Witam,
Ubawiłam się czytając te wszystkie posty. Ja mam na edukację całkiem inne spojrzenie. Przede wszystkim uważam, że od uczenia jest szkoła, nie rodzic, tylko właśnie szkoła. Moja córka odrabia lekcji po 2-3 godziny, ponieważ... robi wszystko sama. Nie pomagam jej w ogóle i mam za punk honoru NICZEGO jej nie tłumaczyć. Po skończonym zadaniu, kiedy do mnie przyjdzie, mówię jej tylko czy jest to zrobione dobrze czy źle, ale nie siadam i nie tłumaczę jak to powinno być zrobione. Miała poważne problemy z matematyką. Generalnie to miała bardzo, bardzo złe oceny opisowe po pierwszym półroczu, ponieważ jest rozkojarzona i nie słucha nauczycieli. Nie ma dysleksji, dysgrafii czy innych "dys". Porozmawiałam z nauczycielami i zwróciłam im uwagę, że muszą jej wytłumaczyć pewne rzeczy raz jeszcze i dać więcej zadań do zrobienia w domu. Potem dowiedziałam się, że jestem jakimś "ewenementem", ponieważ uważam, że nauczycielka powinna coś mojemu dziecku tłumaczyć. Niemniej to poskutkowało. Teraz odrabia lekcje w półtorej godziny, bo sama wie, że krzykiem i kombinowaniem nie sprawi, żebym jej pomogła. Nie liczę na dobre oceny, ponieważ zdaję sobie sprawę, że jak wszyscy rodzice pomagają dzieciom odrabiać lekcje "niesamodzielnie" to moja córka nie ma szans, żeby być lepszą od innych. Wiem jednak, że w przyszłości to ona będzie potrafiła sama sobie poradzić, szczególnie kiedy mnie zabraknie. Dla tych, którzy uważają, że trzeba dziecku tłumaczyć lekcje podam jeden fajny przykład. Czy jak uczyliście się języka obcego, a nikt z rodziców go nie znał, to daliście radę sami odrobić dane zadanie? A co by było gdybym była Analfabetką? Czy ja muszę wszystko umieć z matematyki, historii, polskiego itd. Nie, nie muszę. Ja moje dziecko wychowuję, tłumaczę świat, który nas otacza, ale nauka to domena szkoły i nikt mnie nie przekona, że jest inaczej. Moja mama nie miała pojęcia co mam zadawane do domu, a ojciec nie pamiętał dokładnie kiedy mam maturę. Jestem im za to głęboko wdzięczna.
Ubawiłam się czytając te wszystkie posty. Ja mam na edukację całkiem inne spojrzenie. Przede wszystkim uważam, że od uczenia jest szkoła, nie rodzic, tylko właśnie szkoła. Moja córka odrabia lekcji po 2-3 godziny, ponieważ... robi wszystko sama. Nie pomagam jej w ogóle i mam za punk honoru NICZEGO jej nie tłumaczyć. Po skończonym zadaniu, kiedy do mnie przyjdzie, mówię jej tylko czy jest to zrobione dobrze czy źle, ale nie siadam i nie tłumaczę jak to powinno być zrobione. Miała poważne problemy z matematyką. Generalnie to miała bardzo, bardzo złe oceny opisowe po pierwszym półroczu, ponieważ jest rozkojarzona i nie słucha nauczycieli. Nie ma dysleksji, dysgrafii czy innych "dys". Porozmawiałam z nauczycielami i zwróciłam im uwagę, że muszą jej wytłumaczyć pewne rzeczy raz jeszcze i dać więcej zadań do zrobienia w domu. Potem dowiedziałam się, że jestem jakimś "ewenementem", ponieważ uważam, że nauczycielka powinna coś mojemu dziecku tłumaczyć. Niemniej to poskutkowało. Teraz odrabia lekcje w półtorej godziny, bo sama wie, że krzykiem i kombinowaniem nie sprawi, żebym jej pomogła. Nie liczę na dobre oceny, ponieważ zdaję sobie sprawę, że jak wszyscy rodzice pomagają dzieciom odrabiać lekcje "niesamodzielnie" to moja córka nie ma szans, żeby być lepszą od innych. Wiem jednak, że w przyszłości to ona będzie potrafiła sama sobie poradzić, szczególnie kiedy mnie zabraknie. Dla tych, którzy uważają, że trzeba dziecku tłumaczyć lekcje podam jeden fajny przykład. Czy jak uczyliście się języka obcego, a nikt z rodziców go nie znał, to daliście radę sami odrobić dane zadanie? A co by było gdybym była Analfabetką? Czy ja muszę wszystko umieć z matematyki, historii, polskiego itd. Nie, nie muszę. Ja moje dziecko wychowuję, tłumaczę świat, który nas otacza, ale nauka to domena szkoły i nikt mnie nie przekona, że jest inaczej. Moja mama nie miała pojęcia co mam zadawane do domu, a ojciec nie pamiętał dokładnie kiedy mam maturę. Jestem im za to głęboko wdzięczna.