elen_dir
Lipcowa mamusia Julenki
- Dołączył(a)
- 20 Październik 2006
- Postów
- 2 205
o tym co potrafią Maluchy:
***
Lat 5.
Mama robi ład z kwiatkami doniczkowymi. Ja pomagam. Mama obcina podeschnięty liść z jakiejś palmy i poleca mi go wrzucić do pieca. W kotłowni zauważam sączące się z łodygi białe mleczko. Wysysam do cna. Ląduje w szpitalu z silnym zatruciem na tydzień.
Lat 5,5
To samo, tylko że w lesie i z jakimiś czerwonymi kulkami z drzewa.
Po tych akcjach, do pierwszej klasy szkoły podstawowej byłam przekonana, że starzy chcą mnie otruć i wszystkie dania przed zjedzeniem, testowała na moich oczach babcia. Jakoś tylko jej ufałam.
***
Gdzieś tak ok. 11 roku życia, osiedle w Katowicach kolega dostał rakietę, tekturową, na paliwko stałe. Zgodnie z instrukcją zmontowaliśmy całość, miała wystrzelić na ok 20 m poczym miał z niej opaść na spadochronie taki plastikowy ludek.
Doszliśmy do wniosku, że jak ją odpalimy z 10 piętra z pokoju kolegi, to wyżej poleci. Do tego potrzebna była bateryjka 9V, ale w tamtych czasach bateryjki znaleźć nie potrafiliśmy, a rakieta czekała ! Już nawet nie wiem czyj to był pomysł żeby połączyć druciki z prądem z sieci (220V). Rakietka wybuchła, pokój się w większości spalił (wyposażenie), a kolegę poraził prąd.
Nie wiem tylko kto na tym lepiej wyszedł - mnie porazili rodzice.
***
Mając lat 4, podarłam 100zł od wujka, schowawszy się uprzednio w kiblu, a jak mnie pytali dlaczego to zrobiłam, to przeczuwając, że kroi się większa chryja postanowiłam grac idiotkę i cichutko szepnęłam mrugając oczętami:
- Bo chciałam żeby ich było więcej.
Prawda jest taka, że zawsze chciałam podrzeć kasę, robiąc to tak jak w filmach (patrz amantka drze kasę wygłaszając do amanta nieśmiertelną kwestę "nie chcę twoich pieniędzy".
***
Z opowieści mamy i babci. Było to dawno temu, gdy miałem może nieco ponad 2 latka. Dostałem od babci jabłko. Jako, że za dzieciaka byłem niejadkiem, a nadarzyła się okazja wyrzucenia jabłka przez otwarte okno - skorzystałem. Parę minut później dzwonek do drzwi. Kierownik ekipy budowlanej, która akurat rozkopywała coś pod blokiem przychodzi i się pyta, czy ktoś z naszego mieszkania rzucił jabłkiem w głowę jednego z jego pracowników. W tym momencie wpadam na przedpokój i zdecydowanym głosem: "ja? neeee".
***
Swego czasu mój tata razem ze swoim młodszym bratem, mając po kilka lat jedli obiad, obsługiwani przez babcie. Babcia musiała wyjść na chwile ale dosłownie po 3 minutach wróciła. Już w wejściu powitał ją mój wujek mówiąc, że nic się nie stało. Babcia wchodząc do kuchni zobaczyła mojego tatę z głową pod kranem, a z głowy obficie lała się krew. Co się okazało? Bracia pokłócili się o deser i wujek postanowił wbić tacie widelec w głowę. Obeszło się bez interwencji chirurgów.
***
Było to dawno, jakieś 10 lat temu. Mieliśmy w domu taki starodawny kalkulator gigantycznych rozmiarów na prąd. Mama w kuchni coś gotowała, a ja się bawiłem licząc na tym cudeńku. Ale w pewnym momencie przyszedł mi do głowy "genialny" pomysł - wziąłem nożyczki i przeciąłem nimi ten kabel, który cały czas był podłączony do prądu. Efekt? Głośny huk i osmalenie twarzy. Poza tym nic mi się nie stało. To dopiero jest szczęście.
***
Kiedy byłam w 3. klasie szkoły podstawowej, w otoczeniu królowała zabawa w "kto kogo mocniej trąci w ławce". Zwycięzca zrzucał kolegę z siedzenia lub przynajmniej sprawiał, że ten mocno się gibnął. Siedziałam z moją koleżanką, od której byłam większej postury. Ona mnie szturchnęła, a ja na nią GRZMOT całym ciałem. Efekt - koleżanka spadła z ławki (wygrałam), huknęła w kaloryfer i wybiła sobie większość zębów. Miała potem odtwarzaną szczękę gdzieś w jakiejś klinice w Szwecji. Nagród nie rozdano.
****
WNIOSKI: mimo najszczerszych chęci dzieckiaków nie upilnujecie!!!
***
Lat 5.
Mama robi ład z kwiatkami doniczkowymi. Ja pomagam. Mama obcina podeschnięty liść z jakiejś palmy i poleca mi go wrzucić do pieca. W kotłowni zauważam sączące się z łodygi białe mleczko. Wysysam do cna. Ląduje w szpitalu z silnym zatruciem na tydzień.
Lat 5,5
To samo, tylko że w lesie i z jakimiś czerwonymi kulkami z drzewa.
Po tych akcjach, do pierwszej klasy szkoły podstawowej byłam przekonana, że starzy chcą mnie otruć i wszystkie dania przed zjedzeniem, testowała na moich oczach babcia. Jakoś tylko jej ufałam.
***
Gdzieś tak ok. 11 roku życia, osiedle w Katowicach kolega dostał rakietę, tekturową, na paliwko stałe. Zgodnie z instrukcją zmontowaliśmy całość, miała wystrzelić na ok 20 m poczym miał z niej opaść na spadochronie taki plastikowy ludek.
Doszliśmy do wniosku, że jak ją odpalimy z 10 piętra z pokoju kolegi, to wyżej poleci. Do tego potrzebna była bateryjka 9V, ale w tamtych czasach bateryjki znaleźć nie potrafiliśmy, a rakieta czekała ! Już nawet nie wiem czyj to był pomysł żeby połączyć druciki z prądem z sieci (220V). Rakietka wybuchła, pokój się w większości spalił (wyposażenie), a kolegę poraził prąd.
Nie wiem tylko kto na tym lepiej wyszedł - mnie porazili rodzice.
***
Mając lat 4, podarłam 100zł od wujka, schowawszy się uprzednio w kiblu, a jak mnie pytali dlaczego to zrobiłam, to przeczuwając, że kroi się większa chryja postanowiłam grac idiotkę i cichutko szepnęłam mrugając oczętami:
- Bo chciałam żeby ich było więcej.
Prawda jest taka, że zawsze chciałam podrzeć kasę, robiąc to tak jak w filmach (patrz amantka drze kasę wygłaszając do amanta nieśmiertelną kwestę "nie chcę twoich pieniędzy".
***
Z opowieści mamy i babci. Było to dawno temu, gdy miałem może nieco ponad 2 latka. Dostałem od babci jabłko. Jako, że za dzieciaka byłem niejadkiem, a nadarzyła się okazja wyrzucenia jabłka przez otwarte okno - skorzystałem. Parę minut później dzwonek do drzwi. Kierownik ekipy budowlanej, która akurat rozkopywała coś pod blokiem przychodzi i się pyta, czy ktoś z naszego mieszkania rzucił jabłkiem w głowę jednego z jego pracowników. W tym momencie wpadam na przedpokój i zdecydowanym głosem: "ja? neeee".
***
Swego czasu mój tata razem ze swoim młodszym bratem, mając po kilka lat jedli obiad, obsługiwani przez babcie. Babcia musiała wyjść na chwile ale dosłownie po 3 minutach wróciła. Już w wejściu powitał ją mój wujek mówiąc, że nic się nie stało. Babcia wchodząc do kuchni zobaczyła mojego tatę z głową pod kranem, a z głowy obficie lała się krew. Co się okazało? Bracia pokłócili się o deser i wujek postanowił wbić tacie widelec w głowę. Obeszło się bez interwencji chirurgów.
***
Było to dawno, jakieś 10 lat temu. Mieliśmy w domu taki starodawny kalkulator gigantycznych rozmiarów na prąd. Mama w kuchni coś gotowała, a ja się bawiłem licząc na tym cudeńku. Ale w pewnym momencie przyszedł mi do głowy "genialny" pomysł - wziąłem nożyczki i przeciąłem nimi ten kabel, który cały czas był podłączony do prądu. Efekt? Głośny huk i osmalenie twarzy. Poza tym nic mi się nie stało. To dopiero jest szczęście.
***
Kiedy byłam w 3. klasie szkoły podstawowej, w otoczeniu królowała zabawa w "kto kogo mocniej trąci w ławce". Zwycięzca zrzucał kolegę z siedzenia lub przynajmniej sprawiał, że ten mocno się gibnął. Siedziałam z moją koleżanką, od której byłam większej postury. Ona mnie szturchnęła, a ja na nią GRZMOT całym ciałem. Efekt - koleżanka spadła z ławki (wygrałam), huknęła w kaloryfer i wybiła sobie większość zębów. Miała potem odtwarzaną szczękę gdzieś w jakiejś klinice w Szwecji. Nagród nie rozdano.
****
WNIOSKI: mimo najszczerszych chęci dzieckiaków nie upilnujecie!!!