Witam,
Od około roku czasu wzmagam się z konfliktem z moimi rodzicami, głównie z moim tatą. Chciałbym poznać Wasze zdanie na poruszone przeze mnie kwestie.
Mam 29 lat, jestem po ślubie pół roku, więc to świeży temat.
Zacznę od początku, właśnie od tematu ślubu. Zaręczyliśmy się w listopadzie 2016 roku, o czym oczywiście poinformowałem rodziców. Ślub braliśmy w czerwcu 2018, zatem prawie 2 lata później.
Ustaliliśmy, że z uwagi na to, że nie mamy mieszkania, nie będziemy robić hucznej imprezy, jedynie kameralne przyjęcie w restauracji, co więcej, postanowiliśmy zrobić je z własnych środków, prosząc moich rodziców oraz mamę mojej żony o to aby zamiast fundować nam imprezę dali gotówkę w prezencie, która potem pójdzie na wkład własny na mieszkanie. Odłożyliśmy także sami na podróż poślubną do Hiszpanii. Kameralne przyjęcie wraz z kosztami podróży wyniosło nas 25 tys. zł, którą to sumę jak już wspomniałem pokryliśmy sami z własnych środków (około 3 lat odkładania i masy wyrzeczeń). Mama mojej żony, niepracująca emerytka, ofiarowała nam 20 tys. zł. Od moich rodziców, oboje pracujących, otrzymaliśmy 10 tys... i tu zaczęły się schody. Byliśmy zaskoczeni, bo praktycznie tylko zwróciły nam się koszty, suma od pozostałych gości była wręcz symboliczna. Znaleźliśmy się w kropce, bez większych środków aby ruszyć z mieszkaniem. Planowałem sprzedaż swojego auta (na które de facto też sam odłożyłem) aby ruszyć, ale przy sprzeciwie żony zaniechałem tego pomysłu, postanowiliśmy dalej odkładać, a ja przez pierwsze pół roku po ślubie nic się nie odzywałem licząc po cichu na to, że coś nam ze strony moich rodziców "spadnie". W tym momencie pragnę sprostować jeden fakt, kluczowy dla całej historii. Zarobki. Bez wdawania się w szczegóły i zbędnego rozpisywania: zarobki moje + mojej żony = zarobki mojego taty + mojej mamy. W dodatku my mamy na głowie od samego początku wynajem mieszkania, na preferencyjnych warunkach, jednak to zawsze dodatkowe koszty, których moi rodzice nie ponoszą. Przez cały okres narzeczeństwa kiedy to wspólnie zaciskaliśmy się aby odłożyć na uroczystość, odwiedzałem rodziców widząc w ich mieszkaniu przeróżne rzeczy, takie jak chociażby kapitalny remont mojego pokoju, z którego się wyprowadziłem, nowy TV, gadżety do auta, telefonu, markowe ciuchy itp. rzeczy. Nie odzywałem się, w końcu to nie moja sprawa na co wydają pieniądze. Przyszedł ślub, otrzymaliśmy od nich 10 tys. i też jak już wspomniałem wyżej DALEJ się nie odzywałem, jedyne co oboje im wspólnie zasugerowaliśmy to fakt iż niewiele środków mamy aby ruszyć z kupnem mieszkania. Była cisza. Minęło pół roku. Udałem się do rodziców aby porozmawiać o naszej przyszłości. Zrzuciłem luźno temat pomocy nam w postaci chociażby 200 zł miesięcznie. Usłyszałem, że mają na głowie dużo kredytów, ledwo starcza od "10-tego do 10-tego" i tych środków brakuje, jedyne co może mój tata zaproponować to zabranie do siebie swojej mamy z drugiego mieszkania i wrzucenie nas tam abyśmy nie ponosili kosztów wynajmu i było nam łatwiej. Po raz kolejny nabrałem wody w usta, było ciężko, bo aż mnie korciło coś powiedzieć siedząc na wprost nowego telewizora 4K.
Temat po raz kolejny został zawieszony. Po około 2 miesiącach od tej rozmowy, przypadkowo natknąłem się na ofertę sprzedaży na Allegro telefonu... mojego taty. W opisie padło zdanie "z powodu zmiany na nowego Samsunga Note 9" - dla niewtajemniczonych, wartość nowego to około 4500 zł, używka ponad 3000 zł... siedziałem przez parę minut jak zahipnotyzowany. Było mi strasznie przykro. Był to punkt przełomowy w całej historii. Z uwagi na to, że rozmowa na żywo z moim tatą nie jest prosta, bo jest osobą dość impulsywną, zdecydowałem się przekazać mi moje odczucia mailowo. Niestety nie udało mi się osiągnąć porozumienia - krótko mówiąc obraził się śmiertelnie na mnie. W odpowiedzi stwierdził, że On do swojego ojca pewnych rzeczy by nie powiedział, bo to nie wypada, że nawet jak coś zrobił źle to powinienem to przemilczeć, że z CZĘŚCIĄ rzeczy się zgadza, część podlega wyjaśnieniu, a reszta to bzdury... i że poprawy relacji nie będzie póki nie wrócę do szeregu. Stwierdził też, że pieniędzy faktycznie może za mało dali, ale żebym w tej sprawie rozmawiał z mamą skoro z nim jak to stwierdziłem nie można dojrzale porozmawiać. W obecnej sytuacji NIE CHCEMY tych pieniędzy, bo to chyba normalne, że są one wówczas wymuszone? Przecież gdyby nie moja wiadomość dalej byłaby cisza w eterze tak jak przez te pół roku po ślubie... czy może źle to rozumuję? Nie wiem co mam robić, są dwa rozwiązania:
- Mogę przeprosić za to co napisałem i dalej przychodzić do nich mając w sobie żal o to, że żyją tylko dla siebie, a moje życie i mojej żony jest im obojętne
- Mogę się nie odzywać i dalej możemy żyć obok siebie, jednak sumienie będzie cały czas mnie dręczyło, bo to są moi rodzice
Trzeciego rozwiązania moim zdaniem nie ma, a zarówno jedno jak i drugie jest złe. Macie jakiś pomysł jak można wyjść z tej sytuacji? Rozmową nie osiągnie się konsensusu, bo rodzice zawsze będą siebie nawzajem tłumaczyć.
Po tym wszystkim usłyszałem jeszcze od mojej mamy słowa, że o tej sumie na ślub to powinniśmy WSPÓLNIE POROZMAWIAĆ i określić ile byśmy chcieli dostać skoro chcieliśmy organizować przyjęcie weselne za swoje pieniądze... nic z tego nie rozumiem. Podejścia, które od wieków jest w nich, że ja powinienem o dosłownie wszystko POPROSIĆ. Wydaje mi się po obserwacji innych rodzin, że rodzice zwłaszcza jeśli mają jedynego syna/córkę to ofiarowują jakąkolwiek pomoc bez żadnego proszenia, jest to wręcz oczywiste, że pomagają z potrzeby serca jeśli syn/córka jest dla nich ważny. Przynajmniej u mojej żony, ze strony jej mamy tak to właśnie wygląda. A jak jest z tym u Was?
Prosiłbym Was o jakąś pomoc, sugestię, obecnie jestem na skraju załamania, zależy mi na tym aby mieć z rodzicami dobry kontakt, niestety w obecnej sytuacji nie wydaje mi się to możliwe i bardzo mnie to boli.
Pozdrawiam i dziękuję wszystkim, którzy dotarli do końca mojej dłuższej wypowiedzi.
Od około roku czasu wzmagam się z konfliktem z moimi rodzicami, głównie z moim tatą. Chciałbym poznać Wasze zdanie na poruszone przeze mnie kwestie.
Mam 29 lat, jestem po ślubie pół roku, więc to świeży temat.
Zacznę od początku, właśnie od tematu ślubu. Zaręczyliśmy się w listopadzie 2016 roku, o czym oczywiście poinformowałem rodziców. Ślub braliśmy w czerwcu 2018, zatem prawie 2 lata później.
Ustaliliśmy, że z uwagi na to, że nie mamy mieszkania, nie będziemy robić hucznej imprezy, jedynie kameralne przyjęcie w restauracji, co więcej, postanowiliśmy zrobić je z własnych środków, prosząc moich rodziców oraz mamę mojej żony o to aby zamiast fundować nam imprezę dali gotówkę w prezencie, która potem pójdzie na wkład własny na mieszkanie. Odłożyliśmy także sami na podróż poślubną do Hiszpanii. Kameralne przyjęcie wraz z kosztami podróży wyniosło nas 25 tys. zł, którą to sumę jak już wspomniałem pokryliśmy sami z własnych środków (około 3 lat odkładania i masy wyrzeczeń). Mama mojej żony, niepracująca emerytka, ofiarowała nam 20 tys. zł. Od moich rodziców, oboje pracujących, otrzymaliśmy 10 tys... i tu zaczęły się schody. Byliśmy zaskoczeni, bo praktycznie tylko zwróciły nam się koszty, suma od pozostałych gości była wręcz symboliczna. Znaleźliśmy się w kropce, bez większych środków aby ruszyć z mieszkaniem. Planowałem sprzedaż swojego auta (na które de facto też sam odłożyłem) aby ruszyć, ale przy sprzeciwie żony zaniechałem tego pomysłu, postanowiliśmy dalej odkładać, a ja przez pierwsze pół roku po ślubie nic się nie odzywałem licząc po cichu na to, że coś nam ze strony moich rodziców "spadnie". W tym momencie pragnę sprostować jeden fakt, kluczowy dla całej historii. Zarobki. Bez wdawania się w szczegóły i zbędnego rozpisywania: zarobki moje + mojej żony = zarobki mojego taty + mojej mamy. W dodatku my mamy na głowie od samego początku wynajem mieszkania, na preferencyjnych warunkach, jednak to zawsze dodatkowe koszty, których moi rodzice nie ponoszą. Przez cały okres narzeczeństwa kiedy to wspólnie zaciskaliśmy się aby odłożyć na uroczystość, odwiedzałem rodziców widząc w ich mieszkaniu przeróżne rzeczy, takie jak chociażby kapitalny remont mojego pokoju, z którego się wyprowadziłem, nowy TV, gadżety do auta, telefonu, markowe ciuchy itp. rzeczy. Nie odzywałem się, w końcu to nie moja sprawa na co wydają pieniądze. Przyszedł ślub, otrzymaliśmy od nich 10 tys. i też jak już wspomniałem wyżej DALEJ się nie odzywałem, jedyne co oboje im wspólnie zasugerowaliśmy to fakt iż niewiele środków mamy aby ruszyć z kupnem mieszkania. Była cisza. Minęło pół roku. Udałem się do rodziców aby porozmawiać o naszej przyszłości. Zrzuciłem luźno temat pomocy nam w postaci chociażby 200 zł miesięcznie. Usłyszałem, że mają na głowie dużo kredytów, ledwo starcza od "10-tego do 10-tego" i tych środków brakuje, jedyne co może mój tata zaproponować to zabranie do siebie swojej mamy z drugiego mieszkania i wrzucenie nas tam abyśmy nie ponosili kosztów wynajmu i było nam łatwiej. Po raz kolejny nabrałem wody w usta, było ciężko, bo aż mnie korciło coś powiedzieć siedząc na wprost nowego telewizora 4K.
Temat po raz kolejny został zawieszony. Po około 2 miesiącach od tej rozmowy, przypadkowo natknąłem się na ofertę sprzedaży na Allegro telefonu... mojego taty. W opisie padło zdanie "z powodu zmiany na nowego Samsunga Note 9" - dla niewtajemniczonych, wartość nowego to około 4500 zł, używka ponad 3000 zł... siedziałem przez parę minut jak zahipnotyzowany. Było mi strasznie przykro. Był to punkt przełomowy w całej historii. Z uwagi na to, że rozmowa na żywo z moim tatą nie jest prosta, bo jest osobą dość impulsywną, zdecydowałem się przekazać mi moje odczucia mailowo. Niestety nie udało mi się osiągnąć porozumienia - krótko mówiąc obraził się śmiertelnie na mnie. W odpowiedzi stwierdził, że On do swojego ojca pewnych rzeczy by nie powiedział, bo to nie wypada, że nawet jak coś zrobił źle to powinienem to przemilczeć, że z CZĘŚCIĄ rzeczy się zgadza, część podlega wyjaśnieniu, a reszta to bzdury... i że poprawy relacji nie będzie póki nie wrócę do szeregu. Stwierdził też, że pieniędzy faktycznie może za mało dali, ale żebym w tej sprawie rozmawiał z mamą skoro z nim jak to stwierdziłem nie można dojrzale porozmawiać. W obecnej sytuacji NIE CHCEMY tych pieniędzy, bo to chyba normalne, że są one wówczas wymuszone? Przecież gdyby nie moja wiadomość dalej byłaby cisza w eterze tak jak przez te pół roku po ślubie... czy może źle to rozumuję? Nie wiem co mam robić, są dwa rozwiązania:
- Mogę przeprosić za to co napisałem i dalej przychodzić do nich mając w sobie żal o to, że żyją tylko dla siebie, a moje życie i mojej żony jest im obojętne
- Mogę się nie odzywać i dalej możemy żyć obok siebie, jednak sumienie będzie cały czas mnie dręczyło, bo to są moi rodzice
Trzeciego rozwiązania moim zdaniem nie ma, a zarówno jedno jak i drugie jest złe. Macie jakiś pomysł jak można wyjść z tej sytuacji? Rozmową nie osiągnie się konsensusu, bo rodzice zawsze będą siebie nawzajem tłumaczyć.
Po tym wszystkim usłyszałem jeszcze od mojej mamy słowa, że o tej sumie na ślub to powinniśmy WSPÓLNIE POROZMAWIAĆ i określić ile byśmy chcieli dostać skoro chcieliśmy organizować przyjęcie weselne za swoje pieniądze... nic z tego nie rozumiem. Podejścia, które od wieków jest w nich, że ja powinienem o dosłownie wszystko POPROSIĆ. Wydaje mi się po obserwacji innych rodzin, że rodzice zwłaszcza jeśli mają jedynego syna/córkę to ofiarowują jakąkolwiek pomoc bez żadnego proszenia, jest to wręcz oczywiste, że pomagają z potrzeby serca jeśli syn/córka jest dla nich ważny. Przynajmniej u mojej żony, ze strony jej mamy tak to właśnie wygląda. A jak jest z tym u Was?
Prosiłbym Was o jakąś pomoc, sugestię, obecnie jestem na skraju załamania, zależy mi na tym aby mieć z rodzicami dobry kontakt, niestety w obecnej sytuacji nie wydaje mi się to możliwe i bardzo mnie to boli.
Pozdrawiam i dziękuję wszystkim, którzy dotarli do końca mojej dłuższej wypowiedzi.