Megi, dokładnie. Dobrze mówisz i bardzo dobrze robisz. Mam dokładnie takie samo podejście. Ja sama byłam bardzo wcześnie samodzielna i nie musiałam zabiegać w żaden sposób o uwagę dorosłych, bo zamiast siedzieć przed tv u nas w domu bawiło się w koncerty, pokazy mody, wernisaże malarskie, lepiło się z plasteliny a do zabawy w dom nawet nie trzeba było jednego rekwizytu, we wszystko bawiłyśmy się w wyobraźni, jeśli nie było zabawek.
Przez pewien czas zajmowałam się pewną Martą, którą poznałam jak miała 2 latka. Zajmowałam się nią przez 3 lata. Co drugi tydzień spędzała u mnie cały tydzień, 24h. Jej matka, znajoma rodziny, wychowywała się w domu dziecka, więc nie radziła sobie kompletnie, była nieporadna. Praca z Martusią była bardzo trudna, bo dziecko bało się innych dzieci, zwierząt i dorosłych, nie umiała jeść, wybrzydzała przy jedzeniu, nie potrafiła się bawić. Normalnie orka na ugorze... Jak dziecko wyprowadziłam do pionu, to matka niweczyła całą moją pracę.
Ostatnio spotkałam Martusię, ma już 8 lat. Jak tylko mnie zobaczyła, to biegiem do mnie i prosto w ramiona. Powiedziała, że bardzo tęskni za mną. Najcudowniejsze uczucie i najlepsza nagroda za włożony wysiłek... Kiedy zajmowałam się nią, to nazwałam ją Królową Czarnej Rozpaczy, bo nie była nauczona konsekwencji i bywały takie dni, że 3/4 czasu razem spędzonego mała wyła, bo musiała np sprzątać po sobie i na złośc co chwila znowu coś bałaganiła lub rozwalała... Wyjątkowo uparta była. Ale dobrze się wszystko skoczyło, a matka potwierdziła, że wszystko teraz procentuje i z małą jest lepiej odkąd stara się słuchać tego, co jej mówiłam i pokazywałam, więc chyba moje metody są jednak skuteczne i dobre. Nigdy nie krzyczałam. Spokojem i konsekwencją można osiągnąć o wiele, wiele więcej i bardziej trwale. Szacunku krzykiem się nie zdobędzie. Krzyk i bicie oznaczają słabość i bezradność rodzica. Dzieci to wyczuwają.
A o placach zabaw też się nawet nie wypowiem, b trzeba by wulgaryzmów używać...