mamolinka dziękuję ;* kochana jesteś
A co do opisu porodu,proszę bardzo. Nie wiem,czy każda z was chce czytać takie rzeczy,ale powiem wam,że ja sama,mimo że dopiero się staramy,podczytuję np. teraz laski z listopada i oczywiście wątek PORODY czy jakoś tak.
A oto mój poródtrochę długi,jak się komuś nie chce,to nie czytać )
To teraz pora na mnie.
Jak wiecie, od piątku zeszłego tygodnia leżałam na patologii. Codziennie słyszałam tylko "Czekamy" i dostawałam korby. Lekarzom się do niczego nie spieszyło i dopiero równe 14 dni po terminie jak nic się nie działo,Ordynio (w sensie ordynator) zadecydował,że robimy wywołanie.
To polazłam na porodówkę. Tam oczywiście położna do mnie,że w sumie,to na poród się nie zapowiada,ale zrobili mi lewatywę i podpięli pod oksytocynę. Leżałam tak pod tą oxy i czułam regularne skurcze jak na okres,ale dalej nic się nie posuwało do przodu. Więc przyszły sympatyczne panie i przebiły mi pęcherz płodowy (bynajmniej nie zrobiły tego delikatnie). Po dłuższej chwili coś ruszyło, rozwarcie na 2 palce i mocniejsze skurcze. Kazały mi chodzić,to chodziłam. O 19:00 przyjechał P. ( w sensie tatuś dziecka) i się przenieśliśmy na salę do porodów rodzinnych. Skurcze już były bardzo nieznośne. Wsadzili mnie do wanny,położna dała mi jakiś zastrzyk,który niby miał działać przeciwbólowo,ale nie działał. Nie będę wspominać o badaniach rozwarcia na skurczu,bo to był jakiś dramat. Później,kiedy już wyłam z bólu,kazali mi CHODZIĆ albo STAĆ przy drabinkach. W życiu nic mnie tak nie bolało, płakałam,darłam się,wieszałam się na P.,ale na szczęście nie stracił zimnej krwi i nie pozwalał mi się pokładać na ziemi (chociaż wtedy mało go za to nie zabiłam). To trwało ..trochę
, po czym poczułam parte. I wtedy jakoś poczułam,że w końcu jesteśmy na finiszu, przenieśli mnie na fotel do rodzenia i kazali przeć. Z tym akurat nie miałam problemów, 4 parte i Sara była na świecie.
P.przeciął pępowinę,a ja płakałam i śmiałam się jednocześnie. Ważyła 2720 g i miała 52 cm. Udało się bez nacięcia, nie pękłam w ogóle,założyli mi tylko 2 szwy "kosmetyczne". Jestem bardzo szczęśliwa.
Aczkolwiek to był jakiś koszmar i nie wiem co by się działo,gdyby nie P. Ja akurat o bólu nie zapomniałam i dla mnie to było tragiczne przeżycie,ale warto było. Póki co,następnych dzieci nie planuję,ale kto wie.
A co do opisu porodu,proszę bardzo. Nie wiem,czy każda z was chce czytać takie rzeczy,ale powiem wam,że ja sama,mimo że dopiero się staramy,podczytuję np. teraz laski z listopada i oczywiście wątek PORODY czy jakoś tak.
A oto mój poródtrochę długi,jak się komuś nie chce,to nie czytać )
To teraz pora na mnie.
Jak wiecie, od piątku zeszłego tygodnia leżałam na patologii. Codziennie słyszałam tylko "Czekamy" i dostawałam korby. Lekarzom się do niczego nie spieszyło i dopiero równe 14 dni po terminie jak nic się nie działo,Ordynio (w sensie ordynator) zadecydował,że robimy wywołanie.
To polazłam na porodówkę. Tam oczywiście położna do mnie,że w sumie,to na poród się nie zapowiada,ale zrobili mi lewatywę i podpięli pod oksytocynę. Leżałam tak pod tą oxy i czułam regularne skurcze jak na okres,ale dalej nic się nie posuwało do przodu. Więc przyszły sympatyczne panie i przebiły mi pęcherz płodowy (bynajmniej nie zrobiły tego delikatnie). Po dłuższej chwili coś ruszyło, rozwarcie na 2 palce i mocniejsze skurcze. Kazały mi chodzić,to chodziłam. O 19:00 przyjechał P. ( w sensie tatuś dziecka) i się przenieśliśmy na salę do porodów rodzinnych. Skurcze już były bardzo nieznośne. Wsadzili mnie do wanny,położna dała mi jakiś zastrzyk,który niby miał działać przeciwbólowo,ale nie działał. Nie będę wspominać o badaniach rozwarcia na skurczu,bo to był jakiś dramat. Później,kiedy już wyłam z bólu,kazali mi CHODZIĆ albo STAĆ przy drabinkach. W życiu nic mnie tak nie bolało, płakałam,darłam się,wieszałam się na P.,ale na szczęście nie stracił zimnej krwi i nie pozwalał mi się pokładać na ziemi (chociaż wtedy mało go za to nie zabiłam). To trwało ..trochę
Aczkolwiek to był jakiś koszmar i nie wiem co by się działo,gdyby nie P. Ja akurat o bólu nie zapomniałam i dla mnie to było tragiczne przeżycie,ale warto było. Póki co,następnych dzieci nie planuję,ale kto wie.