Cześć!
Kilka słów wstępu.
Ad. 1 Następny taki temat, przepraszam za to, jednak każda z nas jest inna, a nie widziałam nikogo kto by miał podobnie. Nie mam kogo zapytać w cztery oczy stąd pytanie na forum, najwięcej doświadczonych kobiet .
Ad. 2 Z góry piszę, że nie staram się o dziecko, nie jestem mocno nastawiona na nie, pisze to w pełni z neutralnym nastawieniem.
No to tak, moje cykle są raczej z tych dłuższych, ale bez przesady 32-35 dni. Z moim mężem jesteśmy już razem 10 lat więc chociaż się nie staramy to nie będzie tragedii (on by chciał, jeśli o mnie chodzi to chyba boję się obowiązków, mimo to podchodzę do tematu luźno).
Przez kilka lat współżyjemy w ten sposób, że w dni niepłodne bez zabezpieczenia, a w płodne prezerwatywy. Sprawdzało się do czasu, aż prezerwatywa sobie po prostu pękła (totalnie pękła). Doszło w zasadzie do pełnego stosunku bez zabezpieczenia w 19 dniu cyklu. Równo dwa tygodnie temu (16.08). Według moich obliczeń albo minimalnie po owulacji, albo bezpośrednio w dzień owulacji.
Dodam tutaj, że nie zawsze mam owulację, niedoczynność tarczycy prawdopodobnie mi tutaj brudzi. Miesiączki mam super obfite i super bolesne. W tym cyklu jednak miałam na sto procent owulację - bardzo wysokie libido (zaczęło się jakieś 3 dni przed stosunkiem, nie pamiętam kiedy miałam takie chęci) i ból prawego jajnika (na dzień przed stosunkiem i utrzymywał się jakieś 3 dni, bardzo, bardzo sporadycznie odczuwam cokolwiek podczas czasu kiedy powinnam mieć owulację).
Dzisiaj jest 33 dzień cyklu i zaczynam krwawić, ale w dziwny dla mnie sposób. Zaczęło się od bólu bez krwii, teraz jest krew (nie plamienie, ale też nie dużo jak na pierwszy dzień, w zasadzie wkładka sobie radzi, a normalnie muszę super chłonny tampon wymieniać góra co 2 godziny) i... przestało boleć.
Nie pasuje mi to do końca do krwawienia z powodu zagnieżdżenia, bo minęły 2 tygodnie, ale nie jest tak jak to jest zawsze (w zasadzie każdy mój okres jest taki sam od kilku lat).
A może coś źle liczę? Chociaż równie dobrze może to być kwestia tego, że w tym cyklu miałam na pewno owulację (ale to by znaczyło, że nie mam jej praktycznie wcale...).
Także seria pytań numer 1. Czy komuś zdarzyło się plamienie implantacyjne na dwa tygodnie od zapłodnienia? Czy to jest w ogóle możliwe? Mówi się o góra 12 dniach. Może to być też losowe krwawienie niezależnie od tego czy jestem w ciąży czy nie, ale zastanawiam się czy jest sens czekać jeszcze z testem.
Druga rzecz jaka mnie zastanawia to to, że w 6 dniu od tego stosunku dostałam gorączki. Nie wiem jakiej, bo gdzieś posiałam termometr, ale organoleptycznie i samopoczuciowo oceniła bym je na minimum jakieś 38,5 stopnia. Co ciekawe zawsze jak dostaje takiej gorączki to trzyma mnie minimum trzy dni. Tutaj na następny dzień nie było śladu ani po gorączce, ani żadnych objawów choroby (kaszel, katar - dosłownie nic). Nie znalazłam niczego co by potwierdzało, że mógłby być to objaw zagnieżdżenia.
Plus kilka innych małych dziwnych rzeczy, którym nie chce dorabiać teorii .
Podsumowując wszystkie pytania i moje wypociny. Jeśli doszło do zapłodnienia. Czy zagnieżdżenie mogło mieć miejsce przy tej dziwnej gorączce, a może teraz te "plamienie" dopiero coś oznacza? Pytam, bo chce zrobić test (i się dowiedzieć) zanim pojadę do Polski w czwartek (dla osób, które kiedyś będą to czytać za dwa dni, mieszkam za granicą). Czy domowy test ma szansę coś wykazać teraz? Czy tylko z krwii (nie zdążę w tym czasie...)
Czy któraś z Was miała gorączkę w dzień przypadający na zagnieżdżenie?
Jak oceniacie szansę na zajście w ciążę? Może coś źle liczę...
Pytam o to, bo w piątek jadę na urodziny, a na następny tydzień szykują się kolejne. Będzie impreza, a jak coś jest na rzeczy albo szanse są względnie duże, to po prostu nie chce zaszkodzić dziecku... Stąd zależy mi na tym żeby szybko wiedzieć albo przynajmniej żeby ktoś bardziej doświadczony ocenił szansę.
Dziękuję, każdej mamie i starającej się, która przebrnęła przez moją wiadomość . I dziękuję za każdą odpowiedź.
Kilka słów wstępu.
Ad. 1 Następny taki temat, przepraszam za to, jednak każda z nas jest inna, a nie widziałam nikogo kto by miał podobnie. Nie mam kogo zapytać w cztery oczy stąd pytanie na forum, najwięcej doświadczonych kobiet .
Ad. 2 Z góry piszę, że nie staram się o dziecko, nie jestem mocno nastawiona na nie, pisze to w pełni z neutralnym nastawieniem.
No to tak, moje cykle są raczej z tych dłuższych, ale bez przesady 32-35 dni. Z moim mężem jesteśmy już razem 10 lat więc chociaż się nie staramy to nie będzie tragedii (on by chciał, jeśli o mnie chodzi to chyba boję się obowiązków, mimo to podchodzę do tematu luźno).
Przez kilka lat współżyjemy w ten sposób, że w dni niepłodne bez zabezpieczenia, a w płodne prezerwatywy. Sprawdzało się do czasu, aż prezerwatywa sobie po prostu pękła (totalnie pękła). Doszło w zasadzie do pełnego stosunku bez zabezpieczenia w 19 dniu cyklu. Równo dwa tygodnie temu (16.08). Według moich obliczeń albo minimalnie po owulacji, albo bezpośrednio w dzień owulacji.
Dodam tutaj, że nie zawsze mam owulację, niedoczynność tarczycy prawdopodobnie mi tutaj brudzi. Miesiączki mam super obfite i super bolesne. W tym cyklu jednak miałam na sto procent owulację - bardzo wysokie libido (zaczęło się jakieś 3 dni przed stosunkiem, nie pamiętam kiedy miałam takie chęci) i ból prawego jajnika (na dzień przed stosunkiem i utrzymywał się jakieś 3 dni, bardzo, bardzo sporadycznie odczuwam cokolwiek podczas czasu kiedy powinnam mieć owulację).
Dzisiaj jest 33 dzień cyklu i zaczynam krwawić, ale w dziwny dla mnie sposób. Zaczęło się od bólu bez krwii, teraz jest krew (nie plamienie, ale też nie dużo jak na pierwszy dzień, w zasadzie wkładka sobie radzi, a normalnie muszę super chłonny tampon wymieniać góra co 2 godziny) i... przestało boleć.
Nie pasuje mi to do końca do krwawienia z powodu zagnieżdżenia, bo minęły 2 tygodnie, ale nie jest tak jak to jest zawsze (w zasadzie każdy mój okres jest taki sam od kilku lat).
A może coś źle liczę? Chociaż równie dobrze może to być kwestia tego, że w tym cyklu miałam na pewno owulację (ale to by znaczyło, że nie mam jej praktycznie wcale...).
Także seria pytań numer 1. Czy komuś zdarzyło się plamienie implantacyjne na dwa tygodnie od zapłodnienia? Czy to jest w ogóle możliwe? Mówi się o góra 12 dniach. Może to być też losowe krwawienie niezależnie od tego czy jestem w ciąży czy nie, ale zastanawiam się czy jest sens czekać jeszcze z testem.
Druga rzecz jaka mnie zastanawia to to, że w 6 dniu od tego stosunku dostałam gorączki. Nie wiem jakiej, bo gdzieś posiałam termometr, ale organoleptycznie i samopoczuciowo oceniła bym je na minimum jakieś 38,5 stopnia. Co ciekawe zawsze jak dostaje takiej gorączki to trzyma mnie minimum trzy dni. Tutaj na następny dzień nie było śladu ani po gorączce, ani żadnych objawów choroby (kaszel, katar - dosłownie nic). Nie znalazłam niczego co by potwierdzało, że mógłby być to objaw zagnieżdżenia.
Plus kilka innych małych dziwnych rzeczy, którym nie chce dorabiać teorii .
Podsumowując wszystkie pytania i moje wypociny. Jeśli doszło do zapłodnienia. Czy zagnieżdżenie mogło mieć miejsce przy tej dziwnej gorączce, a może teraz te "plamienie" dopiero coś oznacza? Pytam, bo chce zrobić test (i się dowiedzieć) zanim pojadę do Polski w czwartek (dla osób, które kiedyś będą to czytać za dwa dni, mieszkam za granicą). Czy domowy test ma szansę coś wykazać teraz? Czy tylko z krwii (nie zdążę w tym czasie...)
Czy któraś z Was miała gorączkę w dzień przypadający na zagnieżdżenie?
Jak oceniacie szansę na zajście w ciążę? Może coś źle liczę...
Pytam o to, bo w piątek jadę na urodziny, a na następny tydzień szykują się kolejne. Będzie impreza, a jak coś jest na rzeczy albo szanse są względnie duże, to po prostu nie chce zaszkodzić dziecku... Stąd zależy mi na tym żeby szybko wiedzieć albo przynajmniej żeby ktoś bardziej doświadczony ocenił szansę.
Dziękuję, każdej mamie i starającej się, która przebrnęła przez moją wiadomość . I dziękuję za każdą odpowiedź.