Po kolei:
200 dzieci chorych w przedszkolu stanowi jakiś tam (nie wiem, jaki) procent dzieci, które zostały zaszczepione i zachorowały. Co ma piernik do wiatraka? Po pierwsze, nie wiemy, ile dzieci jest w tym przedszkolu, mieście, itd. Rozumiem, że niepokoi Cie, że tak dużo zachorowało mimo szczepienia. Ale to nie jest powód do wnioskowania, że w takim razie szczepienie jest bez sensu, to po prostu błędne wnioskowanie. Skuteczność szczepień jest określana statystycznie. Dlatego wiadomo, czy działaja, czy nie, i w jakim stopniu. Takie badanie prowadzi się latami.
Szczepienia w określonym stopniu chornią przed zachorowaniem (procentowo) a w przypadku zachorowania łagodzą przebieg (procentowo). Żadne nie chorni w 100%, ale jak chorni w 90%, czy w 80% czy nawet "tylko" w 70% to sądzisz, że nie ma to sensu i lepiej zrezygnować?
Różyczka - oczywiście, że dziewczynki nie zajdą w ciążę. Pytanie, czy za parę lat, jak będą już w wieku rozrodczym będą same pamiętać i chętnie zapłacą za szczepienie? Po drugie, to tylko jedna z przyczyn, dla których się szczepi na tę chorobę. Po trzecie, jak się ją przechoruje, nawet w młodym wieku, to akurat ten patogen może sobie siedzieć w formie przetrwalnikowej w organizmie, i zaatakować płód. Dlatego lepiej nie zachorować.
W sprawie odry ostatnio publikowano badania z Anglii, niestety nie przytoczę źródła, bo nie pamiętam, i rezygnacja ze szczepień doprwadziła do wysokiego wzrostu zachorowań. W ostatnich WO polecam artykuł o pani, której syn jest w stanie wegetatywnym od ponad 20 lat - z powodu odry. Oczywiście, ktoś napisze, że jego dziecko ma alergię z powodu szczepienia. Albo autyzm. Ale to w przeważającym stopniu tylko domysły i korelacje, a nie realnie zbadane i stwierdzone skutki.
W sprawie żółtaczki - nie istnieje niestety tak wysoce restrykcyjny reżim higieniczny, który w 100% zapobiegałby zakażeniom wewnątrzszpitalnym. Nie ma na świecie tak czystego szpitala, aby przed operacjami rezygnowano z tego szczepienia. Proszę sobie poczytać na ten temat. Nie wiem, czy szczepienie takiego małego dziecka ma sens, być może nie, być może jest bardzo groźne, może możnaby zaczekać, aż podrośnie. Na pewno w przypadku zakażenia się WZW B wcześniak by nie przeżył. To co lepsze? Na dwoje babka wróżyła. Ot, dylemat jakich wiele w medycynie.
Każde szczepienie ma za i przeci, trzeba się zastanawiać i podejmować decyzję. To nie jest sprawa czarno biała.
Natomiast nieszczepienie całkowite, jest działaniem aspołecznym, przykro mi, jak chcecie to się obrazajcie, ale tak jest.
Nie jestem za tym, żeby siłą kogokolwiek szczepić. Jednak, jako obywatelka kraju, który pewne szczepienia zaleca i finansuje, życzyłabym sobie, aby osoby, które nie szczepią na nie siebie i dzieci, deklarowały się na piśmie, że rezygnują z refundowanego przez państwo leczenia chorób i ich powikłań, na które mogą zapaść one i ich dzieci w wyniku niezaszczepienia się (powikłania poszczepienne i ich efekty państwo leczy, jak by nie patrzeć, z własnej kasy). Jak również, aby były w pełni świadome, jakie są mechanizmy epidemii - szczepienie nie chroni w 100%, każdy niezaszczepiony jest potencjalnym inkubatorem patogenów, im ich więcej, tym bardziej WSZYSCY i szczepieni, i nieszczepieni jesteśmy narażeni na zarażenie i w związku z tym - podpisały, że świadomie podejmują ryzyko przyczynienia się do epidemii, a w przypadku jej wybuchu są gotowe przeznaczać no, np. 5% swoich miesięcznych dochodów (bądźmy litościwi) na pomiat dla ofiar ich skutków. Jak również życzyłabym sobie, aby te osoby, zanim legalnie nie zaszczepią, musiały przeczytać rzetelne materiały na ten temat (zamiast opierać się jedynie na sensacyjnych tekstach krążących po necie), i obejrzeć film na temat przeboiegu i zagrżenia chorobami, na które nie zaszczepią swoich dzieci.
Po tym wszystkim - niech podpiszą deklarację o nieszczepieniu i legalnie nie szczepią.
Oczywiście nie powinno to dotyczyć osób, które nie są szczepione z powodu rzeczywistych, groźnych dla nich przeciwskazań, udokumenotwanych medycznie. Bo nie dla każdego szczepienie jest bezpieczne, to na pewno.