się je wykonuje i kosztuje to też niemało.. I znów zaczęłam czytać.. W efekcie wpadłam w taką panikę, że nie mogłam spać jeść, normalnie funkcjonować, a jeszcze doszła wyobraźnia. Miałam sny że rodzę i położna podaje mi dziecko z Zespołem Downa do rąk.. Wiem że chore dzieciątko nie jest pod żadnym względem gorsze, ale moje życie nie układało się zbyt szczęśliwie dotychczas i jak sobie pomyślalam, że moje maleństwo mogłoby być tak poważnie chore - wpadałam w panikę. Zalewałam się łzami. Niestety nie było czasu na płakanie, bo zaczynał sie 20 tydzień ciąży. Musieliśmy zadecydować co robimy. Nasza decyzja była następująca: Robimy amniopunkcję, zeby sprawdzić co z maluchem, a jeśli będzie chory - przerywamy ciążę. To była nasza decyzja i proszę o jej uszanowanie. Jesteśmy dorośli i taką decyzję podjęliśmy ŚWIADOMIE. Wielu czytających ten post może ma inne zdanie, ale nie bardzo mnie to obchodzi, my zadecydowaliśmy po swojemu. Poza tym ojciec dziecka ma również głos także decyzja była wspólna. Sprawy toczyły się dalej jak w filmie. Mój najlepszy pod słońcem lekarz dopełnił wszelkich starań by amniopunkcja była wykonana na NFZ. Dostałam dwa skierowania Jedno do Szpitala na Orłowskiego w Warszawie do poradni USG do doktora Roszkowskiego (badanie musi być wykonane przez zabiegiem), a drugie do Instytutu Genetyki na Konsultację prenatalną (jeśli będziecie szli do lekarza po takie skierowanie zadzwońcie do Szpitala na Orłowskiego wcześniej i się dokładnie dowiedzcie jak skierowanie ma być sformułowane - to jest bardzo ważne). O amniopunkcji wiedziałam już chyba wszystko... czytałam o tym dnie i noce: artykuły, wywiady, fora, opinie, dosłownie wszystko. Pomimo że miałam świadomość ryzyka poronienia to czułam jakiś wewnętrzny spokój, w końcu badania miało być wykonywane przez Najlepszego specjalistę z tej dziedziny. Nie pomyliłam się. Kwestia samego pobytu w szpitalu to osobny temat
Szpital jakby zatrzymał się w czasie 40 lat temu
, szpital państwowy, więc kolejki, ludzie smutni, schorowani.. Jakoś mnie przybiły te widoki. Po godzinnej wycieczce po Szpitalu i szukaniu PRAWIDŁOWEGO okienka, w którym powinnam się zarejestrować na Usg, udało się
Trafilam do 30 metrowej kolejki
. Czekać warto nawet dla samego spotkania się z takim specjalistą jakim jest Dr Roszkowski. Człowiek niesamowity. Wśród znieczulicy pielegniarek, z resztą w pełni uzasadnionej przy takim natłoku pacjentek - Dr Roszkowski emanował ciepłem i empatią. Wszystko odbyło się błyskawicznie, badanie usg, mnóstwo ludzi wokół, ja trzęsłam się jak galareta, nie mogłam nad tym zapanować. Najgorsze ze nie ma złudzeń na słowa "niech Pani się nie boi, będzie dobrze
" Nie wiem jak to jest ale jak podszedł do mnie Doktor Roszkowski, jak ręką odjął, kazał oddychać głęboko. Niesamowity człowiek. Amniopunkcji nie udało się wykonać, ale udało się pobrać krew pępowinową maluszka. Wykonano Kordocentezę. Samo wkłucie jak zastrzyk, czuć przebijanie się przez kolejne powłoki, przez macicę, ale nie jest to ból, po prostu dziwne uczucie, ja nie myslałam w ogóle o bólu tylko o tym żeby maluszek przeszedł przez to badanie bez szwanku. Mogłabym dać się nakłuc 1000 razy, ważne zeby mój maluszek był zdrowy. Po badaniu wstałam jakaś taka "zgwałcona" z tej kozetki, z obawą o każdy swój ruch, żeby tylko nie naruszyć miejsca wkłucia, żeby wszystko tylko było dobrze z moim maleństwem. Wyniki za 2 tyg. Oczywiście przez pierwszą dobę po badaniu nie było mowy o żadnym wysiłku, leżałam plackiem u rodziny z Warszawy. Na drugi dzień musiałam zgłosić się do Instytutu Genetyki na konsultację, wypełnić jakąś ankietę. Bardzo profesjonalne podejście Pani genetyk, która poświęciła mi chyba z godzinę, wszystko dokładnie tłumacząc. Boże jak ja wtedy byłam wdzięczna tym ludziom za takie podejście, To jest naprawde ważne, bo człowiek jest załamany, rozbity i każda oznaka życzliwości jest bezcenna. Fachowość w 100%. Słuchajcie czekanie na wyniki to horror jakiś. Na szczęscie u nas to był czas przeprowadzki i jakoś szybko zleciało. Czułam ruchy dziecka i myśl o tym, że wynik badania może być pozytywny wprawiał mnie w osłupienie.. Mija 2 tyg, dzwonie. nogi mi się trzęsły ze strachu, byłam sama w domu. Usłyszałam "wszystko w porządku" po drugiej stronie słuchawki. Z niedowierzaniem zapytałam raz jeszcze "czyli maluszek zdrowy?" / "Tak, tak, zdrowy". Jakbym mogła wyściskałabym kobietę która udzieliła mi tak pięknej odpowiedzi. Dopiero jak odłożyłam słuchawkę to zaczełam się zastanawiać: " a może ona mnie nie zrozumiała, o co mi chodzi?"
Chciałam jeszcze raz dzwonić;P Tym bardziej, że nie dopytałam o płeć maleństwa, ale to była już tak błacha informacja...że dalam spokój
Boże jakie szczęście nastało w domu
Nasz maluszek zdrowy. Warto było tłuc się do Warszawy, warto było czekać na wynik. Po jakichś dwóch tygodniach przyszedł pocztą protokół i poznaliśmy płeć. Dziewuszka
Także z perspektywy czasu nie załuję tej decyzji. Stres jest ogromny i ta świadomość że poddając się badaniu tak na prawde na nic nie macie już wpływu jesteście bezradni. Uczucie bezradności jest najgorsze. Stwierdziłam jednak, że i tak to uczucie będzie mi towarzyszyć w dniu porodu, kiedy będę już totalnie bezradna i zdana na los. Pamiętajcie o tym moje drogie, ze podczas badania jesteście w rękach specjalistów! Nikt Wam nie zamierza zrobić krzywdy. Praktyka wykonywania takich badań jest bardzo daleko posunięta i gdybym kolejny raz była w ciąży - na pewno wykonałabym amniopunkcję, nawet po wykonanej przezierności karku, żeby mieć pewność. Badania prenatalne inwazyjne to juz jest w zasadzie standard podczas ciąży. Warto takie badanie wykonać u dobrego specjalisty. Oczywiście zdarzają się różne przypadki. Każdy organizm jest inny. Mam nadzieję że moja wypowiedź Wam pomoże. Decyzję pozostawiam Wam.