półtora roku temu urodziłam dziecko w rydygierze. przed porodem prawie 2 tyg. leżałam na patologii - silna gestoza- i byłam bardzo zadowolona z opieki na oddziale. Poród też był super (jeśli poród może być super:-) ). Mojego synka przyjmowała na świat Pani Hagen, świetna położna. Ale po porodzie nie byłam już taka zachwycona, sprowadzono mnie na ziemię. Dziecko miało żółtaczkę, bardzo silną, więc musiało leżeć w inkubatorze. Nikt go nie pilnował, a mały ciągle się wiercił, zdejmował "okulary", wyciągał żyłkę z kroplówką. Bałam się o nigo, więc całe noce wisiałam nad inkubatorem bo siedzieć nie dałam rady. Myślałam, ze tego nie przeżyję. Nikt nie pytał, czy mam siłę sie nim zająć, mąż nie mógł wejść na salę, zeby mi pomóc. Byłam wykończona, dziecko też - głodne i skrępowane. Nie miałam pokarmu a położne mówiły, żeby "lepiej karmić dziecko bo spada z wagi". Mleko sztuczne podawały dopiero, kiedy o to bardzo prosiłam i w takich ilościach, ze dziecko płakało godzinami bo było ciągle głodne. Wspominam to jak koszmar. Takich problemów nie mają mamy, których dzieci są zupełnie zdrowe i które maja dość pokarmu. Na mojej sali mama, która miała nadmiar mleka karmiła dziecko innej mamy, która tego mleka nie miała. Jak w jakimś wielkim kryzysie. Kolejnego dziecka na pewno tam nie urodzę!