Czytam co piszecie o swoich wagach i nasuwa mi się taka oto myśl...
3 tygodnie temu dowiedziałam się o śmierci młodego człowieka, którego znałam (był menedżerem w klubie, gdzie czasem tańczę salsę), od czasu diagnozy nowotwotu do czasu śmierci minęło, zaledwie, 5 tygodni.Miał 26 lat.
Tydzień temu był pogrzeb Pani, która pracowała w tej samej firmie co ja. Zaginęła w lutym i końcem kwietnia odnaleziono Ją martwą. Miała 52 lata.
Wczoraj rozmawiałam z dobrym kolegą, którego hobby, to paralotniarstwo. 21 kwietnia miał wypadek - rozbił się o drzewo lecąc na glajcie. Śmiesznie brzmi, ale jest bardzo mało śmieszne. 4 dni leżał w śpiączce i w tym czasie ważył się jego los, czy przeżyje. Przeżył. Ma potrzaskaną głowę, bo uderzenie było tak silne, że rozwalił się kask, ma złamaną szczękę, niesprawną rękę i nogę, ma problem ze wzrokiem i z uchem środkowym. Ma 45 lat.
Ta myśl z początku mojej wypowiedzi, to taka - na jakie bzdury człowiek zwraca uwagę, nie doceniając jakie cholerne ma szczęście. I zamiast cieszyć się tym, co ma, szuka problemu. Po co? Na co? Dlaczego?
Przepraszam, że tak smętnie dziś, ale ciężko mi ogarnąć te złe wydarzenia, tym bardziej, że dotyczą ludzi, który znałam/znam.
Dziś, po raz pierwszy od dawna jadę sponiewierać się salsowo na parkiecie, do tego klubu, w którym Kamil był menedżerem...
Mimo wszystko, fajnego dnia Wam życzę.