Czesc dziewczyny,dopiero teraz przeczytalam jeszcze raz to co napisalam poprzednio i poplakalam sie,to co opisalam to tylko garstka mojego zycia a raczej tego złego co mnie w nim spotkalo...tak w wielkim skrucie...wiem tylko ze po tym wszystkim stalam sie niesamowicie silną i niezależną kobietą a do tego bardzo upartą,ale w sytuacji gdy sie ma maluśkie dzieci nie da sie inaczej żyć...poprostu zmienia sie swoje priorytety...robilam wszystko by nikt nie widzial moich problemow,by nikt tego nie zauwazyl u syna w szkole,bo to moglo sie bardzo zle skaczyc,nawet odebraniem mi dzieci...i wydaje mi sie że zrobilam wszystko by tego uniknac,by jakis mily sasiad z dobrego serca powiadomil odpowiednie sluzby,dlatego wszystko co robilam i decyzje jakie podejmowalam kierowaly mną by do tego nie doszlo...Uało sie!
Życze wam wszystkim, przedewszystkim siły i byście spotkaly na swojej drodze tak mądrych ludzi jakich i ja spotkałam...Dziś jestem zupelnie inna kobieta,matka,partnerka niz wtedy...Będąc w tamtej sytuacji bylam zla na caly swiat,na wszystkich,na wlasnego ojca ktorego tak bardzo kocham pomimo tego co mi zrobil i dzis chyba tylko do niego mam żal,nie o pieniadze,bo juz je splacilam tylko o to ze z tego wtydu zniknal z mojego zycia,pozbawil moje dzieci dziadka...chyba to mnie najbardziej boli...
Gdy spotkalam mojego (wtedy) pacjenta zrozumialam ze to nie koniec swiata,ze inni maja gorzej,ale tak bardzo znienawidzilam mezczyzn ze nigdy nie chcialam z nikim sie zwiazac,ponad rok bronilam sie przed ta miloscia,zmienilam tel itd ale on wiedzial dlaczego i wytrwale czekal...gdy moja zlosc minela,pozwolilam sie zblizyc do siebie,dzis zaluje ze tak pozno...ale to byla dla nas wielka proba...jak to on powiedzial: zeby dom stal dlugo i byl solidny ,musi miec porzadny fundament...mam nadzieje ze nasz jest na tyle mocny ze przetrwa wszystko...
W calej tej sytuacji mialam jeden moment kiedy nie widzialam nadziei,żadnej,bylo poprostu beznadziejnie,gorzej niz beznadziejnie...Gdy bylam na 3 roku w szpitalu panowala bakteria ktora przynioslam do domu,ja bylam na nia uodporniona,moje dzieci nie,to bylo na miesiac przed obrona licencjata...corka trafila do szpitala,a syn dzien pozniej,mieli ciezkie ropne obustronne zapalenie pluc,nie reagowali na leki,corka po 7 antybiotykach stracila przytomnosc,jak to lekarz powiedzial organizm nie wytrzymal,dostala wstrzasu,spuchla,zacisnela jej sie krtan i przestala oddychac,a syn,zeby tego bylo malo,dostal ten lek co w Polsce bylo glosno- hydrocortison a raczej ta ampulke co byla pomylona,oboje lezeli na intensywnej terapi,nie zapomnie do dzis slow lekarki
rosze powiadomic meza i przygotowac sie na najgorsze,wtedy zucilam studia,ale przyszedl ksiadz,to mnie przeroslo,zostalo tylko sie modlic,a obok mnie zamiast taty dzieci byl ten moj pacjent,to on przywozil dla malej pieluchy i poprostu byl przy nas,to wystarczalo,przysieglam sobie ze jesli oni umra to ja tez,ze swiat jest podly i nie sprawiedliwy...modlilam sie i modlilam,a babcia z ciocia w kosciele daly na msze i modlili sie wszyscy,bylo gorzej,poszlam do szpitalnej kaplicy Blagalam Boga by mi ich nie zabieral...na drugi dzien corka pierwsza odzyskala przytomnosc,potem wrocil do nas syn...i wszystko bylo juz dobrze...kochany wykladowca wstawil mi po cichu obecnosc na zajeciach,jak stwierdzil przeciez wtedy bylas w szpitalu wiec bylas obecna,opiekowalas sie pacjentami , to umozliwilo mi powrot na studia...zrobilam rok przerwy musialam odpoczac by moc dalej sie uczyc...
Pamietajcie ze czasem chwile ktore wydaja sie nam ze sa beznadziejne,nimi nie sa,ze moze byc jeszcze gorzej,moje kochanie mi powiedzialo ze świat kończy sie wtedy nie kiedy ktoś odchodzi tylko wtedy kiedy ktos umiera,wtedy jest juz koniec i nic tego nie zmieni...moj syn wie ze jego tata jest,gdzies zyje i to mu wystarcza,a corka? Ma lepsza sytuacje,jej tata zmadrzal i czasem ja zabiera do siebie,kupuje jej mnostwo zabawek i jak mowi sprubuje nam wynagrodzic to wszystko co nam zrobil,dzis jest trzezwy wiec jest inny,ale nie dla mnie,bardzo dlugo probowal i robil wsztsko bym do niego wrocila,ale ja juz mam kogos ,kogo bardzo kocham,szanuje,mam w nim oparcie. Wiem tylko jedno że nigdy nikomu nie zaufam,ze nie wolno ,nawet wlasnym rodzicom,poprostu idac przez zycie trzeba byc bardzo ostroznym...
Dzis jestem szczesliwa,czasem mam jakies problemy w domu ale wiem ze to sa tylko przejsciowe,tak jak u wszystkich,bo kto ich nie ma...
Jeszcze raz kobietki tylko napisze,badzcie dzielne,nie dajcie sie,mamy takie prawo w Polsce ktore jest za nami,a to bardzo wiele,poradzicie sobie a kiedys wspomniecie moje slowa...
Buziaczki...