Fifka
♥ Chłopcowa Mama ♥
Ostatnio przeczytałam chyba wszystkie posty na temat waszych wcześniaczków i postanowiłam opisać również naszą historię. Fakt że w porównaniu z waszymi dzieciaczkami mój Adrian był bardzo duży. Urodził się z wagą 2460g i 49cm więc był spory jak na ten tydzień.
U nas od początku były problemy. Adrianek to mój drugi syn, z pierwszym też miałam problemy z rozwierającą i skracającą się szyjką ale spędzając prawie 2 miesiące w szpitalu udało mi się Konrada donosić do pełnego 37 tygodnia. Teraz było inaczej. Znów miałam problemy z szyjką i ze skurczami z tym ze tym razem to ja byłam przewrażliwiona. Naciskałam lekarkę na to by kontrolowała mi szyjkę, rozmawiałam o krążku itp. Ale moja ginekolog patrzyła na mnie jak na UFO nic z tym nie robiąc poza daniem mi nospy... Kiedy w 26 tygodniu trafiłam do szpitala z szyjką o długości 1cm i drożnym kanałem lekarze też mnie olali twierdząc że skoro donosiłam pierwszego syna, tego też donoszę... no i mnie odesłali do domu z niczym. W 30 tygodniu trafiłam na IP ze skurczami i nawet pompa fenoterolu nie potrafiła ich zahamować. Na szczęście poród się nie odbył a takie skurcze męczyły mnie niemal cały czas przez te ostatnie 4 tygodnie. Szyjka stanęła na 2cm rozwarcia - zgładzona całkowicie. I tak w domu przeleżałam te ostatnie 4 tygodnie (mąż wziął na mnie zwolnienie żeby się synem starszym zająć bym ja mogła leżeć)
Niestety... w 34 tygodniu skurcze "zmęczyły" pęcherz płodowy przez co odeszły mi wody o godz 23... Pędem pojechałam na IP do szpitala z bardzo dobrym oddziałem ratowania wcześniaków Tam chcieli mnie odprawić gdyż mieli tępy dyżur, jednak jakoś udało mi się ich wybłagać.... I DOBRZE bo o 00.50 synka miałam już na rękach! Skurcze trwały może z niecałą godzinę więc naprawdę szybko urodziłam....
Mały urodził się w bardzo dobrym stanie - 9pkt. I dostałam go na chwilę na brzuch do pokangurowania. Chwile później zabrali go na odział wcześniaków. Kiedy przewieźli mnie na połóg była godzina około 2 w nocy… Próbowałam zasnąć nauczona doświadczeniem ale nie było szans… byłam zbyt naładowana hormonami... Szlag mnie trafiał bo wiedziałam ze o 6 mogę iść przystawić po raz pierwszy maluszka do piersi… Po mierzeniu temperatury i ciśnienia poleciałam jak poparzona na górę na wcześniaki. Mój Adrian leżał podłączony do urządzenia które monitorowało jego saturację i pracę serduszka. Wziełam go na ręce i próbowałam przystawić jednak mały nie chciał jeść bo wciąż był zmęczony porodem… Przez cały dzień latałam do synka a poprzystawać do piersi i po prostu popatrzeć na niego… Strasznie cierpiałam widząc na sali inne dzieci i nie mogąc go mieć przy sobie. Położne na odziale wcześniaków powiedziały ze jest szansa że oddadzą mi go na sale, bo mały ładnie je (później zaczął ssać pierś i dojadał z butelki MM) Chodziłam za pediatrą i pytałam kiedy mogę go zabrać itp ale nie chciała nic mi powiedzieć. Kolejnego dnia rano na obchodzie ginekolog zapytał co z maluszkiem a ja prawie przez łzy powiedziałam ze jest na górze... Mężczyzna okazał się złotym człowiekiem bo zadzwonił do pediatry i namówił ją by oddała mi malucha skoro nic mu nie jest a on chce mieć na względzie moje dobro bo widzi że jest mi ciężko… I tak po 12 – czyli pokarmieniu. – Bardzo miła położna ze wcześniaków odwiozła ze mną Adrianka na dół. Powiedziała ze dobrze robię że chce go zabrać do siebie, ze przy matce dzieci szybciej nabierają sił itp. I żebym się nie przejmowała krytyką czy wrogimi słowami, mam zaufać sobie… Kiedy mały był na sali ze mną rozpłakałam się jak dziecko… dopiero wtedy odeszły mi wszystkie emocję…
Kolejnego dnia dostałam zakaz karmienia piersią (bo wtedy już tylko był na piersi) z powodu ubytku wagi. I Pani od laktacji pokazała jak mam ściągać mleko by nie dokarmiać malucha MM. Początkowo nie dałam rady ściągnąć więcej niż 50ml czyli tyle ile jadł Adrian i musiałam biegać do pokoju laktacyjnego co 2 godziny – czyli tak jak jadł mały. Latałam tak dwie doby… ściąganie – ok. 30min. Karmienie – około godziny bo Adrian nie chciał ssać buteli… wyciskałam mu na języczek mleko i masując symulowałam do połykania. Spałam po pare naście minut ale udawałam ze wszystko jest w porządku byle tylko mały przybierał na wadzę… Kolejnego dnia Adrian dostał żółtaczki i musiał być naświetlany. Pani od laktacji – Pani Basia – nie mogła już na mnie patrzeć i zabrała Adriana z lampą na dyżurkę bym się przespała a ja patrząc jej w oczy płakałam za swoim dzieckiem. Padałam na twarz a tak drżałam o małego że nie mogłam się z nim rozstać. Bałam się ze one nie będą miały tyle cierpliwości co ja i mały zaraz wyląduję na wcześniakach pod sondą bo przecież nie chce jeść..
W nocy po zmianie dyżuru nowe położne zaczęły przywozić małego mi na karmienie co zaczęło mnie strasznie frustrować bo niby po co on jest na dyżurce skoro i tak co 2 godziny muszę ściągać mleko i go karmić i to żaden odpoczynek – w dzień oczywiście dalej nie spałam bo przeżywałam rozstanie… Około 11 w nocy kiedy przyszłam po Adriana na karmienie – bo widziałam ze on już powinien jeść a one mi go nie przywoziły… zobaczyłam ze mały leży pod lampami bez okularków ochronnych z pieluszką na twarzy, denerwuję się bo ciężko mu oddychać a one sobie plotkowały i nie patrzyły co się dzieje. Możecie wyobrazić sobie moją wściekłość! Podniosłam raban i zabrałam Adriana z lampami do siebie na sale… złość przeplatała się ze zmęczeniem i płaczem… byłam ledwo zywa ale dalej dzielnie chodziłam ściągać to mleko i tańczyłam z małym na rękach śpiewając mu by wynegocjować kolejny mały łyczek mleka. Pokarmu zaczęło przybywać więc mogłam już ściągać dwie porcję na raz – a nawet więcej, więc w nocy nie musiałam już tak często chodzić ściągać i dzięki temu więcej spałam. Dla Adriana z każdym dniem można było podać więcej mleka choć wciąż każdy łyk był niezwykle skrupulatnie negocjowany bo mały nie chciał sam jeść. Bałam się ze to zaprzepaści moje karmienie piersią a pokarm niedługo mi zaniknie. Nie było jednak szans na przystawianie bo mały zmęczony butelką piersi ssać już nie chciał a w odwrotnej kolejności podać nie mogłam bo bałam się ze znowu zacznie spadać z wagi. Obserwowałam inne wcześniaki z tego samego tygodnia co mój mały i każdy był choć przez pare dni na sondzie… jedyny on jakoś się uchował więc starałam się nie narzekać i działać by go od tego uchronić… Co raz dostawałam inne porady i zalecenia… jedna położna mówi karm piersią… druga mówi broń boże zapomni o tym nawet w domu bo dziecko ci „uschnie”… itd. Itp…. Do tego doszła tęsknota za Konradem którego mąż raz do mnie przywiózł i tym samym płakałam od rana do wieczora wpadając w coś na kształt depresji. Chciałam wyjść ale nie mogłam zostawić Adriana… wiedziałam że jestem mu potrzebna choć większość matek już dawno powychodziła zostawiając swoje wcześniaki na oddziale… Los nam jednak sprzyjał bo na 8 dobę bilirubina spadła i dzięki dobrym wynikom zostałam wysłała do domu. Na wypisie mam napisane że mam karmić małego ściągniętym mlekiem ale już na 2 dobę w domu przeszliśmy na pierś. Dopiero tu odnalazłam spokój i odpoczęłam…. Adrian zaczął jeść z piersi o wiele chętniej i nie trzeba było go do tego namawiać mimo ze ssał co godzinę. Przybierał pięknie! W pierwszym miesiącu życia przybrał aż 1700g!
Nasza historia mimo wcześniactwa z 34 tygodnia ma jednak dobre zakończenie…
U nas od początku były problemy. Adrianek to mój drugi syn, z pierwszym też miałam problemy z rozwierającą i skracającą się szyjką ale spędzając prawie 2 miesiące w szpitalu udało mi się Konrada donosić do pełnego 37 tygodnia. Teraz było inaczej. Znów miałam problemy z szyjką i ze skurczami z tym ze tym razem to ja byłam przewrażliwiona. Naciskałam lekarkę na to by kontrolowała mi szyjkę, rozmawiałam o krążku itp. Ale moja ginekolog patrzyła na mnie jak na UFO nic z tym nie robiąc poza daniem mi nospy... Kiedy w 26 tygodniu trafiłam do szpitala z szyjką o długości 1cm i drożnym kanałem lekarze też mnie olali twierdząc że skoro donosiłam pierwszego syna, tego też donoszę... no i mnie odesłali do domu z niczym. W 30 tygodniu trafiłam na IP ze skurczami i nawet pompa fenoterolu nie potrafiła ich zahamować. Na szczęście poród się nie odbył a takie skurcze męczyły mnie niemal cały czas przez te ostatnie 4 tygodnie. Szyjka stanęła na 2cm rozwarcia - zgładzona całkowicie. I tak w domu przeleżałam te ostatnie 4 tygodnie (mąż wziął na mnie zwolnienie żeby się synem starszym zająć bym ja mogła leżeć)
Niestety... w 34 tygodniu skurcze "zmęczyły" pęcherz płodowy przez co odeszły mi wody o godz 23... Pędem pojechałam na IP do szpitala z bardzo dobrym oddziałem ratowania wcześniaków Tam chcieli mnie odprawić gdyż mieli tępy dyżur, jednak jakoś udało mi się ich wybłagać.... I DOBRZE bo o 00.50 synka miałam już na rękach! Skurcze trwały może z niecałą godzinę więc naprawdę szybko urodziłam....
Mały urodził się w bardzo dobrym stanie - 9pkt. I dostałam go na chwilę na brzuch do pokangurowania. Chwile później zabrali go na odział wcześniaków. Kiedy przewieźli mnie na połóg była godzina około 2 w nocy… Próbowałam zasnąć nauczona doświadczeniem ale nie było szans… byłam zbyt naładowana hormonami... Szlag mnie trafiał bo wiedziałam ze o 6 mogę iść przystawić po raz pierwszy maluszka do piersi… Po mierzeniu temperatury i ciśnienia poleciałam jak poparzona na górę na wcześniaki. Mój Adrian leżał podłączony do urządzenia które monitorowało jego saturację i pracę serduszka. Wziełam go na ręce i próbowałam przystawić jednak mały nie chciał jeść bo wciąż był zmęczony porodem… Przez cały dzień latałam do synka a poprzystawać do piersi i po prostu popatrzeć na niego… Strasznie cierpiałam widząc na sali inne dzieci i nie mogąc go mieć przy sobie. Położne na odziale wcześniaków powiedziały ze jest szansa że oddadzą mi go na sale, bo mały ładnie je (później zaczął ssać pierś i dojadał z butelki MM) Chodziłam za pediatrą i pytałam kiedy mogę go zabrać itp ale nie chciała nic mi powiedzieć. Kolejnego dnia rano na obchodzie ginekolog zapytał co z maluszkiem a ja prawie przez łzy powiedziałam ze jest na górze... Mężczyzna okazał się złotym człowiekiem bo zadzwonił do pediatry i namówił ją by oddała mi malucha skoro nic mu nie jest a on chce mieć na względzie moje dobro bo widzi że jest mi ciężko… I tak po 12 – czyli pokarmieniu. – Bardzo miła położna ze wcześniaków odwiozła ze mną Adrianka na dół. Powiedziała ze dobrze robię że chce go zabrać do siebie, ze przy matce dzieci szybciej nabierają sił itp. I żebym się nie przejmowała krytyką czy wrogimi słowami, mam zaufać sobie… Kiedy mały był na sali ze mną rozpłakałam się jak dziecko… dopiero wtedy odeszły mi wszystkie emocję…
Kolejnego dnia dostałam zakaz karmienia piersią (bo wtedy już tylko był na piersi) z powodu ubytku wagi. I Pani od laktacji pokazała jak mam ściągać mleko by nie dokarmiać malucha MM. Początkowo nie dałam rady ściągnąć więcej niż 50ml czyli tyle ile jadł Adrian i musiałam biegać do pokoju laktacyjnego co 2 godziny – czyli tak jak jadł mały. Latałam tak dwie doby… ściąganie – ok. 30min. Karmienie – około godziny bo Adrian nie chciał ssać buteli… wyciskałam mu na języczek mleko i masując symulowałam do połykania. Spałam po pare naście minut ale udawałam ze wszystko jest w porządku byle tylko mały przybierał na wadzę… Kolejnego dnia Adrian dostał żółtaczki i musiał być naświetlany. Pani od laktacji – Pani Basia – nie mogła już na mnie patrzeć i zabrała Adriana z lampą na dyżurkę bym się przespała a ja patrząc jej w oczy płakałam za swoim dzieckiem. Padałam na twarz a tak drżałam o małego że nie mogłam się z nim rozstać. Bałam się ze one nie będą miały tyle cierpliwości co ja i mały zaraz wyląduję na wcześniakach pod sondą bo przecież nie chce jeść..
W nocy po zmianie dyżuru nowe położne zaczęły przywozić małego mi na karmienie co zaczęło mnie strasznie frustrować bo niby po co on jest na dyżurce skoro i tak co 2 godziny muszę ściągać mleko i go karmić i to żaden odpoczynek – w dzień oczywiście dalej nie spałam bo przeżywałam rozstanie… Około 11 w nocy kiedy przyszłam po Adriana na karmienie – bo widziałam ze on już powinien jeść a one mi go nie przywoziły… zobaczyłam ze mały leży pod lampami bez okularków ochronnych z pieluszką na twarzy, denerwuję się bo ciężko mu oddychać a one sobie plotkowały i nie patrzyły co się dzieje. Możecie wyobrazić sobie moją wściekłość! Podniosłam raban i zabrałam Adriana z lampami do siebie na sale… złość przeplatała się ze zmęczeniem i płaczem… byłam ledwo zywa ale dalej dzielnie chodziłam ściągać to mleko i tańczyłam z małym na rękach śpiewając mu by wynegocjować kolejny mały łyczek mleka. Pokarmu zaczęło przybywać więc mogłam już ściągać dwie porcję na raz – a nawet więcej, więc w nocy nie musiałam już tak często chodzić ściągać i dzięki temu więcej spałam. Dla Adriana z każdym dniem można było podać więcej mleka choć wciąż każdy łyk był niezwykle skrupulatnie negocjowany bo mały nie chciał sam jeść. Bałam się ze to zaprzepaści moje karmienie piersią a pokarm niedługo mi zaniknie. Nie było jednak szans na przystawianie bo mały zmęczony butelką piersi ssać już nie chciał a w odwrotnej kolejności podać nie mogłam bo bałam się ze znowu zacznie spadać z wagi. Obserwowałam inne wcześniaki z tego samego tygodnia co mój mały i każdy był choć przez pare dni na sondzie… jedyny on jakoś się uchował więc starałam się nie narzekać i działać by go od tego uchronić… Co raz dostawałam inne porady i zalecenia… jedna położna mówi karm piersią… druga mówi broń boże zapomni o tym nawet w domu bo dziecko ci „uschnie”… itd. Itp…. Do tego doszła tęsknota za Konradem którego mąż raz do mnie przywiózł i tym samym płakałam od rana do wieczora wpadając w coś na kształt depresji. Chciałam wyjść ale nie mogłam zostawić Adriana… wiedziałam że jestem mu potrzebna choć większość matek już dawno powychodziła zostawiając swoje wcześniaki na oddziale… Los nam jednak sprzyjał bo na 8 dobę bilirubina spadła i dzięki dobrym wynikom zostałam wysłała do domu. Na wypisie mam napisane że mam karmić małego ściągniętym mlekiem ale już na 2 dobę w domu przeszliśmy na pierś. Dopiero tu odnalazłam spokój i odpoczęłam…. Adrian zaczął jeść z piersi o wiele chętniej i nie trzeba było go do tego namawiać mimo ze ssał co godzinę. Przybierał pięknie! W pierwszym miesiącu życia przybrał aż 1700g!
Nasza historia mimo wcześniactwa z 34 tygodnia ma jednak dobre zakończenie…