Ten artykuł wcale nie jest szokujący. Jest po prostu smutną rzeczywistością wielu szpitali i oddziałów dziecięcych. Kiedy Kubuś miał 7 m-cy trafiliśmy na oddział pediatryczny naszego szpitala z ostrym zapaleniem krtani. Jedna sprawa, że nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby zostawić tam synka samego chociażby na 5 minut. Bez zastanowienia wykupiłam noclegi razem z dzieckiem (20 zł/doba), na szczęście dla na tym oddziale jest taka możliwość i są pokoje dwu-osobowe, tzn. dla dwóch dzieciaczków i ich mam, w których mamy miały normalne (czytaj - szpitalne) łóżka. Ale widziałam maluszki, których rodzice pojawiali się w ciągu doby na godzinę czy dwie, a potem chore, przerażone i osamotnione maleństwa (dzieci w wieku niemowlęcym) zdane były na łaskę i niełaskę personelu. Pomijając fakt, że na cały oddział przypadały dwie czy trzy pielęgniarki i jedna salowa i tak byłam zdziwiona, że te panie bardzo często zaglądały właśnie do tych osamotnionych dzieci, karmiły je, przewijały i kąpały. Zabierały na zabiegi, badania itp. Szczególnie miło wspominam jedną młodą pielęgniarkę, która darzyła wszystkie "oddziałowe" dzieci ogromnym sercem, brała je na ręce, tuliła, usypiała. Ale taka była tylko jedna. Dla innych wszystkie te obowiązki stanowiły rutynę w stylu: odwalić co trzeba i iść dalej, nie reagować na płacz, bo się jeszcze przyzwyczają. I nawet burczały na tą młodą koleżankę, żeby tak się nie pieściła z maluchami, bo ona pójdzie do domu, a one zostaną i będą musiały uspakajać cały oddział stęsknionych czułości dzieciaków. Co do ciszy na oddziale, to też nikt nie interesował się takimi drobnostkami, jak trzaskanie drzwiami, czy klapami śmietników, zapalanie w środku nocy światła w pokoju pacjentów, żeby zmierzyć temperaturę, czy zmienić kroplówkę, chichy i śmichy w pokoju socjalnym byłyby w stanie obudzić starego. A spróbuj w nocy pójść do pielęgniarek i poprosić je o coś. Te baby po prostu najzwyczajniej spały - wiem to, bo sama je budziłam z prośbą o mleko dla Kuby. Czasem musiałam to robić po kilka razy, bo raz nie wystarczyło. Ale ogólnie nie był to taki horror, jak w tym artykule, chociaż po dwóch dobach miałam już dosyć. Na szczęście po inhalacjach i antybiotyków Kubę szybko puściło i dalsze leczenie mogliśmy kontynuować w domu.