Cześć kobietki. Moja kruszynka właśnie słodko śpi więc i ja się dołącze do bardziej szczegółowego opisu
. 2 stycznia wieczorem odszedł mi czop śluzowy, czysty i galaretkowaty-trochę się tym zestresowałam ale jednocześnie cieszyłam że pierwszy zwiastun porodu mam już za sobą, z wrażenia aż nie mogłam zasnąć czekając aż mi odejdą wody i będe mogła obudzić męża żeby gnać na porodówke hehe, normalnie wariatka - w końcu umęczona bezsennością padłam. Na drugi dzień koło godz.11 zaczął boleć mnie brzuch tak jak przy miesiączce ale w odstępach co 15 i 20 min. Podświadomie wiedziałam że to już, nawet męża ściągnełam z pracy hehe i tak razem zaczeliśmy odmierzać akcje skurczową
. Koło 14 skurcze już miałam co 7,9 min więc postanowiłam pochlupać się jeszcze w wannie- i tym sposobem moje skurczyki zrobiły się co 5 min i już trochę bardziej bolesne. Mąż zestresowany nasiał trochę paniki że w końcu urodze w domu hihihi i popędzał cały czas do szpitala, tak więc o 16 wyruszyliśmy w drogę.Panie na izbie przyjęć całkiem sympatyczne zaczeły mnie badać i okazało się że przyjechałam już z całkiem skróconą szyjką i rozwarciem na 4 cm i pocieszyły mnie że teraz to już tylko z górki - też miałam taką nadzieję.
Po wszystkich formalnościach i przebiórce w szpitalną koszulę powędrowałam razem z mężem na porodówkę - wybrałam salę do rodzenia o podwyższonym standardzie - pełna rewelacja-tam zrobiono mi ktg i dano zabawki do zabawy hehe. Położna zasugerowała przysiady przy drabince i skakanie na piłce żeby rozwarcie przyspieszyć i dzidzia żeby szybciej się opuściła i się zaczeło. Skurcze co 2,3 min łącznie z bólami od krzyża - tragedia- ale znalazłam sposób- w momencie skurczu z bólami krzyżowymi opierałam się o łóżko tyłem do mężą a on masował mi kręgosłup- ogromna ulga i ból wreszcie do zniesienia. Pomęczyłam się tak do 23 gdzie rozwarcie wreszcie doszło do maximum i niestety zatrzymały mi się skurcze
Położna podała mi oksytocynę, po niej znów zaczeły się skurcze i tym razem już parte, przebiła mi pęcherz płodowy - przełożyła do pozycji kolankowo-łokciowej i tak parłam ze 3 albo 4 razy, potem już przewrót na plecki, dwa parcia i główka mojej Olci pojawiła się na świecie(niestety krocze mi położna ciachneła, na szczęście malutko i nic nie bolało
), urodzenie reszty dziecka było tak łatwe i szybkie że nie do opisania, Przy parciu też wracają wszystkie siły i odchodzi cały ból, aż szok że mamy tyle szaleństwa w sobie. Córcie od razu położyli mi na brzuchu jeszcze jako takiego brudaska i normalnie łzy szczęścia a mój mąż po prostu zaniemówił z wrażenia. Ogólnie po tym wszystkim jestem z siebie bardzo dumna że poradziłam sobie z całym porodem i to bez znieczulenia. Później przewieziono nas na sale dla położnic oczywiście dzidzie były od razu cały czas z nami. Mam nadzieje że nie za długo się rozpisałam, dodam może jeszcze coś o szpitalu. Rodziłam na Madalińskiego (wawa) w sali o podwyższonym standardzie ( jak by ktoś pytał 300 zł) z mężem oczywiście. Położna przychodziła tylko co jakiś czas sprawdzać jak tam postępy bo nie opłacaliśmy jej, była z nami dopiero cały czas od skurczy partych do końca. Na koniec też był i ginekolog i oczywiście pediatra, do tego dwie studentki. Po wszystkim trafiłam na salę ogólną dla położnic gdzie leżałyśmy we cztery, ale uważam że to zawsze raźniej - ta co urodziła dzień wcześniej zawsze coś podpowie i ew. pomoże. Opieka pełna rewelacja , nawet się nie spodziewałam że będzie tak dobrze. Ponarzekać tylko mogę że do toalety trzeba było wędrować bo w sali na miejscu nie było. To już chyba wszystko i sorka że tak długo hehe. Pozdrawiam wszystkie mamunie te rozdwojone i oczekujące jeszcze na swoje szczęścia - Agnieszka
A