Agnieszko dzięki za otuchę
wczoraj byliśmy na kontroli i z 2900g mamy już 2930g
Za to Pani doktor nie podobał się stan żółtaczki, pobrali Nadusi krew (oczywiście ta nie chciała lecieć, trzymali jej tą igłę w rączce chyba z 10 minut zeby coś naleciało, Mała płakała, ja miałam świeczki w oczach...) Na szczęście okazało się, że jest ok
nic nie trzeba robić,poziom bilirubiny spada
Agacynda taaaaaaaaaaaaaak laktator pomógł i to bardzo polecam!! mam zwykły ręczny póki co i wystarcza. Odciągam przed karmieniem trochę, wtedy pierś nie jest już taka twarda i Mała ładnie ją chwyta. Bo jak przystawiałam Ją do takiego "kamienia" to nawet gdy samo jej kapało do buźki (nie musiała nawet ssać tak ze mnie leci, wystarczy, że się nachylę
)to był wrzask. A i mnie tak nie bolą cycochy między karmieniami.
A poród zacząl się bólami o 2ej w nocy - ale takie lekkie jak na @, tyle,że regulrane co do sekudny - co 4 a potem co 2 minuty. Nawet nie chciałam jechać z tym, ale zaczęłam plamić. W sumie po 3ej pojechaliśmy o 4ej byłam już po przyjęciu na sali przedporodowej. Bóle nasilalały się ale bez szału, chodzenie, prysznic baaardzo mi pomagały. Gorzej jak kazali leżeć pod ktg wtedy bóle były takie, że myślalam że będę gryźć ściany... w końcu o 8ej lekarka stwierdziła że jak na tyle godzin postęp rozwarcia z 1,5 na 2-3cm to niewiele i podłączyli mi oksytocynę. No i zaczął się hard core. 2 skurcze wytrzymałam na leżąco a potem zarządałam że chcę conajmniej siędzieć przy tym ktg bo z oksy nie wytrzymam na leżąco. Posadzili mnie więc na fotelu, podłączyli ktg i tak przetrwałam kolejne 2 skurcze z dodatkiem gazu rozweselającego. trzeci skurcz już był party... Generalnie skurcze miałam mega silne, na oksy zareagowałam tak szybko i gwałtownie, że położna sama w szoku była. Wzięli mnie za fraki na porodową i tam przy partych miałam problem z parciem... ból mnie tak paraliżował że kompletnie nie mogłam się zgrać z własnym ciałem i oddechem
no ale w sumie były bodaj 4 serie partych i Nadusia wyskoczyła.
Oczywiście od razu mi ją dali, dzielny tatuś przeciął pępowinę. I gdyby nie m. to było by dużo gorzej.
Położna w sumie fajna tylko złej motywacji użyła mówiąc, że źle oddycham, że szkodzę małej, itp... nie usłyszałam ani słowa o postępie porodu np że widzę główkę, że jeszcze tylko 2 parcia etc. w pewnym momencie powiedziałam, ze nie dam rady w takim razie... (stwierdziłam, ze skoro tak wszystko źle robię to nie dam, niech tna bo po co faktycznie męczyć Malutką) na szczęście m. ciągle do ucha powtarzał mi dasz rade, jesteś dzielna, dajesz radę..
no i przy tym czwrtym partym jak mała wyszła to byłam w takim szoku... że jak to?! było tak źle, tak niedobrze, żadnego postepu a tu jedno parcie i już.....)
No i to takie psychiczne trudy były w sumie. Poza tym ok
no i nie obyło się bez nacięcia niestety:/
a co śmieszniejsze ze szpitala - to drugiego dnia na wizytę przyszedł pan doktor którego nie poznałam od razu, a okazało się potem przy kolejnym spotkaniu, że to mój kolega z grupy jak byłam na medycynie hahahaa....
muszę przerwać na karmienie