reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Wspomnienia z porodowki

reklama
Myla, masakra jakaś...dobrze, że już po :-).

Przyjęli mnie na patologie ciąży we wtorek 14 kwietnia około 23:00 z powodu malowodzia i lekkiej tachykardii małej. Jako, że tp był za dwa dni, woleli mnie poobserwowac w razie jakiś komplikacji. Ponadto, od 13 odczuwalam skurcze nieregularne, oczywiście na ktg nic się nie zapisało...Dziś wiem, że decyzja o przyjęciu mnie była najlepsza jaka mogła być podjęta. Inaczej urodzilabym pewnie w aucie...

W nocy w szpitalu nadal meczyly mnie skurcze, ale w nocy ustały. Od rana to samo, były słabe i nieregularne. Na porannym ktg znowu prosta kreska i dopiero na wieczornym, na samym końcu zapisały się 4 skurcze po 30%. Była około 17:00. Zaraz później przyjechał mój mąż z reklamówka jedzenia dla mnie, bo była wizja, że mnie zatrzymają jeszcze przez kolejne 3-4 dni jeśli nie urodze. Pochodzilismy wokół szpitala i po 18 kazalam mu jechać do domu. W międzyczasie miałam już kilka mocniejszych skurczów, ale to wciąż nie było to...Mąż pojechał, a mnie chwyciło juz na dobre, na skurczu niemal gryzlam materac... W ubikacji zobaczyłam śluz z nitkami krwi, wiec wiedziałam, że pewnie w nocy, najpóźniej rano urodze. Dałam znać mężowi, żeby zjadł, ogarnął się i był gotowy do drogi kiedy dam znać. Wróciłam do łazienki pod prysznic, a skurcze nie dość ze się nasiliły, to stały się częstsze. Zdążyłam policzyć dwa lub trzy - były co 3 minuty. W sluzie było już więcej krwi, wiec jakoś dokustykalam się na dyzurke żeby poprosić o badanie. Było po 19:00. Szybko mnie ginekolozka zbadala i decyzja od razu - zaczęło się, 5 cm rozwarcia, na porodowke. Zdążyłam wrócić do pokoju, wziąść torebkę, jak już czekała dziewczyna z wózkiem, że musimy się spieszyć (ano prawda, w końcu chciałam zzo...). Mąż był już w drodze, wysłałam jeszcze sms do mamy, że startujemy :p. Droga na porodowke trwała może z 5-6 minut, dostałam sale pomarańczowa, ta sama która oglądałam na dniach otwartych :-D. Weszłam, zdążyłam zarejestrować piłkę, worek i kanapę i przyszła polozna. Szybkie badanie i szok, 10cm! Krzyczę, że mam dodatni gbs, a nie dostałam antybiotyku jeszcze, wiec położna szybko po niego pobiegła i zostawiła mnie pod ktg. Zaraz jak wyszła, czuję skurcze parte! Pierwszy przeczekalam, ale drugi był już mocniejszy i zaczęłam krzyczeć bo bałam się, że jak zacznę przeć, to urodze sama...Zdążyłam jeszcze napisać sms mężowi, że ma być szybko. Na mój krzyk polozna wróciła, drę się na nią, że mam parte, a ta rzuca antybiotyk w kąt, zdziera pasy ze mnie i krzyczy, żeby się zespół szybko zebrał. Moment przerzucily mnie na fotel i w panice zaczęły się ubierać. Nagle poczułam party za partym, miałam problemy ze współpracą z polozna, myślałam, że nie dam rady. Powiedziały mi, że muszę szybko urodzić, bo dla dziecka tak gwałtowny poród to wielki szok i może być niebezpiecznie. Jedna polozna trzymała mi noge, druga przesuwala brzuch w lewo, żeby Zuzie lepiej nakierowac, a ja próbowałam przeć. O 20:05 urodziła się królewna :-D. Musiałam zostać nacieta, ale nie czułam tego, bo trafiły na skurcz. Polozyly mi Zuzie na piersiach aż zaplakala :-D. Szybko ją jednak zabrali, bo miała problemy z napięciem miesniowym przez szybki poród, ale po paru minutach dostałam ją z powrotem. Mąż spóźnił się o 2 minuty, wszedł, kiedy Zuzie juz odcieto od pepowiny, a ja rodziłam łożysko. Później było szycie...najgorsze wspomnienie po porodzie, wolałabym rodzic jeszcze raz, naprawdę. Okazało się, że peklam w środku i nie mogły dostać się wystarczająco głęboko, żeby założyć szew. W dodatku, nie były pewne, czy nie ostał się w macicy kawałek błony łożyska, wiec wzięli mnie na zabieg lyzeczkowania i szycia, na szczęscie w znieczuleniu ogólnym. Rano przewiezli mnie na oddział, wzięłam prysznic (w końcu, pierwsze próby jeszcze na sali pooperacyjnej skończyły się moim omdleniem) i mąż przywiózł mi małą. Od tamtego czasu lezymy razem :-).

Z drugim dzieckiem na miesiąc przed tp, rozbijam namiot przed szpitalem :p.
 
Szaj, no szybko, ale chyba trochę za szybko! Strasznie dużo nerwowych i chaotycznych sytuacji! Dzielna jesteś!!!
 
Myla malutkiej NIC NIE JEST to jest najwazniejsze !!! nie masz sobie nic do zarzucenia - to przez bol przeciez nie robilas tego swiadomie
Teraz ciesz sie Marcela i zapomnij
Ale musze powiedziec ze widze duzo zbieznosci w twojej opowiesci do mojej
Tez po raz pierwszy darlam sie podczas skurczow i podczas samego wypierania bo tak cholernie bolalo :( poprzednie porody to byl pikus :/
Tez polozne z ciotka i mezem trzymaly mi nogi jak nie moglam przec gdy zciagali mlodej pepowine z glowki bo nie bylam w stanie sama miec je ich tak szeroko zeby bylo ok
I tez z bolu nie bardzo sluchalam sie poloznych i nie chcialam wykonywac ich polecen ze strachu ze bedzie bolalo jeszcze bardziej :(
z ciotka jeszcze nie gadalam po porodzie bo boje sie co tez ona z tego pamieta - bo ja mam luki w pamieci troche :/
ale bede musiala w koncu z nia pogadac bo bedzie chrzestna malutkiej :)

Szaj no wlasnie tak slyszalam ze takie ekstra szybkie porody dla dziecka nie koniecznie sa dobre bo dziecko nie jest w stanie tak szybko sie dostosowywac
no i troche szkoda ze malz nie zdazyl o te kilka minut :/ za to bedzie mial mega zajebiste wspomnienie z porodu - wszedl na najlepszy moment :D
a co z tym GBSem - jak sprawdzali pozniej czy malenstwo sie nie zarazilo ? CRP tylko ? czy podali antybiotyk pozniej ?
No i super ze sala porodowa inna sie znalazla :) ja jak odzilam syna to tez nie bylo wolnej porodowki i siedzialam pod salami czekajac az jakas sie zwolni z nakazem poloznych zebym nie parla .taaaaa cudnie bylo ..... ale faktycznie dalo sie nie przec przez ok 30 min pozniej sala sie zwolnila i musialam polezec na boczku jeszcze troche zeby glowka zeszla i dopiero wtedy pozwolili mi przec :/
 
Odzylam wiec mogę Wam opisać dopóki dobrze pamiętam moj horror :)
Wiec o 16:30 zalozyli mi balonik i jak tylko wyszłam z gabinetu to zaczęły się skurcze. Od razu lupal krzyż wiec mowie no to świetnie...początkowo co 10 później co 7 i doszło do tego ze były co chwilę ale porodowka była zajęta cała więc kazali czekać. Chwile po 18 dojechał M i jego masaż był dla mnie zbawienny...na ktg wzięli mnie po 6godzinach zajebistych skurczy ale mowie sobie jak tak będzie to jeszcze nie ma tragedii...a jednak...na ktg skurcze co 3 minuty, wyjeli balonik rozwarcie na 6cm - rodzimy. Poszlam na spokojnie się spakowac, wziąć prysznic i po jakis 30min poszlismy z M na porodowke gdzie czekała na nas sala rodzinna z wanna. Ale...skurcze zaczęły być nieregularne i mniej bolesne...no trudno położna powiedziała że z takim rozwarciem i tak rodzimy więc mam położyć się i spać miedzy skurczami. Położna super...rodzilam ja i jeszcze jedna dziewczyna ale położna kobieta idealna :) jakoś po północy M zasnął na worku sako a ja probowalam spać ale skurcze mnie wybudzaly do tego ciągle latalam siusiu. Oczywiście byłam juz wykończona bo skurcze wczesniej meczyly mnie 6h i poprzednia noc nieprzespana więc było źle....o 4 położna spytała czy przebijamy pęcherz żeby akcja ruszyła mowie spoko wrócą skurcze i niedługo rodzimy...i tu się mylilam...bo przebiciu pęcherza skurcze automatycznie kilka razy mocniejsze niż te które były wczesniej i głównie bolal krzyż...rozwarcie było na 8cm wiec myslalam że raz dwa poboli i urodze. Nic bardziej mylnego. O 5 bóle były straszne, dostawalam dolargan ale on bardziej oglupial niż działał przeciwbolowo...położna mówiła mi krzycz nie tłum tego ale mi było glupio...poprosiła druha rodzącą parę żeby poszli na spacer bo u nich cisza i w sumie wtedy jakoś zaczelam pokrzykiwac...o 6 w dupie miałam to czy ktoś słyszy i wylam ile sił w płucach żeby mi pomogła i cos zrobiła...zrobić dużo nie mogła prócz podawania dolarganu bo na cesarke za późno bo mały mimo 8cm siedział już tam gdzie powinien...położna mój anioł zaproponowała gorąca kąpiel...do wanny szlam chwiejnym krokiem i czulam się jak na haju w wodzie bosko, M oblewal mi brzuch i krzyż gorącą woda na skurczach. Ale w końcu zaczęłam mu odplywac...miedzy skurczami traciłam kontakt ze światem do którego wracalam wraz ze skurczami..po godzince w wannie wyszłam i co ?! Rozwarcie nadal 8cm...co gorsza zamiast zwykłych skurczy pojawiły się parte...rozwarcia brak a przec się chce...tu bol był mega silny, M wyszedł bo położna stwierdziła że poród będzie z komplikacjami i żeby na to nie patrzył i może i dobrze...z każdym skurczem blagalam żeby mi pomogła że ja już nie dam rady...pozycje zmienialam chyba na każda możliwa...podczas skurczy położna próbowała rozewrzec mi szyjkę do końca ale wyrywalam jej rękę bo bol był paraliżujący...dopiero po kilku moich parcisch i blaganiach powiedziała mi że zaczyna widzieć główkę małego. Myslalam że w takim razie teraz będzie lepiej ale razem ze skurczem główka wychodziła a po skurczu się chowała...w końcu po jednym mega parciu główka wyskoczyła i tu szok i przerażenie położnej że ma strasznie scislo pępowiny i musi ja odciąć...oczywiście zakazała mi przec ale chyba wiadomo jak ciężko nie przec...mały zaczął płakać od razu po przecięciu pępowiny czyli jak jego ciało było jeszcze we mnie i w tym momencie położna zamarła i dosłownie wyrwała go z mojego ciała...wody miał zielone i zanikalo mu tętno dlatego zabrali go na obserwacje ale ja byłam w takim szoku że to do mnie nie docierało...później szycie które mimo znieczulenia było bolesne i jeszcze dwie godziny na porodowce...
I mam problem z oddawaniem moczu i zaraz będą zakładać mi cewnik bo nie mogę sikac...:(
 
Pat horror normalnie, współczuje i życze szybkiego dojścia do siebie, oby wszystko szybciutko sie zagoiło. Przytulam was cieplutko.
 
reklama
Do góry