a ja dziękuje mojemu mężowi- że był ze mną... nie wiem jak dałabym radę bez niego...
... i powiem ci że w życiu, jak długo się znamy nie widziałam większego szczęścia na jego twarzy, ten widok wynagrodził mi wszystko! Nawet nie wiedziałam że można być takim szczęśliwym...
(no i znów prawie ryczę)
dziewczynki ja jakos od poczatku czulam ze bez mojego skarba nie przejde tego wszystkiego sama



a moj porod niestety nie byl latwy i przyjemny ... do szpitala trafilam w 42 tyd z nakazem eksmisji dla malego ktosia w brzuszku



nie pomogly schody ... ani wchodzenie ani schodzenie... najpierw postanowili zrobic w srode test oksytocynowy ... ktr polegal na tym ze jesli zacznie sie porod to urodze a jesli nie to wroce na oddzial - nikt pomimo mojego dochodzenia nie powiedzial jak zatrzymuja skurcze ... dowiedzialam sie w swoim czasie - dostalam zastrzyk z glupiego jasia - po ktr mialam narkomanskie wizje oraz zygalam jak maly kotek ... gdyby nie moj maz to bym sie udusila wymiotami ... lezalam przypieta do ktg a pani polozna tylko weszla na chwile i powiedzial: przeciez kolo zlewu leza miseczki na wymioty ... horror
w piatek po glebokich naradach postanowili wyciagnac tak czy owak mala (juz zaczynali przebakiwac o koniecznosci cesarki)
w piatek na dzien dobry dostalam zel na szyjke (ktr musielismy sami w aptece kupic za bagatela 2 stowy z kawalkiem) nawet mi sie umyc nie pozwolili kurka wodna


okolo 16 pan doktor zdecydowal ze musze zaczac rozwazac cesarke bo z 2 cm zrobilo sie niespelna 2.5 ... powiedzial ze podlacza znow oksytocyne i to moja "ostatnia szansa" i poszedl (jak sie okazalo pozniej na prywatne usg na szpitalnym sprzecie


a potem wsio juz szybko sie dzialo ... jakies papiery do podpisania, golenie krocza, rozmowa z anestozjologiem, jeszcze moja mama zadzwonila na oddzial w chwili gdy mnie juz prawie wiezli na sale

sama cesarka nie jest az tak straszna, balam sie zastrzyku (anestozjolog stwierdzil ze takiej gaduly jeszcze nie mial

dochodzenie po cesarce bardzo zle wspominam - mala od razu miala stany kolkowe, zadna z pielegniarek nie starala sie nawet mi pomoc przy malej, w dzien ok, albo maz albo mamusia moja ale noce byly najgorsze... przy pierwszej probie wstania z lozka stracilam przytomnosc z bolu ...
ale jednoczesnie nie zaluje, jedynie decyzji o wyborze szpitala ... ja uwazam ze sukcesem porodu jest w duzej mierze szpital ... atmosfera porodu, pomoc kadry medycznej itp ... bol sie pamieta ale w starciu z ta mala kruszynka jakos schodzi na plan dalszy



a nam wszystkim zycze tym razem samych przyjenych wspomnien oraz ze maluszki pojawia sie w terminie i bez zadnych komplikacji
ale sie rozpisalam ... sorki