- Status
- Zamknięty i nie można odpowiadać.
reklama
M
miloku
Gość
melody gratulacje serdeczne dla szczesliwych rodzicow :-):-):-):-):-):-)
ktora nastepna w kolejnosci ????
ktora nastepna w kolejnosci ????
kuleczka_ok
Zadomowiona(y)
Dziękujemy za gratulacje i trzymamy kciuki za wszystkie przyszłe mamusie i maluszki oraż życzymy szczęśliwych styczniowych rozwiążań.
Pozdrowionka :-)
Pozdrowionka :-)
Dziewczyny to teraz i moja opowieść.
Plany świąteczne wspaniałe – sprzątamy z mężem w domku, robimy zakupy świąteczne, pakujemy prezenty dla licznej rodziny, ubieramy z mężem choinkę, jest cudownie – ale ja nie czuję od dłuższego czasu ruchów dziecka.
Decydujemy się wieczorem na wizytę u lekarza, który ma pozwolić na ewentualny wyjazd na święta do rodziny.
Niestety lekarz stwierdza podejrzenie cholestazy, mało wód płodowych i niemrawe ruchy małej. Kieruje mnie natychmiast do szpitala.
Piątek
Jadę rano na izbę przyjęć – czas dłuży się nieubłaganie, siedzę tam 3h zanim robią mi wywiad i badania. Jakiś młody lekarz z izby badaniem ginekologicznym sprawdza czy rzeczywiście ułożenie jest pośladkowe – jakiś koszmar – myślałam że umrę z bólu…..ale jakoś wytrzymałam. Jestem na sali sama….ze swoim niepokojem co u małej bo wciąż się nie rusza….
Na obchodzie okazuje się że mam być monitorowana za pomocą ktg i jeśli maleńka wytrzyma to cesarka w poniedziałek. Wciąż sama na sali, podłaczona do ktg słucham nieregularnego bicia serduszka Karolki. Nagle cisza….nic nie słyszę… serce mi staneło ze strachu a za moment z tego samego powodu zaczeło bić jak szalone. Dzwonię po pielęgniarkę, ta wpada do sali, przyciska jakieś przyciski i nic …wciąż nie słychać maleńkiego serduszka….biegnie po lekarza, ten kieruje mnie natychmiast na usg i kaze przygotować salę do cc. Jestem mokra ze strachu…uffff jaką ulgę poczułam jak się okazało że z Karolcią wszystko ok, mała się rusza – coprawda bardzo słabo, ale najważniejsze że serduszko bije.
Urządzenie do ktg – chyba nawaliło…
Sobota
Znów leżę sama kolejny dzień i kolejny dzień myśli doprowadzają mnie do szału…Powoli zaczyna mnie to wykańczać
Niedziela
Dopada mnie stres – jutro mam mieć cesarkę, dociera do mnie, że to ostatnie godziny ciąży, że już niedługo nie będę miała brzuszka, nie będę mogłą do niego mówić i czuć przede wszystkim życia w sobie. Łzy same mi lecą z oczu bo ten mijający czas nieubłaganie nie jestem w stanie zatrzymać.
Poniedziałek
Okazuje się, że cesarka przeniesina na wtorek – za dużo cesarek już jest zaplanowanych na ten dzień. Z jednej strony się cieszę bo otrzymałam od losu jeszcze jeden dzień ciąży i każdą chwilą delektuje się jak nigdy wcześniej.
Wieczorem się pakuję, kąpię i przygotowuję psychicznie do następnego poranka. Wszystko ma się zacząć o 6 rano. Nie mogę spać, godzina 2 w nocy ja wciąż nie śpię … i tak do rana do 5:30
O 6:00 ruszam z torbą na blok porodowy. Strasznie się boję, ale czego? Sama nie wiem…przecież tak bardzo chcę zobaczyć swoją maleńką kruszynkę.
Podłączają mi ktg, do jednej ręki kroplówke z antybiotykiem, do drugiej kroplówkę z oksytocyną. Miałam wjechac na salę o 7:00 patrzę na zegarek 7:30 a ja wciąż leżę na tym cholernym łóżku, nie mogąc się ruszyć i ledwie wytrzymuję z bólu bo skurcze są strasznie bolesne. Wchodzi pielęgniarka i mówi że mąż już czeka na zewnątrz i jest tak zestresowany że musiały mu podać krople na uspokojenie…hihi…trochę mnie to pocieszyło że nie jestem sama…szkoda tylko, że tata Karolki nie może być teraz z nami.
Po chwili wpada nastęna pielęgniara, zakłada mi cewnik i goli (po swojemu) – okropne uczucie…wstydu i zakłopotania…
Wciąż leżę ze skurczami i kapiącą oksytocyną – jest godzina 9:00 chyba zaraz zwariuję i zdzielę każdą osobę która wejdzie do sali…powoli zaczynają mi puszczać nerwy (ileż można czekać)
W końcu wiozą mnie na blok. Tutaj wszystko dzieje się bardzo szybko, każą mi się rozebrać całkowicie do naga, jak mnie Pan Bóg stworzył i położyć na łóżku, tam podłączają mi znów kroplówkę z środkiem przeciwbólowym, przychodzi anestezjolog, zaraz zrobi mi zastrzyk w kręgosłup…trochę się boję, ale teraz już nie ma odwrotu. Wkłuwa się…trochę boli, czuję mrowienie w kręgach od dołu po samą głowę, nagle moja prawa noga zaczyna drżeć niekontrolowanie, dostaję jakiś dziwnych skurczy, mówię babie, co się dzieje a ona na to: ojj to chyba się źle wkułam – zaraz wkuję się jeszcze raz, może będzie lepiej..
Myślałam, że jej szurnę…od razu przed oczami wyobrażam sobie mnie jeżdżącą na wózku bez czucia w nogach (panika, panika, panika)
Kolejna próba wkłucia ok, szybko kładę się na łóżko, zdejmują ze mnie prześcieradło, rozkładają ręce, przecierają jakimiś wacikami brzuch. Czuję się jak odarta z jakiejkolwiek intymności – to uczucie pamiętam do dziś…
Rozkładają prześcieradła – niby po to żeby nie widzieć co się dzieje, ale co z tego jak w suficie wyłożonym coś w podobie folii aluminiowej wszystko się odbija i dokładnie można oglądać cały przebieg zabiegu. Widzę jak rozcinają mi brzuch, widzę krew i odbijające się światło od chyba wód płodowych…Nagle zaczynam tracić dech, oddycham coraz szybciej ale jest jeszcze gorzej, czuję jak życie ze mnie wypływa, zaczynam tracić przytomność. Lekarze przerywają na chwilę i cały zespół zaniepokojony zbiera się nad moją głową. Oczy same mi się zamykają a ja mam w głowie tylko jedno…Karolcię i „Zdrowaś Maryjo łaski pełna…” powtarzam to w nieskończoność bo coraz slabiej słyszę głosy lekarzy. Robi się coraz cieplej i przyjemniej, ale chęć zobaczenia mojej córeczki jest znacznie silniejsza i po chwili prosząc Boga, aby mi na to pozwolił wracam świadoma do lekarzy i zaczynam słyszeć co do mnie mówią. Mija jakaś chwila i lekarze kontynuują…
Czuję szarpnięcia na każdą stronę, nie patrzę już w sufit tylko na kapiącą kroplówkę i staram się wyciszyć. Po kilku sekundach słyszę płacz dziecka. Wiem, że to moja córcia, najukochańsza na świecie, łzy same mi ciekną po skroniach, chyba ze szczęścia że ją usłyszałam, szkoda tylko że mi jej nie pokazali, ale przynajmniej ją słyszę – nie interesuje mnie już to co ze mną robią, czuję tylko jak wkładają mi cos do brzucha i po chwili wyciągają, później jak zakładają szwy, ale to nieważne…przychodzi położna i pokazuje mi zawiniątko z którego wystaje tylko buźka. Skrzywiona, płacząca, różowa buźka…jaka szkoda że nie mogę jej dotknąć, przytulić ani ukochać. Mówię do niej, próbuję podnieść głowę żeby móc ją chociaż pocałować – udaje się…nie mogę powstrzymać łez, szczęście moje jest przeogromne…to najcudowniejsza chwila mojego życia…
Karolinki już nie ma…pojechała do tatusia czekającego przed blokiem. Mnie kończą szyć i wyjeżdżam z bloku, na korytarzu podbiega do mnie mój mąż i ze łzami w oczach całuje mnie w policzek mówiąc: Aniuchna, kochanie moje tak bardzo Cię kocham, dziękuję Ci za to nasze szczęście, widziałem ją, widziałem naszą córeczkę – jest taka piękna i kochana. Wszystko jest dobrze.” Ja nie byłam w stanie wymówić słowa, jakaś gula stała mi w gardle a łzy wciąż płynęły po skroniach…wpakowali mnie do windy i tyle….
Pojechałam na salę i dopiero po 12h przyszła pielęgniarka, zdjęła cewnik, kazała wstać z łóżka. Czułam ból, ale był jeszcze do zniesienia, bo wiedziałam, że zaraz zobaczę swoje dziecko, jakoś doczłapałam się do łazienki i wróciłam do sali. Po chwili przywieźli mi moją kruszynkę…to była wspaniała chwila, pierwszy raz wzięłam ją w ramiona i przytuliłam do siebie, pierwszy raz zobaczyłam jej oczy….Pierwszy raz powiedziałam jak bardzo ją kocham…
Kolejne godziny to nieustający koszmar bólu mięśni podbrzusza, każdy ruch nogą, każda próba zejścia i wejścia na łóżko to jedno wielkie zaciskanie zębów z bólu i łzy.
II doba po cesarce – przywożą mi dzidzię o 4:30 i mówią że od teraz dzidzia jest pod moją opieką 24h. Z jednej strony się cieszę ale z drugiej jestem pełna obaw czy dam radę, bo schodzenie z łóżka jak usłysze jej cichutki płacz zajmuje mi około 2 min.
III doba po cesarce – lekrze wypisują nas do domu…
Mąż przerażony, ma rozstrój żołądka, na każde westchnienie małej stoi już przy łóżeczku.
Ta noc była ciężka, spaliśmy oboje półsnem może jakieś 20 min. Mała miała chyba kolki, ciągle płakała a my nie wiedzieliśmy co robić.
Teraz jest znacznie lepiej…właśnie moje 2 największe skarby śpią na łóżku przytulone do siebie.
J
Plany świąteczne wspaniałe – sprzątamy z mężem w domku, robimy zakupy świąteczne, pakujemy prezenty dla licznej rodziny, ubieramy z mężem choinkę, jest cudownie – ale ja nie czuję od dłuższego czasu ruchów dziecka.
Decydujemy się wieczorem na wizytę u lekarza, który ma pozwolić na ewentualny wyjazd na święta do rodziny.
Niestety lekarz stwierdza podejrzenie cholestazy, mało wód płodowych i niemrawe ruchy małej. Kieruje mnie natychmiast do szpitala.
Piątek
Jadę rano na izbę przyjęć – czas dłuży się nieubłaganie, siedzę tam 3h zanim robią mi wywiad i badania. Jakiś młody lekarz z izby badaniem ginekologicznym sprawdza czy rzeczywiście ułożenie jest pośladkowe – jakiś koszmar – myślałam że umrę z bólu…..ale jakoś wytrzymałam. Jestem na sali sama….ze swoim niepokojem co u małej bo wciąż się nie rusza….
Na obchodzie okazuje się że mam być monitorowana za pomocą ktg i jeśli maleńka wytrzyma to cesarka w poniedziałek. Wciąż sama na sali, podłaczona do ktg słucham nieregularnego bicia serduszka Karolki. Nagle cisza….nic nie słyszę… serce mi staneło ze strachu a za moment z tego samego powodu zaczeło bić jak szalone. Dzwonię po pielęgniarkę, ta wpada do sali, przyciska jakieś przyciski i nic …wciąż nie słychać maleńkiego serduszka….biegnie po lekarza, ten kieruje mnie natychmiast na usg i kaze przygotować salę do cc. Jestem mokra ze strachu…uffff jaką ulgę poczułam jak się okazało że z Karolcią wszystko ok, mała się rusza – coprawda bardzo słabo, ale najważniejsze że serduszko bije.
Urządzenie do ktg – chyba nawaliło…
Sobota
Znów leżę sama kolejny dzień i kolejny dzień myśli doprowadzają mnie do szału…Powoli zaczyna mnie to wykańczać
Niedziela
Dopada mnie stres – jutro mam mieć cesarkę, dociera do mnie, że to ostatnie godziny ciąży, że już niedługo nie będę miała brzuszka, nie będę mogłą do niego mówić i czuć przede wszystkim życia w sobie. Łzy same mi lecą z oczu bo ten mijający czas nieubłaganie nie jestem w stanie zatrzymać.
Poniedziałek
Okazuje się, że cesarka przeniesina na wtorek – za dużo cesarek już jest zaplanowanych na ten dzień. Z jednej strony się cieszę bo otrzymałam od losu jeszcze jeden dzień ciąży i każdą chwilą delektuje się jak nigdy wcześniej.
Wieczorem się pakuję, kąpię i przygotowuję psychicznie do następnego poranka. Wszystko ma się zacząć o 6 rano. Nie mogę spać, godzina 2 w nocy ja wciąż nie śpię … i tak do rana do 5:30
O 6:00 ruszam z torbą na blok porodowy. Strasznie się boję, ale czego? Sama nie wiem…przecież tak bardzo chcę zobaczyć swoją maleńką kruszynkę.
Podłączają mi ktg, do jednej ręki kroplówke z antybiotykiem, do drugiej kroplówkę z oksytocyną. Miałam wjechac na salę o 7:00 patrzę na zegarek 7:30 a ja wciąż leżę na tym cholernym łóżku, nie mogąc się ruszyć i ledwie wytrzymuję z bólu bo skurcze są strasznie bolesne. Wchodzi pielęgniarka i mówi że mąż już czeka na zewnątrz i jest tak zestresowany że musiały mu podać krople na uspokojenie…hihi…trochę mnie to pocieszyło że nie jestem sama…szkoda tylko, że tata Karolki nie może być teraz z nami.
Po chwili wpada nastęna pielęgniara, zakłada mi cewnik i goli (po swojemu) – okropne uczucie…wstydu i zakłopotania…
Wciąż leżę ze skurczami i kapiącą oksytocyną – jest godzina 9:00 chyba zaraz zwariuję i zdzielę każdą osobę która wejdzie do sali…powoli zaczynają mi puszczać nerwy (ileż można czekać)
W końcu wiozą mnie na blok. Tutaj wszystko dzieje się bardzo szybko, każą mi się rozebrać całkowicie do naga, jak mnie Pan Bóg stworzył i położyć na łóżku, tam podłączają mi znów kroplówkę z środkiem przeciwbólowym, przychodzi anestezjolog, zaraz zrobi mi zastrzyk w kręgosłup…trochę się boję, ale teraz już nie ma odwrotu. Wkłuwa się…trochę boli, czuję mrowienie w kręgach od dołu po samą głowę, nagle moja prawa noga zaczyna drżeć niekontrolowanie, dostaję jakiś dziwnych skurczy, mówię babie, co się dzieje a ona na to: ojj to chyba się źle wkułam – zaraz wkuję się jeszcze raz, może będzie lepiej..
Myślałam, że jej szurnę…od razu przed oczami wyobrażam sobie mnie jeżdżącą na wózku bez czucia w nogach (panika, panika, panika)
Kolejna próba wkłucia ok, szybko kładę się na łóżko, zdejmują ze mnie prześcieradło, rozkładają ręce, przecierają jakimiś wacikami brzuch. Czuję się jak odarta z jakiejkolwiek intymności – to uczucie pamiętam do dziś…
Rozkładają prześcieradła – niby po to żeby nie widzieć co się dzieje, ale co z tego jak w suficie wyłożonym coś w podobie folii aluminiowej wszystko się odbija i dokładnie można oglądać cały przebieg zabiegu. Widzę jak rozcinają mi brzuch, widzę krew i odbijające się światło od chyba wód płodowych…Nagle zaczynam tracić dech, oddycham coraz szybciej ale jest jeszcze gorzej, czuję jak życie ze mnie wypływa, zaczynam tracić przytomność. Lekarze przerywają na chwilę i cały zespół zaniepokojony zbiera się nad moją głową. Oczy same mi się zamykają a ja mam w głowie tylko jedno…Karolcię i „Zdrowaś Maryjo łaski pełna…” powtarzam to w nieskończoność bo coraz slabiej słyszę głosy lekarzy. Robi się coraz cieplej i przyjemniej, ale chęć zobaczenia mojej córeczki jest znacznie silniejsza i po chwili prosząc Boga, aby mi na to pozwolił wracam świadoma do lekarzy i zaczynam słyszeć co do mnie mówią. Mija jakaś chwila i lekarze kontynuują…
Czuję szarpnięcia na każdą stronę, nie patrzę już w sufit tylko na kapiącą kroplówkę i staram się wyciszyć. Po kilku sekundach słyszę płacz dziecka. Wiem, że to moja córcia, najukochańsza na świecie, łzy same mi ciekną po skroniach, chyba ze szczęścia że ją usłyszałam, szkoda tylko że mi jej nie pokazali, ale przynajmniej ją słyszę – nie interesuje mnie już to co ze mną robią, czuję tylko jak wkładają mi cos do brzucha i po chwili wyciągają, później jak zakładają szwy, ale to nieważne…przychodzi położna i pokazuje mi zawiniątko z którego wystaje tylko buźka. Skrzywiona, płacząca, różowa buźka…jaka szkoda że nie mogę jej dotknąć, przytulić ani ukochać. Mówię do niej, próbuję podnieść głowę żeby móc ją chociaż pocałować – udaje się…nie mogę powstrzymać łez, szczęście moje jest przeogromne…to najcudowniejsza chwila mojego życia…
Karolinki już nie ma…pojechała do tatusia czekającego przed blokiem. Mnie kończą szyć i wyjeżdżam z bloku, na korytarzu podbiega do mnie mój mąż i ze łzami w oczach całuje mnie w policzek mówiąc: Aniuchna, kochanie moje tak bardzo Cię kocham, dziękuję Ci za to nasze szczęście, widziałem ją, widziałem naszą córeczkę – jest taka piękna i kochana. Wszystko jest dobrze.” Ja nie byłam w stanie wymówić słowa, jakaś gula stała mi w gardle a łzy wciąż płynęły po skroniach…wpakowali mnie do windy i tyle….
Pojechałam na salę i dopiero po 12h przyszła pielęgniarka, zdjęła cewnik, kazała wstać z łóżka. Czułam ból, ale był jeszcze do zniesienia, bo wiedziałam, że zaraz zobaczę swoje dziecko, jakoś doczłapałam się do łazienki i wróciłam do sali. Po chwili przywieźli mi moją kruszynkę…to była wspaniała chwila, pierwszy raz wzięłam ją w ramiona i przytuliłam do siebie, pierwszy raz zobaczyłam jej oczy….Pierwszy raz powiedziałam jak bardzo ją kocham…
Kolejne godziny to nieustający koszmar bólu mięśni podbrzusza, każdy ruch nogą, każda próba zejścia i wejścia na łóżko to jedno wielkie zaciskanie zębów z bólu i łzy.
II doba po cesarce – przywożą mi dzidzię o 4:30 i mówią że od teraz dzidzia jest pod moją opieką 24h. Z jednej strony się cieszę ale z drugiej jestem pełna obaw czy dam radę, bo schodzenie z łóżka jak usłysze jej cichutki płacz zajmuje mi około 2 min.
III doba po cesarce – lekrze wypisują nas do domu…
Mąż przerażony, ma rozstrój żołądka, na każde westchnienie małej stoi już przy łóżeczku.
Ta noc była ciężka, spaliśmy oboje półsnem może jakieś 20 min. Mała miała chyba kolki, ciągle płakała a my nie wiedzieliśmy co robić.
Teraz jest znacznie lepiej…właśnie moje 2 największe skarby śpią na łóżku przytulone do siebie.
J
Anik! Dzielna z Ciebie kobieta, teraz to nawet ja się spłakałam...Jej, współczuję tych nerwów przed zabiegiem...I na prawdę podziwiam:-):-)Najważniejsze, że teraz już lepiej i powoli organizujecie sobie życie z Karolinkążyczę Wam jak najwięcej radości spokoju
ania.falko
Entuzjast(k)a
- Dołączył(a)
- 18 Maj 2008
- Postów
- 1 818
Anik,ale zes mi zafundowala noworoczne szlochanie....piekna historia choc ja panikara juz bym chyba zawalu dostala....Gratuluje raz jeszcze...czekamy na zdjecie Karolci
reklama
Anik, opis niesamowity!
Życzę Ci dużo, dużo, dużo zdrówka, niech się teraz wszystko natychmiast zagoi - wycierpiałaś się już aż nadto. Limit wyczerpany! ;-)
Bardzo się cieszę, że z Kruszynką wszystko w porządku :-) Niech będzie dla Ciebie nagrodą za wszystkie przeżycia ostatniego tygodnia. Trzymajcie się ciepło całą Rodzinką :-)
Życzę Ci dużo, dużo, dużo zdrówka, niech się teraz wszystko natychmiast zagoi - wycierpiałaś się już aż nadto. Limit wyczerpany! ;-)
Bardzo się cieszę, że z Kruszynką wszystko w porządku :-) Niech będzie dla Ciebie nagrodą za wszystkie przeżycia ostatniego tygodnia. Trzymajcie się ciepło całą Rodzinką :-)
- Status
- Zamknięty i nie można odpowiadać.
Podobne tematy
- Zamknięty
- Przyklejony
- Odpowiedzi
- 0
- Wyświetleń
- 7 tys
Podziel się: