reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Opowieści z porodówki! - Jak powitaliśmy nasze styczniówiątka! - Bez komentarzy

Pora na mnie...

Termin wg OM miałam na 11-go. Tydzień wcześniej zauważyłam brunatne upławy na wkładce, więc sądziłam, że to czop. I tak tydzień czasu "przygotowywałam się" do porodu. Przyszedł 11-sty a mnie w nocy pobolewał brzuch jak na @, ale luzik, śpimy. Ok 7 rano obudziły mnie skurcze, większość z nich dało się przekimać. Były dosyć regularne, co 15 minut i tak do 10, potem na 4 godziny wszystko ucichło, a ja czułam się zawiedziona. Ok 14 skurcze znowu się pojawiły, z tym, że mocniejsze, ale zupełnie nieregularne i rzadkie. I tak przechodziłam do wieczora. M wrócił ok. 20, mówię jaka sprawa, ale że chyba nic z tego nie będzie. Aczkolwiek cały dzień miałam zlew śluzu i to właśnie okazał się ów czop.
Ok 21 skurcze już się na tyle nasiliły, ale chodziłam po mieszkaniu , a łzy leciały mi same. Zero regularności. Skurcze były od 7 do 40 minut. W końcu M wziął kartkę i zaczęliśmy spisywać częstotliwość i długość skurczy. Po północy skurcze były regularne co 5-7 minut, więc decyzja jedziemy do szpitala.
Na IP papierki, kazali mi się przebrać i dopiero na oddziale zbadał mnie lekarz, zrobił USG, podłączyli pod KTG. Lekarz zapytał czy to ma być poród rodzinny, jeśli tak to tata może jechać do domu bo tu jeszcze nic z tego nie będzie i ewentualnie zadzwonią po M. Miałam 1,5 cm rozwarcia (od 32 tc). Z USG dowiedziałam się, że malutki jest w najlepszej możliwej pozycji do porodu, że jest bardzo nisko główka. Położyli mnie sama na sale...na szczęście, że samą, bo chociaż mogłam po swojemu znosić ból. Ok 4 nad ranem ból nie do wytrzymania, zawołałam położną, czy można cokolwiek na uśmierzenie chociaż częściowe bólu. Skurcze miałam co 5 minut i były nie do wytrzymania. Poszłam wziąć prysznic, ale niewiele to pomogło, a nic co mogłoby mi choć chwilowo uśmierzyć ból nie dostałam...a po zbadaniu rozwarcie dalej 1,5 cm.
O 8 po obchodzie lekarz zawołał mnie na badanie. Usłyszałam jak komendę...proszę się spakować i na trakt porodowy, 4 cm rozwarcia. Dobrze, że mama zdążyła do szpitala, bo M utknął i dojechał później. Spakowała mnie a ja poszłam zgięta w pół na trakt.
Tam oczywiści KTG, po czym za jakiś czas przychodzi lekarz i pyta czy będę teraz próbować rodzić czy cc, bo w nocy jak i teraz KTG jest brzydkie i tętno spada. Odpowiedziałam retorycznie mu czy mam jakieś wyjście przy 4 cm? Decyzja cc, przygotowała mnie położna i jedziemy na sale. Spojrzałam na zegarek była 9.15. Na sali był już cały zespół, anestezjolog mnie wypytał o uczulenia, wagę, wzrost itp i podał znieczulenie w kręgosłup...akurat podczas skurczu.
Pytał mnie co jakiś czas czy czuje nogi, mrowienie, ciepło i czy mogę podnieść do góry. No i niby podnieść do góry nie mogłam, więc zaczęli ciąć. I tu nie miła niespodzianka...wszystko czułam. Krzyknęłam tylko, że czuje, dostałam maseczkę na twarz, film mi się urwał, niestety nie przywitałam mojego Synusia...bo spałam. Po cc dopiero o 10.30 trafiłam na sale, bo jeszcze były problemy. Straciłam trochę krwi.
Ocknęłam się, łzy leciały mi jak groch w mega tempie (nie sądziłam, że aż tak szybko mogą lecieć), a ja tylko lekko odchylałam głowę na boki, żeby spływały po policzkach.
Było mi bardzo trudno cokolwiek powiedzieć i pamiętam tylko, że ledwo wymamrotałam "gdzie mój Syn?" Położna odpowiedziała, że już czeka na mnie na sali. Zapytałam "zdrowy?" Odp , że tak i nic już więcej nie pamiętam.
Nigdy jeszcze do tej pory płynące po policzkach łzy nie były tak przyjemne jak wtedy.
 
reklama
21 stycznia o 3 nad ranem obudził mnie ból głowy – spać nie mogłam, wiec wzięłam paracetamol i próbowałam zasnąć. O 5:30 ból nie do opisania, wstałam, wzięłam kolejny paracetamol i zmierzyłam ciśnienie – a tu 150/100. Wstał mój m. do pracy i mówię mu, że chyba na IP jedziemy, bo nie dam rady – ciśnienie wysokie, ból głowy masakryczny. Zaczęłam dopakowywać torbę juniora, a w zasadzie przepakowałam ją od nowa, bo już nie pamiętałam co jest, a czego nie ma. Po godzinie tego chodzenia z lekka mi minęło – ciśnienie 140/90, wiec mówię do męża – jedź do pracy, jak będzie gorzej to zadzwonię. Pospałam i ciśnienie było cały dzień 135/85. Wstałam było lepiej to pojechałam zakupy zrobiłam, wróciłam i znowu gorzej się czułam, wiec napisałam do swojej położnej, że taka sytuacja, a ona dzwoni i mówi do mnie: jedź na izbę przyjęć i niech ci KTG zrobią koniecznie, bo to może być nadciśnienie ciążowe (całą ciążę miałam białko w moczu, a w 38tc. zaczęło mi delikatnie wzrastać, choć było jeszcze w normach). Ale cały czas byłam pewna, że pojadę na to KTG i wrócimy do domu. Ale moja położna kazała torby zabrać, więc zaczęłam się pakować. W międzyczasie wrócił mąż, a ja w rosole – bo nogi ogolić, wymyć się, włosy wysuszyć – rozsypka.

O godz. 18 wylądowaliśmy na IP. Tłum. Wzięli mnie na KTG i siedziałam tak z 50 minut. W międzyczasie pobrali krew, założyli wenflon – myślę, o nie jest dobrze jak mi wenflon wkłuli. Zapis KTG wyszedł za płaski – albo dziecko śpi (a czuję, ze nie śpi) albo ma słabe przepływy. Dali pojemnik na mocz, kazali zjeść, pić i wrócić na KTG. W międzyczasie gin mnie wziął i USG zrobił + na fotel – szyjka wciąż jest, ale przepuszczała 2 palce, co było niespodzianką, bo parę dni wcześniej szczelnie zamknięta jeszcze była. Mówi, że poczekamy na wyniki moczu i zdecyduje co dalej.... Czekaliśmy no tak do 21 na pewno. Przyszedł i mówi, że jego decyzja po konsultacji z dyżurnym położnictwa jest taka, że mam zostać w szpitalu i będziemy poród wywoływać, bo nie ma na co czekać. Ciąża donoszona, a dla dziecka to ciśnienie dobre nie jest. Dał mi 15 minut na podjecie decyzji czy idę do domu na własną odpowiedzialność czy zostaję. Nasza decyzja: ZOSTAJĘ. Mężowi listę zrobiłam co ma zrobić w domu, parę telefonów, bo córkę musiał odwieźć do znajomych na noc, a mnie moja położna zabrała na porodówkę i mówi, że mam się przebrać, ogarnąć, herbatkę mi zrobiła, kazała coś zjeść, żeby mieć siłę i wtedy zaczniemy indukcję porodu.

Około północy dostałam antybiotyk na GBS, nawodnienie dla małego, bo znowu gorszy zapis KTG wyszedł i jak wszystko spłynęło to ok. północy podłączyła oksytocynę i mówi – następnej dawki antybiotyku za 4h już podawać nie będziemy, co ty na to? No to ja w śmiech, że tak szybko to nam nie pójdzie. Leże i słyszę jak się drą kobiety, aż mi ciarki przechodzą i myślę – chyba jeszcze nie jestem gotowa na to i w płacz. Żeby przestać myśleć czytnik wyjęłam i zajęłam się czytaniem książki. Mąż dzwoni i pyta ile ma czasu, wiec ja mu mówię – łuu ze 2h to na pewno, bo leci oxy dopiero, ja leżę pod KTG, więc do porodu daleko. Dalej sobie książkę czytałam. Jak przyjechał po 1 w nocy to skurcze takie były – jakby na okres. Takie nic – położna mi wpuściła wody do wanny takiej ciepluteńkiej i poszłam leżeć – oj jak mi tam dobrze było – skurcze się nasilały, ale woda cudnie je łagodziła. Oxytocynę odpięła i już na własnych skurczach jechałam do samego końca. Zaczęliśmy szukać po necie imion, że może jakieś inne (miał być Julian albo Mikołaj i nie byliśy pewni do samego końca jak nazwać małego). I tak sobie gadamy – mąż mi czyta jakieś astrologie i znaczenie imion i w końcu położna mówi, zmierz co ile ma skurcze, co nam z jakieś 15 minut zajęło, bo albo się zagapiłam i nie powiedziałam, ze skurcz, albo mój mąż ze stoperem walczył - komedia – w końcu wyszło, ze skurcz co minutę i trwa 30 sekund, więc położna mówi: choć zbadam cię w tej wannie. 4 palce – i mówi – no to przebijamy pęcherz i sruuu w tę wodę jak z kranu wody poleciały…na zegarku gdzieś ok. 2 może ciut po. No i od tej chwili – normalnie jakby ktoś kurek odkręcił skurcze trzy razy silniejsze, a ona, ze musi KTG podpiąć i mam jak najmniej się ruszać (było wodoodporne, ale przez to wrażliwe na ruchy i gubiło wtedy wszystko). 10 minut wytrzymałam i dupa – zgubiło się KTG. Od nowa zapis robimy….myślałam, ze pogryzę to KTG ze złości. Miałam dość, więc mówię, że wychodzę z wanny, bo nie dam rady nieruchomo z tym KTG. Po kolejnych 20 minutach chyba się udało ten zapis zrobić, wszystko w porządku z dzieckiem, więc odpięła. Skurcze coraz mocniejsze, mówię do męża: Adziu idź powiedz, że ja chcę znieczulenie, bo już widzę, że nie dam rady bez. Skurcz za skurczem – 20 sekund przerwy między kolejnym – i cały ból od brzucha w kręgosłup – znowu bóle krzyżowe miałam, więc kazałam mężowi masować kręgosłup, co mi dawało ulgę. No to poszła położna szukać anestezjologa…wróciła po jakiś 15 minutach i mówi mi, że Nogi mi się ugięły, i w płacz, że bez znieczulenia nie dam rady i że ja już nie mogę, a gdzie tu dalej. Przerwała mi histerię i mówi – dasz radę – uspokój się – zaraz ci pomogę. Przyniosła jakieś impulsy elektryczne czy coś – podłączyła mi to na kręgosłup i jak szedł skurcz to m. włączał jakieś mocniejsze prądy. Pyta: czy mi lepiej. A ja na to, że tylko po znieczuleniu można mówić lepiej, a tak to ja nie wiem, bo boli jak diabli. Oprócz tych impulsów na kręgosłupie to mnie mąż jeszcze po plecach masował i jakoś szło, jak mijał skurcz to wstawałam, bo wtedy najlepiej mi było, a tak leżałam na materacu - w pewnym momencie czuję parcie na pęcherz i kość ogonową, więc ja do męża, że musze do toalety siusiu – 3:30 na zegarku i myślę – ja piernicze ile ten cholerny anestezjolog może stać przy tej operacji – już z godzinę nie może do mnie przyjść, a mi coraz gorzej... Zanim się dowlekłam padając na ziemię co 20 sekund to już mi się kupę chciało. Na to weszła położna pyta co i jak, więc mój mądry mąż mówi, że chyba się do końca zbliżamy, bo mam skurcz za skurczem niemal ciągiem –sprawdziła – bo akurat leżałam na podłodze i mówi masz pełen rozwarcie – i pyta - czy mi na tym materacu wygodnie i tak chcę rodzić? – a ja, ze nie ma takiej pozycji, w której jest mi dobrze, no więc zostałam na tym materacu. Zawołała drugą położną, porozkładały prześcieradła, ręczniki, ect. Mężowi kazały pieluchy na brzuchu grzać. Na pierwszym partym czułam jak główka wychodzi i się chowa z powrotem – się wkurzyłam. Myślę, o nie nie – drugi raz 40 minut partych nie dam rady przeżyć, więc na drugim partym darłam się jak opętana, bo mi to pomagało i główka wyszła cała, przy kolejnym chlup i dostałam synka. Jako, że na czworaka rodziłam to musiałam się odwrócić z małym w ramionach, wstać i przejść na łóżko porodowe. No i tym sposobem na nogach byłam : minutę po partych. Na co moja położna mówi: prawdziwa matka Polka, urodziła, wstała i poszła dalej. I wszyscy w śmiech…
Mam wpisane w karcie, że cały poród trwał 2,30h, parte 5 minut. Poszło bez nacięcia, pękłam delikatnie w tym samym miejscu, co poprzednio – mam jeden szew. Po 3 dniach siadam i nic nie boli na dole, opuchlizna cała już zeszła – jestem w szoku, że już nic na dole nie czuć, że rodziłam.

No i w kwestii obecności męża. Drugi poród razem i jak mnie ktoś pyta to mówię, ze moim znieczuleniem był tym razem mąż i to znieczulenie wyjątkowo dobrze działało. Nie przeżyłabym pierwszego porodu bez niego i drugiego też nie. Na każdym skurczu masował mi plecy i oddychał ze mną – a najważniejsze, że był, ocierał pot, dawał siłę, poczucie bezpieczeństwa, ogrom miłości i czułości oraz pewność, że razem damy radę bez tego cholernego anestezjologa.
 
ja porodu nie bede opisywac bo nie chce go pamietac ... wole pamietac ten Nikosiowy to moze jeszcze kiedys zdecyduje sie na 3 dziecie choc szczerze watpie ...
jedynie napisze ze moglam stracic mojego okruszka ... byl owiniety pepowina ktora zacisnela sie po wyjsciu glowki ... a mi jakby znikly parte i polozne z lekarka pomogly wypchnac reszte cialka i trwalo to dla mne wiecznosc choc wcale nie bylo to dlugo... a poki mala nie wydala krzyku plakalam i wolalam "placz prosze"... dziekuje Bozi ze ta pepowina nie zacisnela sie wczesniej i ze nam pomogly te kobity
 
Chwilka z samym Leo to opisze jak było, bo sie działo. 5. 30 w pon. 20 wstałam do łazienki i poczułam ze cos cieknie. Pedem do wc, poleciało, tylko troche ale serce skoczyło. Po chwili wody poszły mocniej. wracam do sypialni i do J : wody mi odchodzą , rodzimy. a on : tyle co zasnąłem, jeszcze godzinka. mało sie nie zasmiałam w głos. Dopiero po 2 budzeniu zastartował i wstał. idziemy z rzeczami do kuchni i tam znów leca wody. mop- dawaj;) scena jak w kiepskim filmie
dzwonie do niani, bedzie za 15 minut. Decyzja - jedziemy do szpitala w NT bo do Krakowa nie zdążymy. dobra decyzja - skurcze od razu co 2 minuty , mocne. 6. 20 wyjezdzamy do szpitala, po drodze odbieramy wyniki moich badań. Tuż po 7 podpinają mnie do ktg, skurcze pokazuje na poziomie 120 co 2 czasem 3 minuty. Rozwarcie 3 cm. Papierologia, papierologia, oj wiem ze nie mam co liczyć na zzo bo w NT nie robia. wybieram gaz. 8 godzina ląduję na sali rodzinnej z J, rodzimy. piłka, prysznic. 9 godzina, rozwarcie 8cm, musze isc pietro wyżej na Usg , ledwo ide, skurcze co minuta. Jarek dzielnie mnie prowadzi. Mały ok, ale wysoko. Powracam podpinają ktg, lezymy, J masuje plecy, podaje gaz który nie działa wogóle. Skurcz goni skurcz, wszystkie mega mocne. Jest 10 jak badanie i mamy 10 , pełne rozwarcie, mamy szyjke gotowa ale główka ledwo wyczuwalna tak wysoko. Dają nam godzine. próbuje chodzić, skacze na piłce, prawie po niej sie tulam, oczy łzawią z bólu. Po godzinie badanie i ... nic nie poszło dalej. Tak jak był wysoko, jest. Położna próbuje go odwrócić, ja prawie mdleje, nie udaje sie. Decyzja samego ordynatora : konieczne cc. mega ekspres bo ja prawie trace przytomność. Dopiero po podaniu znieczulenia i tlenu zaczynam jakoś sie trzymac. 11.24 wyciągają Leo . Odwrócił sie buzia do kanału rodnego i sie zaklinował, łożysko sie odklejało Do tego przy skurczach on tez cierpiał bo mu głowke odginało do tyłu . Ale zdrowy, 10 punktów. Niestety ja straciłam sporo krwi . Potem nieźle dopóki znieczulenie działało. zawiezli mnie na intensywną, do rana tam pod kroplówkami, cala noc ból straszny. okazuje sie ze na pyralgine i tramal nie ide. Ketonal pomaga. Dopiero w srode zaczynam sie cieszyc maluszka. dalej mem anemie. w morfologi hgb spadło do 9 z 13,6.
no i tak zaliczyliśmy prawie dwa porody za jednym razem;)
 
termin miałam na 21.01.2014r.
21.01.2014r. ok godz. 1 obudziły mnie skurcze co ok 10 - 7 minut. Mając za sobą kilka fałszywych alarmów (skurcze prawie całą noc przechodziły jak szykowaliśmy się do szpitala) postanowiłam poczekać co będzie dalej i nie budzić m. Włączyłam tv i oglądałam cokolwiek, byle się nie stresować. Ok 2 poczułam pyknięcie pomyślałam, że to może pęcherz pękł, wstałam do łazienki, ale wód była tak niewielka ilość, że postanowiłam jeszcze poleniuchować. Mój spokój spowodowany był poprzednimi porodami, które trwały po 24 h i nie chciałam tak długiego czasu spędzić w szpitalu. Ok 3:30 poszłam do łazienki, a tam większa ilość wód z krwią. Przestraszyłam się bardzo, gdyż poprzednio się nie zdarzyła taka sytuacja, obudziłam m, ubraliśmy chłopców i zadzwoniliśmy do rodziców, że jedziemy do szpitala. Na dworze mróz był okropny, wszystko skute lodem. Wykucie w szybie otworu, który pozwolił na jazdę zajęło m jakieś 20 min. Droga do szpitala była bardzo długa, miałam skurcze co 3 min, ciągle prosiłam żeby m zwolnił, że wolę urodzić w aucie niż w rowie. W szpitalu byliśmy ok 5:30. Na izbie przyjęć papierologia, skurcze łagodniejsze, tylko wody co chwila pluskały ze mnie. Starszy lekarz mnie zbadał, pogawędziliśmy, stwierdził że 1,5 cm rozwarcia i to dopiero początek. Potem przebranie i oczekiwanie na przejście do sali porodowej. Jeszcze zapytała przyjmująca, czy m zostanie ze mną, czy przyjedzie później. Postanowiliśmy, że zostanie, bo pogoda średnia i nie będzie jeździł. Wyjaśnię - że chcieliśmy poród rodzinny, taki też nam zaproponowano, a że ostatnie porody trwały bardzo długo i wycofywano mnie z porodowej na patologię i zanim urodziłam minęła cała noc i m się wyspał i wrócił na poród to myśleliśmy, że znowu przed nami maraton.
Trafiliśmy na salę nagietkową ok 6:30. Super wyposażona: prysznic, piłka, drabinka, fajne łóżko...
podłączono mnie pod ktg - leżałam na plecach i skurcze szybko się nasilały i były coraz częstsze. Ok 7 przyszła położna. Okazało się, że w czasie skurczy tętno synka spadało. Bardzo się zestresowałam. Poprosiłam o odłączenie, że jak zacznę chodzić to przyśpieszymy wyjście. Niestety okazało się to niemożliwe - ze względu na spadki tętna cały czas musiałam być pod ktg. Położyłam się na lewym boku, dzięki czemu maluszek powinien być bardziej dotleniony. Ból stawał się nie do wytrzymania. Poprosiłam o leki przeciwbólowe - położna odmówiła, tłumacząc, że to dopiero początek i zatrzymamy akcję. Skurcze były co ok 1-2 minuty. Praktycznie nie miałam czasu na odpoczynek między nimi. Praktykantka i położna pomagały mi przy oddychaniu, bo wpadałam w lekką histerię obserwując spadające tętno na wydruku ktg. Ok 7:30 zbadano mnie - rozwarcie nie ruszyło 1,5 cm. Myślałam że oszaleję. Kazali czekać na obchód z odłączeniem ktg i przeciwbólowymi. Znowu na plecach, było mi strasznie niedobrze, m siedział z "nerką". Muszę przyznać, że ból był o wiele silniejszy niż przy poprzednich porodach i moja psychika chyba słabsza. Kilka razy panikowałam, że nie ma tętna i nie słuchała położnych. Przed 8 znowu badanie - 4 cm - mówię do m że jest dopiero 8, tylko 4 cm, ból straszny ja chcę cc bo nie daję rady. Mam odczucie jakbym momentami odpływała. Skurcz za skurczem, położne oddychają ze mną mocno, tak żeby maluszka dotleniać, zmieniamy pozycję na prawy bok. Wody nadal co jakiś czas ze mnie chlustają. Zaczynam czuć jakby mały napierał - myślę matko 4cm rozwarcia (ostatnio miałam pęknięcie pochwy) a maluszek chce wychodzić. Wołam, że mały się pcha na świat. W tym momencie wchodzi wielka gromada ludzi - obchód mój wyczekiwany - znowu wołam, że mały się pcha - lekarz na to "bez paniki, wychodzimy". Lekarka każe mi zmienić pozycję na plecy, ale mam kolejny skurcz i nie jestem w stanie tego zrobić. Pomaga mi i mówi "bierzemy do porodu" - myślę o matko gdzie mnie teraz będą przenosić, kiedy maluch już tuż tuż... Okazało się, że było to hasło dla położnych - przygotowanie sprzętu, lampy itd. Następnie zaproponowano nacięcie, zastrzyk ze znieczuleniem miejscowym. Praktycznie 2-3 parte jeden za drugim i Adaś pojawił się na świecie. Pierwszy krzyk był bardzo donośny. Położyli mi go na brzuchu, był taki kochany, malutki skarbek, z czarną czupryną jak tatuś :)Przeleżeliśmy tak sobie, maluszek przyssał się do piersi. Potem zabrano maluszka i m w narożnik pokoju - tam go zbadano, a ja zabrałam się za urodzenie łożyska.Maluszek był tak silny, że po położeniu na brzuchu przepełzł kawałek. Okazało się że nie było całe, ale dobrze dotlenione, maluszek dostał 10 pkt.
Potem łyżeczkowanie i szycie nie było przyjemne.
Zostaliśmy w sali ja na brzuchu z maluszkiem i z m 2h. Siedzieliśmy i cieszyliśmy się z naszego cudu.
M się śmiał, że nie sądził, że mam taką siłę (okazało się że zgniotłam mu rękę), no i że faktycznie musiało być źle bo wołałam mamę :)
W trakcie porodu bardzo pomogła mi praktykantka, która była cały czas z nami, choć zawsze mówiłam, że nie chcę praktykantów, zmieniłam zdanie i polecam :)
I jedno mogę powiedzieć na 100% każda ciąża i poród są inne, nie ma co się zrażać i nastawiać negatywnie :tak:
 
No to przyszła kolej na mnie, choć jak już wiecie, długiej opowieści nie będzie bo poszło expresowo ;)
Zaczęło się tak naprawdę w czwartek 23 stycznia ok. 20.00 regularnymi skurczami, ale że ja przyzwyczajona ostatnio do częstych fałszywych alarmów byłam, to stwierdziłam, że nie ma co paniki siać, tylko dalej liczę te skurcze. Po godzinie skurczy co 5-10 minut stwierdziłam raźno, że idę się wykąpać, to na pewno przejdzie mi jak zwykle. Nie przeszło ;)
Do 22.00 posiedziałam z A przed TV i stwierdziłam, że chyba czas położyć się spać, bo czuję, że dziś raczej nocki nie prześpimy w domu ;) A zasnął od razu a ja z bólami co 5 minut chodziłam po domu, przyjmując coraz to lepsze pozycje ;) W końcu ok. północy stwierdziłam, ze chyba dłużej nie dam rady i już czas budzić A, żeby przywiózł moją mamę do Julki. Zanim mama przyjechała ja w pełnym makijażu ;) byłam już gotowa do drogi. W szpitalu byliśmy o 1.00.
Na IP wiadomo – papirologia… skurcze co 3 minutu. Pielęgniarka zakładająca mi wenflon między jednym a drugim skurczem, zestresowana bardziej niż ja J Badanie na fotelu, na który ciężko się wdrapać, przez doktora zwanego przeze mnie wesołkiem pokazuje 3,5 cm rozwarcia – doktorek czuje główkę.
Trafiamy z A na salę porodową – przytulną, kameralną, w tle gra radyjko ;) przychodzi położna, która ma się mną opiekować i oświadcza, że niestety ale muszę chwilę poleżeć, bo podepnie mnie pod ktg. Leżę grzecznie tylko chwilę - A cały czas trzyma mnie za rękę. Na skurczach chyba jego dłoń mu sinieje, bo ściskam ją niemiłosiernie mocno. Położna zagląda co chwilę, sprawdza zapis…. Nagle czuję ciepło między nogami, chlustają ze mnie wody… Bóle jak jasna cholera – jadę bez znieczulenia, bo akcja postępuje tak szybko, że położna ocenia, że nie ma sensu podawać – może nie zdążyć zadziałać ;) Sprawdza rozwarcie – 8,5 cm. „Cholera za szybko” – to jej słowa. Jak na zamówienie idą bóle parte – nie mam siły oddychać zamiast przeć… „Jeszcze nie teraz Pani Asiu” – krzyczy położna. A pomaga mi skupić się na oddychaniu, trzyma za rękę, głaszcze po głowie. „Dasz radę kochanie, pomogę Ci”… Zaczynam wyć z bólu… „Nie dam rady” – krzyczę… Czuję ogromne parcie. Położna mówi, żebym trzymała nogi razem i nie parła… Nie wiem nawet kiedy na Sali są już 3 położne i dwóch lekarzy. „Ze złączonymi nogami, to raczej nie da Pani rady” – to wesołek. Myślę sobie „odpier…l się”, położna nie każe przeć! Nie daję rady nie przeć… „Niech mnie Pani natnie” – mówię do położnej, bo czuję że pęknę… „Da Pani radę, tylko proszę nie przeć, ona sama wychodzi”…. Główka, jeszcze jeden party mimo woli i ramionka oraz cała reszta jest już na zewnątrz… Moja śliczna Lenka przychodzi na świat po 45 minutach od odejścia wód. Kładą mi ją na pierś jeszcze z pępowiną. Nie mam siły płakać, czuję tylko łzy w oczach… Tatuś płacze i całuje mnie ze szczęścia. Przecina pępowinę…
Szycie boli okropnie, bo tylko miejscowo znieczulona byłam – pękłam delikatnie… podobno.
Pytają, czy mogą teraz zbadać małą przy nas – dostaje 10 pkt i wraca do cacusia. Leżymy tak razem 2 godziny. A kręci film z pierwszych chwil życia maleńkiej. Nie dałabym rady bez Jego wsparcia…
Po dwóch godzinach przychodzi położna, małą zabierają do kąpieli a ja na własnych nogach zmieniam salę na poporodową. Dostaję od położnej przydomek rakieta, a poród miano ekspresowego J A zostaje z nami do 5.00… Jestem ogromnie szczęśliwa.

Nie wiem czy dość składnie to opisałam, mam nadzieję ze tak. Takiego szybkiego porodu nie spodziewałam się w ogóle. Mój gin, który rano wpadł do mnie chyba też był zaskoczony, bo pytał czy wpadłam na porodówkę w papciach, że zdążyłam ;)
 
Teraz i ja opiszę mój poród.
20 rano planowo mielismy jechać do szpitala,nastawiłam sie że to własnie tego dnia będę tulić malutką w ramionach.
Czulam jakieś skurcze no i mialam wielką nadzieję,że moja szyjka wreszcie ruszyła.
czulam podenerwowanie,ale w większości radość ,że wreszcie jest ten dzień.

W szpitalu wzięli mnie od razu na KTG,tam wszelkie formalności ,mierzenie itp.Potem badanie na samolocie i wtedy euforia opadła jak mój ginekolog oświadczyl,że szyjka nadal daleko w lesie.
Ręce,cycki no wszystko mi opadło :no:
We wtorek kończyłam 41 tydzień i nadal nic?
Wspomniałam,że może by tak wywoływanie zrobićgin odparł że nie ma sensu mnie w tej sytuacji męczyć,dlatego mnie w poniedziałek ściągnął,eby obserwować jak to się potoczy.

No i tak zostalam w szpitalu,podłamana bo nastawiłam się na ten dzień,że to ten 20 będzie tym dniem właśnie,kiedy utulimy małą.
Potem dwa razy dziennie KTG ,mierzenie ciśnienia 3 razy dziennie odsłchiwanie tętna dziecka.

W e wtorek kolejne badanie ,tym razem inny ginekolog,który nastawił mnie tak negatywnie,że plakałam wiekszość dnia a ciśnienie skakało strasznie.
Po pierwsze caly czas mrudził o mojej wadze,że jest ona przeciwskazaniem do wykonania cc natomiast sn jest ryzyko że dziecko może się zaklinować,bo dziecko jest duże.
Pytał co moj ginekolog na to wszystko,w zasadzie caly wtorek nic nie wiedziałam co i jak będzie ze mną jak sie rozwiąże ciąże.
Caly czas nacisk,że sporo waże.
Nie sądziłam że to taki problem,w ciazy przytylam 20kg,wiem że są i tęższe ode mnie i jakoś to jest wszystko.
Cóż we wtorek zostałam odeslana,nadal nic nie wiedziałam byłam juz załamana,trudno mi było nie płakać,bałam się o małą nie chciałam dłuej czekać.
Ze strachem chodziłm na pomiar tętna dziecka.
Wieczorem doweidziałam się ,że rano będę miała wywoływanie :)
Tak jak poprzednią noc miałam cięzką tak w tą spałam spokojnie,rano przygotowanie i z usmiechem poszlam na porodowkę.
Podłączyli mnie do KTG,Mąż miał dojechać jak będzie bliżej niż dalej całej akcji porodowej.
dostalam super salę do porodu,było tam przytulnie,połona też bardzo fajna.
kroplówka podłączona i zapowiadało się obiecująco
Leżałam i rozkoszowałam się ruchami dziecka,kopniaczkami,mówiłam do malej że już niedługo będziemy razem.
Usmiech nie schodził mi z twarzy,nie balam się.
Nastawilam się na rodzenie sn.

Lezałam tak z 1,5 godziny z ta kroplówką,przyszedł ten sam lekarz,który dzień wcześniej tak mi nagadał na temat mojej wagi,mialam szczęście ,że trafiło na jego zmianę-nie ma co:no:
Znowu spadla na mnie inforamcja,że to nie ma sensu,że nic nie ruszyże radzi wywoływać w piątek,poza tym jak chce cc to mam już się zdecydować,ale musze wiedzieć co i jak że jakie ryzyko,powiklania,że moja waga niestety taka jest ,że ciezko bedzie dojść do siebie bedzie ciezko sie goić,silami natury tez może sie zdarzyć że mogę nie urodzić,że dziecko się aklinuje itp.
Że on nie bedzie decydować co robić,bo potem są takie afery pisza olekarzach że tak i tak zrobili,to musi być decyzja pacjenta.

Zapytalam co z dzieckiem czy to oczekiwanie źle na nią nie wpłynie,bo jestem po terminie itd.że się boję czekać.
Rozplakalam sie i powiedzialam,że chce jeszcze pochodzic z ta kroplowką.
Dzwonie to męża żeby przyjeżdzal,że nie wiem co mam robić czy ccczy sn czy czekać,że jestem podobno beznadziejnym przypadkiem :( do porodu,ale jakoś urodzic musze,przecież nie wyrzygam dziecka.

Położna powiedziała ,żemam zadecydowac to co mi dyktuje serducho a ja mialam mega mętlik,tak się bałam o małą,że to czekanie może źle wpłynąć.
1 usg robione,przepływy ok,ale dziecko tak nisko że nie widać przeplywów do mozgu,lekarka mowi że może poczekać,choć z drugiej strony jest już małowodzie.
Inna pani doktor zbadała i mówi,że czemu nie chce cc,że ona by zrobiła.
Dzwonie do swojego ginekologa i on mówi,że radziłby zrobić cc,że nie ma co czekać,bo ciąża jest donoszona,termin był na 14stycznia i jeśli ta szyjka tak wyglada to to byloby najlepsze.

Mąż przyjechał i tez stwierdził,że może cc będzie najlepszym rozwiązaniem.
Decyzja zostala podjęta o cc teo dnia,przy zakladaniu cewnika i przygotowaniach innychdo cc były juz żarty,położna znakomita do samego końca była przy mnie,trzymala za rękę podczas wbijania znieczulenia na sali operacyjnej trzęslam sie juz ze strachu jak osika,balam się tego cc.
Była godzina 14
Anestezjolog sprawdzł czy znieczulenie dziala,taka bylam przejęta,że nie wiedzialam juz co czuje czy cieplo czy zimno.
Znieczulenie zadzialalo,nic nie czułam.
Usłuszałam niebawem mlackniecie i nagle płacz.
Szok wielki ,po chwili podali mi maleńką przyłozyli do pieri pocalowałam w stópkę coreczkę,byla taka ciepła,potem w głowkę,powiedzialam ze ją kocham ,na chwileczkę sie uspokoilaa potem odnosząc ją slyszalam jej płacz.
wzruszenie,przezycie ogromne,caly czas potem mwilam że tak się ciesze,ze tak ją kocham,taka radość,lzy plynęły ze szcześcia.
Już za nia tęskniłam chcialam ją raz jeszcze zobaczyć.
Wywieźli mnie z sali,na zewnątrz czekał mąż ,był również wzruszony bardzo,pokazał mi jej zdjęcia.
Telepało mną z zimna,ale obecność męża,uspakajała mnie i to takie niewiarygodne szczęście że już jest z nami.
Patrzylam na foto cala noc.nie zmruzylam oka tylko c jakis czas odświeżalam sobie jej zdjęcie i tak chcialam miec ją przy sobie już,zobaczyć te sliczne ciemne oczka.
Na drugi dzień jak mnie pionizowali,zacoskalam zęby i na siłę sie prostowalo,bolało bardzo,ale chciałam sie jak najszyciej małązajmować.
Generalnie wszyscy mowili mi ,że doś szybko zaczęlam smigać,że calkiem dobrze jest,nawet ten lekarz co mojej wagi się czepial powiedział,że musi mnie pochwalic bo nie marudzę i że dśc szybko do siebie dochodzę i że jest dobrze.
Mnie sie wydawalo że tak trzeba i że to norma,że po cc trzeba jak najszybciej się rozchodzić itp.
Malutka moja Kinia urodzila się o 14.13 22.01.2014 r wazyla 4090 i 58 dł 10 pkt Apgr
Cudowne uczucie bylo poczuć tą ciepla stopke glowkę ,ucalować ,uslyszec ten pierwszy placz...
 
reklama
Mój ssak zasnął to może ja zdążę opisać:)

15 stycznia umówiłam się z moim lekarzem prowadzącym, że stawię się rano w szpitalu i "spróbujemy" urodzić..dzień wcześniej miałam wizytę.
W szpitalu byłam po 8, trochę zeszło na IP. O 9 byłam już na porodówce, najpierw ktg, potem badanie na fotelu (4 cm rozwarcia). I decyzja, dostałam zastrzyk na szyjkę i miałam 2 godziny chodzić. Po zastrzyku nic nie ruszyło więc po 11dostałam kroplówkę z antybiotykiem na gbs. Kolejne badanie nadal 4 cm i decyzja że o 13 podłączamy kroplówkę na wywołanie. Podłączyli kroplówkę i ktg i tak chodziłam w miejscu przez prawie 3 i pół godziny, skurcze były co 3minuty ale do wytrzymania. Ok 16.15 położna stwierdziła, że mnie na chwilę odepnie od ktg, żebym pochodziła, chwilę po poczułam, że coś mi cieknie po nogach,myślałam że to wody, okazało się że to żywa krew. Zawołała lekarza i kolejne badanie rozwarcie 5 cm, decyzja przebijamy pęcherz płodowy, wody czyste ale bardzo mało ich było już. Lekarz podkręcił kroplówkę i się zaczęło, skurcz za skurczem ale taki mocny i długi, że nigdy takiego bólu nie czułam...wdychałam ten gaz który g... pomagał i wyłam z bólu..gdzieś za 10 piąta położna mówi, że pójdziemy pod prysznic to mi pomożę, ledwo doszłam do łazienki i krzyczę, że nie dam rady, że chcę kupę..i abarot na sale a tam już prawie pełne rozwarcie. Potem 3 parte i 17.05 Jaś był na świecie... i ta cudowna chwila kiedy położyli mi go na brzuchu...Nie nacięli,lekko pękłam..potem szycie i po 15 minutach poszłam pod prysznic..
Ja rodziłam sama.Siostra nie zdążyła a mąż nie chciał.. Brakowało mi tylko tego,żeby ktoś trzymał mnie za rękę czy przytulił..ale miałam super położną, naprawdę taką z powołania..tylko dzięki niej dałam radę...
 
Do góry