Tak, profesor to cudowny człowiek, pierwszy raz spotkałam takiego lekarza i będę mu wdzieczna do końca życia. Tego czasu, który spedził z nami on i Pani docent, naszych rozmów nic nie mogło zastapić. Pomagało w trudnych chwilach, chociaż rozmowy nie były zawsze przyjemne. Ale jak można porozmawiać, dopytać o szczegóły, to zawsze lepiej człowiek sie czuje i oswaja swój strach. Profesor zadziwiał mnie od początku, kiedyś zabrał mnie z sali Wojtusia na herbate do swojego gabinetu, aby porozmawiać. Troszke o Wojtusiu, troszke o wszystkich rzeczach pozostałych. Później siedział z nami na sali, cierpliwie tłumaczył. Jak odbieralismy kartę zgonu też poswiecił nam godzinę, a na brak zajęć nie narzeka. Przyjechał na pogrzeb, teraz jak bylismy pamietał o starszych chłopcach, dopytał o ich szczepienia, pare rzeczy podpowiedział. Człowiek z powołania. I zastanawiam się gdzie on to wszystko koduje, tylu pacjentów, a pamiętał o naszych chłopcach...Miłe to.
A ja dzisiaj pierwszy raz nie pojechałam na cmentarz i jest mi źle. Był maż, bo ja czekałam na ksiedza z kolędą. Do tej pory jeździłam codziennie, wiec jutro pojadę rano. Brakuje mi mojego synka, wiem, ze bliźniaczki, które leżały sale obok z 26 tyg. wyszły już do domu, wiec w szpitalu były miesiac, silne dziewczyny. Sasiadki synowa ma termin tak jak ja, chodzi z takim wielkim brzusiem. I cieszę sie z ich szczęścia, bo długo czekali na swoje pierwsze dziecko, oby było zdrowe, bo miłosci mu nie zabraknie, jest wyczekanych maluszkiem. Tylko gdzieś tam w srodku lecą łzy i wychodzą na zewnątrz, bo ja też tak mogłam...A termin porodu sie zbliża wielkimi krokami, a ja juz mam za sobą i poród, i pogrzeb...