reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Szpitale, lekarze, położne WARSZAWA

Ja też rodzilam w IMiDz, ale ponad 5 lat temu. Byłam super zadowolona z porodu, lekarzy i pielęgniarek. Pielęgnarka laktacyjna co godzine do mnie przychodziła, mały był raz dokarmiony, ale to dlatego, że miałam mało pokarmu i za duzo spadł na wadze. Szkoda, że teraz mam za daleko do IMiDz, bo drugie dziecko tez tam bym chciała rodzić.
 
reklama
Hej dziewczyny!
Jakich macie/ miałyście lekarzy prowadzących w IMIDzie? Ja chodzę prywatnie do dr Jędrzejczak, a usg wykonuje mi dr Lewandowski. Jestem bardzo zadowolona z ich opieki i dlatego decyduję się na IMID, mimo, że mam na Kasprzaka bardzo daleko. Czy macie jakieś godne polecenia położne z IMIDU?Czy opłacałyście ich pomoc?
pozdrawiam
 
ewa_II - ja tez będę rodzić w bielańskim i mam lekarza stamtąd, ale on ma praktykę w Komorowie, więc nie wiem czy będzie Ci to pasowało. Natomiast jestem jego pacjentką 5 lat i szczerze go polecam - jest prawdziwym fachowcem i specjalistą od usg (tyle, że jest drogi). W razie czego tu masz namiary:

www.rogiewicz.com
 
Chciałabym opisać mój poród (CC) i opiekę w szpitalu na Madalińskiego. Rodziłam pod koniec sierpnia 2007. Niestety opieka była kiepska, a właściwie wcale jej nie było. To prawdopodobnie dlatego, że w szpitalu straszny tłok. W pierwszą noc po zabiegu było tyle porodów, że zamknęli izbę przyjęć i odsyłali do innych szpitali. Do tego na salę pooperacyjną + sale poporodowe były tylko dwie położne. Prawdziwy koszmar. Dzidzie dostałam do karmienia w godzinę po cesarce. W dzień było ok bo mój partner, pomagał mi ją przekładać i ogólnie się nami opiekował. W nocy natomiast, mimo, że nie bardzo mogłam się ruszać, dostałam dziecko do łóżka i leżałam tak do rana nie zmrużywszy oka. Położna przychodziła tylko zmienić kroplówkę i przypomnieć, żebyśmy nie spały bo dzieci pospadają... Jedna z nich podała koleżance obok sól fizjologiczną wmawiając, że to woda destylowana. Jak tamta nie chciała pić bo słone to jej powiedziała, żeby nie robiła fanaberii tylko piła. Rano podziękowała nam za współpracę i zechciała nadmienić, że jeżeli chce się mieć opiekę po CC to trzeba zapłacić :confused:

Zapomnieli mi też powiedzieć, że od kiedy kończą się kroplówki muszę bardzo dużo pić i okazało się, że następnego dnia nie mogłam wstać. Kręciło mi się w głowie i mdlałam. W południe zgonili nas z łóżek i przenieśli do sali poporodowej oświadczając, że teraz musimy sobie radzić same (nadal nie mogłam ustać na nogach). Drugiej nocy też nie przespałam - na trzyosobowej sali jedynie moja dzidzia była spokojna i cicha, pozostałe szkraby nieustannie płakały. Nikt z personelu nie zainteresował się dlaczego dzieci tak płaczą. Po tabletkę przeciwbólową trzeba było wysyłać najbardziej sprawną na sali i brać na "zapas", żeby w nocy nie cierpieć.

Kontakt z personelem szpitalnym ograniczył się do salowej, która przynosiła posiłki. Następnego dnia rano, przy obchodzie pediatrycznym lekarka zapytała czy panie po cesarkach są w stanie opiekować się noworodkami... hm, no w sumie od 12 godzin nie miałyśmy specjalnie wyjścia. Grrr... Nauka przystawiania niemowlęcia polegała na tym, że jak poprosiłam o pomoc to położna wciskała cycka do buzi dziecka lub "nadziewała" dziecko na sutek i szła w swoją stronę. Przy trzecim razie poprosiłam o instruktarz i dostałam ochrzan, że źle to robię. Całe szczęście (dla mnie), że dzidzia zassała od razu prawidłowo i od tamtej pory karmię bez większych problemów.

Jeszcze w szpitalu dostałam nawału pokarmu i myślałam, że się załamię. To była trzecia nieprzespana noc z rzędu - myślałam, że rozsadzi mi cycki i tak kolejno:
- lekarka zapytała mnie czy mam laktator (hm, nikt nie powiedział, że trzeba go mieć do porodu) i się zdziwiła, że nie mam...
- położna1 zapytała czy mam kapustę (tak, zapewne noszę ją w torebce)
- położna1 zniknęła w poszukiwaniu zimnych okładów
- położna1 przyniosła zamrożoną pieluchę i kazała okładać
- położna2 przyszła i ochrzaniła, że przykładam zimną bo przecież trzeba ciepłą
- położna2 kazała naparzyć sobie szałwię (pewnie też noszę w torebce)
- położna1 wróciła i ochrzaniła, że nie mam zimnego okładu i laktatora
- lekarka (poszłam już płacząc z bólu i wkurwienia na cały cyrk do dyżurki około godziny 4 nad ranem) wyjaśniła, że ciepły okład to przed karmieniem, zimny po karmieniu, kapusta rano jak ktoś mi ją przywiezie, a laktator może mi pozyczyć tylko muszę dać dowód osobisty w zastaw.... no tak, zapewne mogłabym uciec w środku nocy i opchnąć dojarkę w najbliższym lombardzie. Nadal słaniając się po odwodnieniu, znieczuleniu i cesarce pobiegłam naparzyć sobie szałwię i zaraz też dostałam ochrzan, że robię za mocną i stracę laktację. :baffled:

Wtedy postanowiłam, że wołam taxi, biorę dziecko pod pachę i uciekam... ale zostałam po więcej: prześcieradła nie zmieniano mimo, że leżałam w kałuży krwi (z dzieckiem), o zmianę koszuli szpitalnej wybłagałam salową (moje pobrudziły się błyskawicznie), kibelek i prysznic koszmarne, łóżka jak w koszarach (zapewne tak jest wszędzie bo kogo to obchodzi jak się schodzi z takiego wyrka z rozprutym brzuchem lub kroczem). Z personelu jedynie salowe były przemiłe i z ogromnym sercem.

Pediatrzy różni: jedna stara wiedźma przyszła i wszystkim na sali powiedziała, że dzieci są do zatrzymania z powodu żółtaczki (stwierdziła to oglądając je przy oknie). Oczywiście okazało się, że wszystkie były ok i do wypisu :sorry2:Na szczęście młode lekarki są ok. Całe szczęście, że moje dziecko urodziło się zdrowe 10/10, a mi wszystko pozszywali jak trzeba i szybko wróciłyśmy do domu.

No i nie dostałam gronkowca ani innego syfu :-)
 
miecia, u mnie było podobnie, tez madalińskiego. uratowałomnie tylko to że poporodzie wziełam płatną sale 2-osobowa z łazienka (rozpadający sie prysznic, ale lepiej niz te boksy prysznicowe ogólne). opieka? jaka opieka...obchody lekarskie to pic na wode. pielegniarki to tylko dobrze mierzą temp o 5 rano:baffled:
ja na szczescie pierwsza noc po cesarce byłam bez dziecka, to mogłam odespac troche, chociaz trudno odespac, jak na pooperacyjnej było nas 4 i tylko ja bez dziecka. mnie sie dostało na pooperacyjnej to stare łóżko:wściekła/y::no::baffled:
ale koszmar zaczął sie nastepnego dnia rano, jak oprztomniałam - pytam gdzie moje dziecko. a położna mówi mi że na wcześniakach w inkubatorze (poród w 38 tyg, dziecko 10pkt, waga 4075g), ja wielkie oczy, że jaki inkubator? ona na to, że w koncu nie wie gdzie jest moje dziecko i mam sie pytac lekarza.
 
miecia wspolczuje
dobrze ze opisalas caly ten bajzel
generalnie masakra

madalinskiego na czarnej liscie

ja dwojke dzieci urodzilam na czerniakowskiej
jak juz pisalam wczesniej POLECAM
jestem vaardzo zadowolona
 
ale koszmar zaczął sie nastepnego dnia rano, jak oprztomniałam - pytam gdzie moje dziecko. a położna mówi mi że na wcześniakach w inkubatorze (poród w 38 tyg, dziecko 10pkt, waga 4075g), ja wielkie oczy, że jaki inkubator? ona na to, że w koncu nie wie gdzie jest moje dziecko i mam sie pytac lekarza.

A no właśnie - zapomniałam dodać, leżała ze mną na pooperacyjnej mama, która urodziła wcześniaka i nawet nie wiedziała jaki jest stan dziecka. Czekała całą noc wypytując położne, które ją zbywały. A później cały dzień nie wiedząc nawet czy jej córeczka żyje. Dopiero po południu pediatra rzucił, że z dzieckiem jest wszystko dobrze, tylko muszą uzupełniać poziom glukozy. Wyobrażacie sobie jak tak kobieta musiała cierpieć. Na sali 4 noworodki, a ona nie wiedziała co z jej dzieckiem :no: Mnie w tym szpitalu to tylko dzidzia trzymała przy zdrowych zmysłach.:-(
 
A wiecie cos moze na temat Żelaznej, czy zprywatyzowana od 1 stycznia czy wszystko po staremu? 17go stycznia ide do gina to spytam jaka sytuacja. Tak tylko mnie to ciekawi na wszelki wypadek, bo planuje rodzic 400km od Warszawy, ale jak bym nie zdążyła (;-)) to wlasnie na Zelazna chce sie udac... Niby mam lekarza z tamtad ale jak slysze jaki jest teraz kociol w warszawskich szpitalach to mi slabo. Zwyczajnie mam stracha, ze poza stresem porodowym (o matko, co to bedzie..... :szok:) bede jeszcze sie martwic czy mnie przyjma...
 
reklama
Do góry