cappy_multivitamin
Początkująca w BB
- Dołączył(a)
- 4 Luty 2016
- Postów
- 15
Cześć Dziewczyny, ponad miesiąc mnie tu nie było... mój dzidziuś od 20 lutego już na świecie i od tego czasu ciężko mi się było ogarnąć, żeby zajrzeć. Teraz wreszcie znalazłam czas, żeby napisać co i jak - może któraś skorzysta
Miałam zaplanowaną cesarkę na 26.02 ze wzlędu na miednicowe położenie płodu - stety/niestety 20.02 wieczorem ok 17:30 odeszły mi wody mąż zadzowniło do mojej lekarki i pojechaliśmy na Kopernika. W ambulatorium przejrzeli dokumenty, zrobili wywiad, mąz czekał na korytarzu. Młoda lekarka zrobiła mi badanie i stwierdziła, że ona chyba czuje na dole główkę... :O ale potem wzięła mnie na usg do salki obok i jednak na dole wciąz znajdowała się pupka Więc decyzja o cesarce była w mocy, czekaliśmy tylko na moją lekarke. Kazali mi leżec na boku na łóżku, bo to ułożenie było jakieś nietypowe a rozwarcie już na 2-3 palce i skurcze co jakiś czas. Potem zawieziono mnie na 2 piętro do sali poporodowej (!), gdzie podpięto pod ktg i załozono kroplówkę, Obok mnie leżała za parawanem kobitka z kilkunastogodiznnym dzidziusiem a ja obok już w bólach pod tych sprzętem... pielęgniarka bardzo nieumiejętnie zakładała wenflon, złamała igłę albo uszkodziła mi żyłę, bo nagle popłynęła krew po ręce i musiała się wkłuwać jeszce raz :/ Co jakiś czas ktoś do mnie zaglądał ale wydawało mi się, że trwało to wieki. Był anestezjolog ale nie byl zbyt wylewny, zrobił szybki wywiad i kazał tylko podpisać zgodę i powiedział, że może lepiej nie czytać skutków ubocznych znieczulenia, najwyżej pocyztam sobie "po wszystkim" :O Inna położna podgoliła mi podbrzusze bo oczywiście byłam tam trochę nieprzygotowana (myslałam, że spokojnie mam jeszcze tych kilka dni). Leżałam tam jak głupek, nikt mi nic nie mówił, kiedy cięcie, co się dzieje, nie pytał jak się czuję... nie miałam przy sobie telefonu bo został u męża, który tez zdezorientowany i bez informacji czekał na korytarzu, w końcu przed 20.00 bez słowa weszły dwie panie i zawiozły mnie na salę operacyjną. Tam była juz moja lekarka i cala ekipa, gotowa do działania. Zanim zdążyłam się zestresować czując, że to JUŻ, zaczęli żartować i dowcipkować Ogólnie to był najprzyjemniejszy moment - jakkolwiek dziwnie to brzmi. Wszytsko mi tłumacyzli, zagadywali, jedna kochana położna trzymała mnie za rękę i głaskała podczas wkłucia ze znieczuleniem. Naprawde była super atmosfera nawet nie wiem, kiedy zaczęli ciąć bo nikt mnie nie uprzedził i tak o 20:22 wyjęli moją Natalkę z brzucha pokazali mi ją na chwilkę i zabrali na noworodki. Ja zostałam na szycie, potem pojechałam na salę pooperacyjną przed 21:00. Leżałam tak z 3 innymi paniami po CC, wciąz bez telefonu i torby. W końcu któraś pani zlitowała się i przyniosła od męża telefon i rzeczy.
Znieczulenie schodziło z nóg bardzo długo, z jednej szybciej a z drigiej duuuzo później, już sie bałam jakiegoś paraliżu
ok. 45nad ranem kazali wstać i zacząć chodzić - nie było tak tragicznie.
Z negatywów - panie były średnio sympatyczne, niechętnie udzielały informacji i odpowiadały na pytania. Robiły tylko to, co konieczne - sprawdzały podkłady, zmieniały kropówki. Na sali leżałam do południa następnego dnia (!!!) bo nie było miejsc na poporodowych. NIKT NIE PRZYNIOSŁ MI DZIECKA PRZEZ 13 GODZIN... dostałam ją dopiero ok.9:00 rano... śpiąca jak aniołek - czytaj, nakarmioną MM. Jak o 12:00 trafiłam wreszcie na poporodowa na 2 piętrze, poprosiłam o pomoc w karmieniu - jedna położna na siłe próbowała wcisnąć pierś w buzie dziecka i stwierdziła, że mam złe brodawki i żebym kupiła sobie kapturki. Pokazała potem jak ja przewinąc i tyle ja widzialam... od tej pory musialysmy radzic sobie same. Na sali byly ze mna jeszcze 2 inne dziewczyny - jedna juz z drugim dzieciaczkiem, wiec byla nieocenionym zrodlem porad i informacji. Niestety przystawianie do piersi nie wychodzilo, poza tym pokarmu nie mialam i chodzilam po MM. Polozne nie zainteresowaly sie, czemu biore mleko. Nikt praktycznie nie przychodzil pytac, jak idzie karmienie i zajmowanie sie dzieckiem. chyba o polnocy jedna polozna zaproponowala, ze moge oddac dziecko do nich na noc skoro jestem 1 dobe po operacji. skorzystalam chyba na 3 godz... bo nie umialam jej nakarmic i uspic
Bylam w szpitalu od soboty wieczor (porod) do srody popoludniu. Wypis trwal w nieskonczonosc, co chwile jakies badania, chaos, brak informacji i zgrania oddziałow... ale w koncu sie udalo. Z ejdnej strony bylam szczesliwa, ze stad wychodze, z drugiej przerazona, jak sobie poradze. Polozne nie byly pomocne, ale byly i w razie czego mozna bylo isc do nich i zaryzykowac jakies pytanie/prosbe. W domu juz jest sie zdanym tlyko na siebie...
Ogolnie - jestem ze spzitala w miare zadowolona ale nie przesadnie. Gdybym szla rodzic teraz, bylabym bardziej odwazna i domagala sie swoich praw. Wtedy czlowiek byl przestraszony, oglupialy, zawstydzony, nieswiadomy... przyjmowal wszytsko jak bylo. Nastepnym razem bede domagac sie kontaktu skora do skory, pomocy w karmieniu, porad laktacyjnych. Bo przez to zaniedbanie w szpitalu teraz sytuacja wyglada tak, ze pokarmu mam malo i dokarmiam dziecko butelkla. Nie udalo mi sie rozkrecic laktacji tak, by moc byc tlyko na piersi... a i tak to mleko, ktore mam zawdzieczam herbatkom, preparatom typu **********, granulkom homeopatycznym i laktatorowi. Wydalam 170 zl na doradce laktacyjnego i na te wszystkie dodatki... nie wiem, jak dlugo pociagne takie karmienie mieszane bo to bardzo klopotliwe i czasochlonne plus nie wiem, ile moje dziecko zjada...takze rada dla Was dziewczyny - domagajcie sie pomocy, bo inaczej bedziecie zdane tylko na siebie. A potem murowany stres, lzy, wyrzuty sumienia, ze nie mozna wykarmic wlasnego dziecka... takze badzcie odwazne i wyraznie formulujcie prosby pd katem personelu - oni po to tam sa. Ja wiem to dopiero teraz i bardzo zaluje. moze Wam sie uda skorzystac z tej porady...
pozdrawiam i przepraszam za chaos i literowki
Miałam zaplanowaną cesarkę na 26.02 ze wzlędu na miednicowe położenie płodu - stety/niestety 20.02 wieczorem ok 17:30 odeszły mi wody mąż zadzowniło do mojej lekarki i pojechaliśmy na Kopernika. W ambulatorium przejrzeli dokumenty, zrobili wywiad, mąz czekał na korytarzu. Młoda lekarka zrobiła mi badanie i stwierdziła, że ona chyba czuje na dole główkę... :O ale potem wzięła mnie na usg do salki obok i jednak na dole wciąz znajdowała się pupka Więc decyzja o cesarce była w mocy, czekaliśmy tylko na moją lekarke. Kazali mi leżec na boku na łóżku, bo to ułożenie było jakieś nietypowe a rozwarcie już na 2-3 palce i skurcze co jakiś czas. Potem zawieziono mnie na 2 piętro do sali poporodowej (!), gdzie podpięto pod ktg i załozono kroplówkę, Obok mnie leżała za parawanem kobitka z kilkunastogodiznnym dzidziusiem a ja obok już w bólach pod tych sprzętem... pielęgniarka bardzo nieumiejętnie zakładała wenflon, złamała igłę albo uszkodziła mi żyłę, bo nagle popłynęła krew po ręce i musiała się wkłuwać jeszce raz :/ Co jakiś czas ktoś do mnie zaglądał ale wydawało mi się, że trwało to wieki. Był anestezjolog ale nie byl zbyt wylewny, zrobił szybki wywiad i kazał tylko podpisać zgodę i powiedział, że może lepiej nie czytać skutków ubocznych znieczulenia, najwyżej pocyztam sobie "po wszystkim" :O Inna położna podgoliła mi podbrzusze bo oczywiście byłam tam trochę nieprzygotowana (myslałam, że spokojnie mam jeszcze tych kilka dni). Leżałam tam jak głupek, nikt mi nic nie mówił, kiedy cięcie, co się dzieje, nie pytał jak się czuję... nie miałam przy sobie telefonu bo został u męża, który tez zdezorientowany i bez informacji czekał na korytarzu, w końcu przed 20.00 bez słowa weszły dwie panie i zawiozły mnie na salę operacyjną. Tam była juz moja lekarka i cala ekipa, gotowa do działania. Zanim zdążyłam się zestresować czując, że to JUŻ, zaczęli żartować i dowcipkować Ogólnie to był najprzyjemniejszy moment - jakkolwiek dziwnie to brzmi. Wszytsko mi tłumacyzli, zagadywali, jedna kochana położna trzymała mnie za rękę i głaskała podczas wkłucia ze znieczuleniem. Naprawde była super atmosfera nawet nie wiem, kiedy zaczęli ciąć bo nikt mnie nie uprzedził i tak o 20:22 wyjęli moją Natalkę z brzucha pokazali mi ją na chwilkę i zabrali na noworodki. Ja zostałam na szycie, potem pojechałam na salę pooperacyjną przed 21:00. Leżałam tak z 3 innymi paniami po CC, wciąz bez telefonu i torby. W końcu któraś pani zlitowała się i przyniosła od męża telefon i rzeczy.
Znieczulenie schodziło z nóg bardzo długo, z jednej szybciej a z drigiej duuuzo później, już sie bałam jakiegoś paraliżu
ok. 45nad ranem kazali wstać i zacząć chodzić - nie było tak tragicznie.
Z negatywów - panie były średnio sympatyczne, niechętnie udzielały informacji i odpowiadały na pytania. Robiły tylko to, co konieczne - sprawdzały podkłady, zmieniały kropówki. Na sali leżałam do południa następnego dnia (!!!) bo nie było miejsc na poporodowych. NIKT NIE PRZYNIOSŁ MI DZIECKA PRZEZ 13 GODZIN... dostałam ją dopiero ok.9:00 rano... śpiąca jak aniołek - czytaj, nakarmioną MM. Jak o 12:00 trafiłam wreszcie na poporodowa na 2 piętrze, poprosiłam o pomoc w karmieniu - jedna położna na siłe próbowała wcisnąć pierś w buzie dziecka i stwierdziła, że mam złe brodawki i żebym kupiła sobie kapturki. Pokazała potem jak ja przewinąc i tyle ja widzialam... od tej pory musialysmy radzic sobie same. Na sali byly ze mna jeszcze 2 inne dziewczyny - jedna juz z drugim dzieciaczkiem, wiec byla nieocenionym zrodlem porad i informacji. Niestety przystawianie do piersi nie wychodzilo, poza tym pokarmu nie mialam i chodzilam po MM. Polozne nie zainteresowaly sie, czemu biore mleko. Nikt praktycznie nie przychodzil pytac, jak idzie karmienie i zajmowanie sie dzieckiem. chyba o polnocy jedna polozna zaproponowala, ze moge oddac dziecko do nich na noc skoro jestem 1 dobe po operacji. skorzystalam chyba na 3 godz... bo nie umialam jej nakarmic i uspic
Bylam w szpitalu od soboty wieczor (porod) do srody popoludniu. Wypis trwal w nieskonczonosc, co chwile jakies badania, chaos, brak informacji i zgrania oddziałow... ale w koncu sie udalo. Z ejdnej strony bylam szczesliwa, ze stad wychodze, z drugiej przerazona, jak sobie poradze. Polozne nie byly pomocne, ale byly i w razie czego mozna bylo isc do nich i zaryzykowac jakies pytanie/prosbe. W domu juz jest sie zdanym tlyko na siebie...
Ogolnie - jestem ze spzitala w miare zadowolona ale nie przesadnie. Gdybym szla rodzic teraz, bylabym bardziej odwazna i domagala sie swoich praw. Wtedy czlowiek byl przestraszony, oglupialy, zawstydzony, nieswiadomy... przyjmowal wszytsko jak bylo. Nastepnym razem bede domagac sie kontaktu skora do skory, pomocy w karmieniu, porad laktacyjnych. Bo przez to zaniedbanie w szpitalu teraz sytuacja wyglada tak, ze pokarmu mam malo i dokarmiam dziecko butelkla. Nie udalo mi sie rozkrecic laktacji tak, by moc byc tlyko na piersi... a i tak to mleko, ktore mam zawdzieczam herbatkom, preparatom typu **********, granulkom homeopatycznym i laktatorowi. Wydalam 170 zl na doradce laktacyjnego i na te wszystkie dodatki... nie wiem, jak dlugo pociagne takie karmienie mieszane bo to bardzo klopotliwe i czasochlonne plus nie wiem, ile moje dziecko zjada...takze rada dla Was dziewczyny - domagajcie sie pomocy, bo inaczej bedziecie zdane tylko na siebie. A potem murowany stres, lzy, wyrzuty sumienia, ze nie mozna wykarmic wlasnego dziecka... takze badzcie odwazne i wyraznie formulujcie prosby pd katem personelu - oni po to tam sa. Ja wiem to dopiero teraz i bardzo zaluje. moze Wam sie uda skorzystac z tej porady...
pozdrawiam i przepraszam za chaos i literowki