Ja bym chłopa od razu nie skreślała. U nas po poważnych rozmowach też było tak, że zaczynaliśmy od rozmowy o pierdołach. Trzeba jakoś wrócić do codziennego życia i bycia razem. Wałkowanie w kółko tematu nic nie zmieni - trzeba działać i żyć dalej. Nauczyć się kompromisów (kompromisów, a nie rezygnowania z siebie) i zostawić drugiej osobie odrobinę przestrzeni na własne pasje. (Tu nadmienię, że jestem ogromną przeciwniczką "wchodzenia z butami" w czyjąś pasję. To - IMO - odbieranie oddechu drugiej połowie. Sprawianie, że w człowieku rodzi się przeświadczenie, że przestaje być samodzielną jednostką. Wiecznie czuje na karku oddech drugiej osoby. A przecież każdy z nas potrzebuje swojej i tylko swojej przestrzeni.)
Nas raz dzieliła bardzo cienka linia od rozwodu. To był czas kiedy ja zmieniłam się bardzo, a za moją zmianą podążyły zmiany w zachowaniu TŻ.
Doszłam do wniosku, że to we mnie tkwi problem bo... zawsze ustępowałam, dbałam o jego szczęście, robiliśmy to czego chce on, na jego pasje zawsze znalazły się pieniądze itp itd. W końcu postawiłam sobie jasne granice ile dla mnie, ile dla niego. Od 3 lat żyje nam się z dnia na dzień co raz lepiej. Przez te lata na placach jednej ręki mogę policzyć chwile, w których wspólne życie było do kitu.
Nas raz dzieliła bardzo cienka linia od rozwodu. To był czas kiedy ja zmieniłam się bardzo, a za moją zmianą podążyły zmiany w zachowaniu TŻ.
Doszłam do wniosku, że to we mnie tkwi problem bo... zawsze ustępowałam, dbałam o jego szczęście, robiliśmy to czego chce on, na jego pasje zawsze znalazły się pieniądze itp itd. W końcu postawiłam sobie jasne granice ile dla mnie, ile dla niego. Od 3 lat żyje nam się z dnia na dzień co raz lepiej. Przez te lata na placach jednej ręki mogę policzyć chwile, w których wspólne życie było do kitu.
Ostatnia edycja: