Carioca - ale super, że u was takie postępy z rehabilitacją. Ja na razie nie wiem, jakie są nasze postępy, po prostu robię wszystko, jak mi się uda, 7 lutego dopiero mamy kontrolę. Tzn. nie mamy, bo musimy zmienić termin, ponieważ tego dnia mamy wizytę w klinice we wrocławiu u gastroenterologa.
AsiaKC - moja mama też by nie zadzwoniła, chociaż raz jej się zdarzyło, jak po raz pierwszy zostawiliśmy Kubę u niej i poszliśmy z mężem na pierwsze wychodne od czasu urodzenia pierworodnego. Mały bardzo płakał, miał wtedy z pół roku i mama bała się, że coś mu dolega. Na szczęście byliśmy blisko domu rodziców, zresztą już sami mięliśmy wracać. Oczywiście, jak tylko wzięłam małego na ręce to się uspokoił i błogo zasnął. Mama wtedy żałowała, że po nas zadzwoniła i nigdy potem już nie dzwoniła. Za to teściowa nigdy nie zadzwoniła, nawet jak wiedziałam, że dawał jej popalić. Duma jej nie pozwalała
Tylko, że moi synowie obaj byli butelkowi, więc o głodzie mowy być nie mogło.
Tygrysku - moja mama strasznie potępia moje wysiadywanie przy komputerze. Jej się nie mieści w głowie, że można pogadać ot tak sobie z obcymi osobami (uważa że internet jest pełen oszustów czyhających tylko na moje dane osobowe i naiwność). Ciągle marudzi mi, że nigdzie nie wychodzę i nie spotykam się z koleżankami. Ale przecież ja mam całe stado koleżanek na BB
Poza netem - jedyna rozrywka to mecze koszykówki i tv, na czytanie nie mam już sił, chociaż kiedyś byłam takim molem książkowym, że hej.
Mala-gorzatka - jak rodziłam Kubę leżała ze mną dziewczyna, która w tym samym czasie urodziła córeczkę. Spotykałam się później z nią na spacerach i ona mi opowiadała o przebojach z mlekiem dla swojej małej. Okazało się, że każda mleczna mieszanka jaką próbowali strasznie uczulała dziewczynkę. Wypróbowali chyba wszystkie dostępne mleka modyfikowane, sojowe, HA etc. Żadnej mała nie tolerowała. Aż poszli po rozum do głowy, kupili na wsi mleko od krowy i podali je dziecku trochę rozcienczone z wodą. I co? Mała je zaakceptowała. Nie było żadnego uczulenia, żadnej kolki, wysypki, niczego. Wreszcie zaczęła przybierać na wadze. Od drugiego miesiąca życia "jedzie" na krowim i rozwija się wspaniale. Co do innych "pyszności" to jak ja miałam 4-5 m-cy to ponoć już wcinałam zupy z talerza taty, czyli nie jakieś tam specjalnie przygotowywane dla niemowląt, ale normalne standardowe dorosłe zupy. I wiele wiele innych smakołyków z kiełbasą i czekoladą na czele. Nie jakieś tam zawrotne ilości, nie żeby się najeść, ale żeby pozanć nowe smaki i różne konsystencje. Ponoć nic mi po tym nie było. 30 lat temu inaczej do tych spraw podchodzili, od urodzenia prawie wciskali dzieciom kaszkę mannę itp. rarytasy. W przypadku twojej koleżanki i jej córki widocznie babcia uznała, że te stare sposoby nikomu nie zaszkodziły to i wnuczce nie zaszkodzą. Ciekawe co na to pediatra małej?