Cześć kochane moje
Dawno już nie zaglądałam tutaj do Was... Ale wstyd...
U mnie się pozmieniało trochę ostatnio... W sobotę pisałam Wam o planach zrobienia drugiego testu i dalszym braku @, a w niedzielę popołudniu już informacje przestały być aktualne...
Przyszła wstrętna zła @ i tak dała o sobie znać, że w poniedziałek musiałam zwolnić się wcześniej z pracy bo chyba bym zeszła, gdybym nie położyła się do łóżka z termoforem na brzuchu...
Zapisałam się wreszcie do przychodni, miałam już rozmowę z pielęgniarką i umówiłam się do lekarza, który miał zadzwonić kiedy tylko znajdzie dla mnie termin. No i znalazł jeszcze tego samego dnia wieczorem, czyli wczoraj. Ale zdenerwowała mnie babeczka tak, że nieporozumienie...
Nie dość, że tutaj w UK doktor ma średnio 10 minut na pacjenta i pilnuje tego jakby miało od tego zależeć jego życie, to jeszcze pokutują dwa irracjonalne przekonania, że:
1) na wszystkie choroby świata najlepszy jest
PARACETAMOL...
2) General
Pacticer, czyli odpowiednik polskiego internisty, jest osobą wszechwiedzącą i pomoże Ci w każdej dziedzinie zdrowotnej, od dermatologii, poprzez kardiologa i ginekologa a skończywszy na nie wiem czym jeszcze
I takim oto sposobem wczoraj na wizycie, kiedy opowiedziałam swojej
GP o problemach z cyklem, @ i podejrzeniach co do mocnych wahań hormonalnych w moim organizmie (a mam podstawy co do tego, bo obserwuję swój organizm bardzo mocno od około 1,5 roku i mam porównanie), pani internistka (uwaga!)
zmierzyła mi ciśnienie i na tej podstawie wypisała tabletki atykoncepcyjne na uregulowanie cyklu... Stwierdziła, że to wystarczy, że powinnam się martwić jak przez 2 miesiące nie dostanę okresu (a 1,5 mies. opóźnienia nie wystarczy???) i... zaprosiła za 3 miesiące na ponowną wizytę w celu wypisania kolejnej recepty na tabletki... No normalnie w tej sytuacji same BARDZO niecenzuralne słowa cisną mi się na język... Żeby odpowiednie ciśnienie kwi było wystarczającym wyznacznikiem do wypisania tabletek, bez badań na które tak liczyłam i wizyty u gina. Bo wszechwiedząca GP uważa że jest ok i w nosie ma moje obawy i wyniki obserwacji organizmu tak skrzętnie notowane i przechowywane, których nawet nie obejrzała nie mówiąc już o komentarzu...
PARANOJA angielskiej służby zdrowia....
I tak oto właśnie zostałam bez badań i widoków na ich przeprowadzenie, bez możliwości pójścia do gina (bo tutaj nawet na prywatną wizytę musisz mieć skierowanie od lekarza ogólnego!
) i z tabletkami anty w ręku. A żeby przepełnić czarę goryczy dodam, że przepisała mi te same tabletki, które przyjmowałam w polsce przez 1,5 roku, z których zrezygnowałam 2 lata temu bo przytyłam niemiłosiernie, miałam 1000 objawów nieporządanych ze stanami depresyjnymi na czele i brakiem libido... I teraz to dopiero mam wysokie ciśnienie.....
A co u Was najistotniejszego się zmieniło?... Nie nadrobię chyba tych 40 stron do przeczytania.... :smutny: