Trochę czasu mnie nie było bo dopiero w piątek wyszłam ze szpitala, więc dopiero teraz sie pochwalę.
19 stycznia o 15:05 na świat przyszła Natalia. Waga 2870 i 51 cm wzrostu, 10 punktów.
Wszystko zaczęło sie jak o 4 nad ranem poszłam siusiu i zauważyłam śluz biały. Pomyślałam sobie wtedy oho, czyli w tym tygodniu się zmieszczę, termin miałam na 21 stycznia. W sumie brzuch mnie nie bolał więc trochę podniecona tym moim czopem położyłam się do łóżka, ale zanim z tego podniecenia zdążyłam zasnąć, zaczęły się małe skurcze. Na początku wyglądały jak przepowiadające, taki ot sobie lekki ból brzucha, z tą jedynie różnicą, że trwały krótko. Wcześniej miałam takie półgodzinne ciągłe raz na dobę. Zaczęłam więc patrzeć na zegarek i liczyć odstępy. 11 minut, 7, 10, 5... kurde po czwartym zaczęłam delikatnie męża budzić.
On wiedział, że mamy iść do Tesco uzupełnić lodówkę w ten dzień rano, ale lekko się zdziwił, że go budzę już o szóstej. Pyta się co sie stało, a ja że chyba się zaczęło pomalutku i czy by sie nie napił wieczorem za moje zdrowie. Zerwał się na równe nogi hyhy

Powiedziałam, żeby zrobił sobie kawe i szybko psa wyprowadził, bo to nigdy nie wiadomo, potem poszłam pod prysznic co by wykluczyć fałszywy alarm ale już po pół godziny skurcze miałam co pięć minut i zaczęliśmy się szykować do szpitala. W szpitalu na izbie przyjęć lekka kolejka a ja już chodziłam po korytarzu z regularnymi skurczami...

w końcu sie doczekałam, obsługa taka sobie, lekarz kazał wejść na samolot i badał mnie, wydawało mi się, że troche wody poleciały. Spytał się pielęgniarki czy na porodówce są miejsca (ja już spanikowana że mnie nie przyjmą) ale na szczęście były i skierowali mnie juz tam, po drodze zaliczyłam lewatywę. Na porodówce stwierdzili, że "jestem czynna ale nie mam w ogóle rozwarcia i żeby nie blokować porodówki poleżę sobie na patologii" Mąz zdeka zdenerwowany, ja też bo sie zastanawiałam ile czasu będę musiała czekać na te głupie 10 cm

Podłączyli mnie na godzinę do KTG, obok leżała dziewczyna i gada że mam super skurcze już, ja czuję że jest coraz gorzej ale nie wiedziałam w sumie gdzie jest ta granica bólu bo rodziłam pierwszy raz. Po godzinie badanie i USG, okazało się że mam 3 cm i ląduje na porodówce. Po drodze lekarz stwierdził że coś za małe to dziecko z mojego ostatniego USG od lekarza i że pewnie kłamie bo pisało że będzie miało 2700 a lekarz stawiał z rozmiarów brzucha na o wiele większe. Ja mu na to że ja mam małe dziecko, że sama tyle ważyłam przy porodzie i że możemy się założyć jak mi nie wierzy. A poza tym se myśle jezu dopiero 3 cm??????

Dostałam z mężem swój pokój na porodówce, położna pokazała co i jak i poszła, a ja chodziłam non stop i co 5 minut męczyłam skurcze, zaczęły się już nawet co 3 minuty. Po drodze zaliczałam prysznice pod którymi było bosko i o wiele mniej boleśnie, ale miało to też swój minus, skurcze były żadsze a to rokowało dłuższy poród. Po kolejnej godzinie położna sprawdza, że mam 9,5 cm. Ja zadowolona że to juz w takim razie niedługo, ale na całkowite rozwarcie musiałam poczekać jeszcze dobre dwie długie godziny. Szyjka tak długo nie chciała do końca puścić. Potem zaczęły się parte, razem z położną, mężem i asystentem próbowaliśmy najróżniejszych pozycji na klęcząco, stojąco, przy pałąku itepe, jak będzie mi najwygodniej przeć. Uczyły mnie oddychać a ja roztrzęsiona bałam się kolejnych skurczów, że nie dam rady. Nie dostałam żadnego znieczulenia, dopiero pod koniec podłączyli mnie do oksytocyny, żeby przyśpieszyć skurcze z czego byłam wściekła, bo 4 minuty przerwy miałam chociaż na odpoczynek a oni mi je zabierali. Dłużyło mi się i nie wiedziałam kiedy będzie koniec tej męki. Mąż wycierał mnie dzielnie i okłady zimne robił. W końcu położna kazała zmienić pozycje na leżącą i wyciągneła na dole podpórki jakieś bo powiedziała, że ja już kończę. Byłam w szoku bo nie czułam jeszcze główki na końcu kanału, po dwóch partych wyszła główka, poczułam, że mnie nacinają i wyskoczyło moje piękne cudeńko. W sumie poród trwał 9 godzin. Całkiem niezły wynik jak na 1 raz. Zapomniałam już o bólu, tylko wkurzałam się jak mnie szyli a dziecko z tatą czekało godzinę na mnie, tęskniłam już za maleńką.

To tyle.
