Tam gdzie rodziłam K rano przychodziła położna, rzucała hasło kąpiel, my rozbierałyśmy dzieciaki, ona po kolei je brała pod kran na naszej sali (super to wyglądało, ale domu mam za nisko krany) i oddawała mokre na przygotowane ręczniczki.
Myślałam, że to standard.
Po sn nikt nam dzieci nie zabierał, nawet nie pytał czy zabrać. Urodziłam o 19:45, leżała u mnie na piersiach przykryta tetrą (kilka pieluch razem), którą mąż wcześniej swoim ciałem ogrzał i obakteriołwał ;-)
Urodziłam łożysko, pocerowały mnie. Mąż z pediatrą poszli Małą zważyć i zmierzyć, ja poszłam pod prysznic i przebrałam się w czystą koszulę z pomocą położnej, wróciłam na posprzątane łóżko, dostałam kolację, przynieśli Małą już ubraną - nieumytą i zostawili nas z mężem samych. Tuż przed 23 na wózku pojechałam na salę poporodową, Karolkę prowadził w akwarium A. Położna z A pomogła mi się rozlokować w pokoju, mąż nas ucałował i wszyscy wyszli (na sali były jeszcze 3 dziewczyny więc A nie mógł zostać). Położna powiedziała, że mam spać i że dziecko też powinno całą noc przespać, jakby coś miałam dzwonić dzwonkiem. I spałyśmy. W nocy się budziłam, dotykałam ją i zasypiałam