Wszystko sie nie zmiescilo w jednym poscie przepraszam, ale nie wiem co pominac kazde slowo jest dla mnie wazne.
Dlatego tu dokoncze swojego wczesniejszego posta
W wrzesniu 2011 roku razem z mezem podjelismy decyzje, ze chcemy sprobowac jeszcze raz, moze uda sie miec synka do kompletu (oczywiscie, oboje liczylismy sie z tym, ze moze byc 3 coreczka ktora tez pokochalibysmy nad zycie, w koncu mamy juz 2 cudowne panienki w domu), zaczelam mierzyc tempe, szukac informacji, sprawdzac kiedy jest owulacja, pierwsze proby zaczelismy w listopadzie. W miedzy czasie trafilam na podforum babyboom o planowaniu plci, postanowilam sprobowac diety, suplementacji ,staralismy sie i staralismy co miesiac albo test negatywny albo @ (nie powiem z miesiaca na miesiac bylo mi z tym coraz ciezej, w koncu wczesniejsze ciaze byly po 1 cyklu staran od razu), nie poddawalismy sie, az 19 czerwca w 11 dpo zobaczylam druga kreseczke, bylam szczesliwa, piekny prezent przed rocznica slubu. Na pierwsza wizyte szlam z dusza na ramieniu (bo wczesniejsza strata to byla tez ciaza z cyklu majowo-czerwcowego) balam sie po prostu, balam sie powtorki bo wszystkie wspomnienia odzyly, ale wszystko bylo ok, serduszko bilo, plod wymiarami zgodny z terminem OM. Cieszylam sie wzielam to za dobry znak 3 dni przed urodzinami zobaczylam serduszko! Nastepna wizyta przed urlopem 8 sierpnia , widzialam cudownego maluszka,ruchliwego, nie dal sie pomierzyc, widzialam jak macha raczkami, nozkami, poplakalam sie z radosci, bylam w niebie. W PL powiedzielismy rodzinie, ze oczekujemy dziecka, ze termin to 1 marca (bo brzuszek i tak juz bylo widac),cieszylam sie,w koncu nic nie zapowiadalo nic zlego, zero plamieni, boli, objawy ciazy byly. Kolejna wizyta po powrocie 5 wrzesnia, miala byc zwykla rutynowa, ale tak chcialam zobaczyc maluszka, ze zaplacilam za usg ,bylam taka spokojna bo przeciez to juz 2 trymestr, nic zlego sie nie dzialo. lekarz zaczal robic usg, maluszek sie nie ruszal, zaniepokoilam sie, nie widzialam migoczacego punkciku, co jest, lekarz mierzy, nic nie mowi,szturcha brzuch, sprawdza usg dopochwowym poczym slysze slowa, przykro mi, ale malec nie ma akcji serca, szok, uczucie jakby mi ktos ostrym narzedziem uderzyl w glowe, wbil sie w serce, placz, mialam ochote uciec z slowami, nie to nie prawda, nie ja, nie my. Lekarz od razu zadzownil do szefa oddzialu ginekologiczno-polozniczego, mialam stawic sie na badanie, kolejny raz ten sam obraz ,te same slowa przykro mi, ale natura wie co robi. Maluszek nie zyje, ale pani organizm tego nie wykryl. Serduszko przestalo bic jakies 3 tygodnie wczesniej, naprawdopodobniej 5dni po wczesniejszym usg., dzien po 35 urodzinach mojego meza. Ironia losu dwa marcowe maluszki odeszly dzien po moich urodzinach, kolejnemu marcowemu maluszkow serduszko przestalo bic naprawdopodobniej dzien po urodzinach meza. 6 wrzesnia trafilam na oddzial, kolejny pytania, oczywiscie zamiast zajrzec do papierow, wczesniej wypisanych, musialam kolejny raz tlumaczyc wszystko, najbardziej dobilo mnie pytanie czy jest pani w ciazy? a potem jak pani sie czuje? jak mam sie czuc, stracilam oczekiwane, zaplanowane dziecko,dostalam tabletki na roszerzenie szyjki i obkurczenie macicy. Pierwsza dawka nie zadzialala , dopiero zaczelo sie po drugiej dawce. kiedy pojawila sie krew nie moglam powstrzymac placzu, mialam wszystkiego dosc, bylam przarazona. W czasie lyzeczkowania podobno mocno krawilam i mialam problemy z krazeniem, dlatego musialam zostac na dluzszej obserwacji.
Ciagle placze, w szpitalu dobijali mnie lekarze, pielegniarki, pani psycholog kazde ich pocieszanie na sile, ze za 3 miesiace moge znow sie starac (jakby nic sie nie stalo), ze mam 2 zdrowe coreczki (tak mam, ale tego dziecka tez pragnielam, mielismy z mezem juz plany, zycia w 5, imiona wybrane, wzielismy z PL wozek po livii, fotelik i inne niemowlece rzeczy),ze widocznie Bog mial jakis plan, wobec nas, ze to mialo jakis cel. Tylko ja jestem typem buntowniczym, nie chce wierzyc w takiego Boga, ktory zabiera dziecko tam gdzie jest wyczekane, wypragnione, a daje kobiecie, ktora go nie chce ,bije, zabija, katuje,glodzi, zneca sie (kiedy ja dowiedzialam sie o niebijacym sercu, w PL w wiadomosciach mowili o rodzicach ktorzy zakatowali 2 miesieczna coreczke, dlaczego te dziecko nie trafilo do rodzicow ktorzy by zrobili dla niej wszystko?).Gdzie jest ten Bog, kiedy 3 miesieczny chlopczyk walczy z rakiem rozwijajacym sie w jego oczkach.
Ja podziwiam ludzi, ktorzy mimo wszystko w Boga, w teorie ,ze nic sie nie dzieje bez powodu, ze wszystko ma jakis ukryty dobry cel,ze po zlym doswiadczeniu przyjdzie cos dobrego Wierza, ja juz nie potrafie. Za duzo juz w moim zyciu ciosow , nie tylko strat maluszka, w innym sferach zycia, tez nie mialam latwo, a mimo to wierzylam w lepsze jutro, ale juz nie potrafie.
Nie potrafie wytlumaczyc 5 latce, ze jej wyczekany dzidzius dla ktorego wybrala imiona, ktoremu odklada zabawki do skrzyni, nie pojawi sie po jej 6 urodzinach, nie potrafie jej wytlumaczyc dlaczego, gdzie jest...
Sama nie potrafie przestac plakac, a wczoraj po wyjsciu ze szpitala, poszlam odebrac dziewczynki z przedszkola, dostalam jeszcze raz lopata po glowie, bo w drzwiach wpadlam na szczesliwa pare z tygodniowa dziewczynka w foteliku samochodowym... nie moglam opanowac drzenia, placzu, mialam ochote rzucic sie na ziemie i jak mala histeryczka walic rekami i nogami w ziemie z bezsilnosci.Jest mi ciezko, cholernie ciezko... Jestes mloda, bedziecie jeszcze mieli dziecko, Bog tak chcial, ma wobec was jakis plan itp itd mi nie pomogaja, wrecz odwrotnie, po tych slowach mam ochote zrobic sobie krzwde, ukarac siebie za to, ze moj organizm pozwolil by dziecko umarlo we mnie, szukac winy w sobie, co zrobilam zlego...czego nie dopilnowalam, co zrobilam nie tak.... czuje sie winna i bezwartosciowa, czuje jakbym dostala kare, za pazernosc (przeciez mam 2 dzieci), marzenia o kolejnym dziecku...
Przepraszam za dlugi post i dziekuje, ze moglam sie tu troszke otworzyc...
Dlatego tu dokoncze swojego wczesniejszego posta
W wrzesniu 2011 roku razem z mezem podjelismy decyzje, ze chcemy sprobowac jeszcze raz, moze uda sie miec synka do kompletu (oczywiscie, oboje liczylismy sie z tym, ze moze byc 3 coreczka ktora tez pokochalibysmy nad zycie, w koncu mamy juz 2 cudowne panienki w domu), zaczelam mierzyc tempe, szukac informacji, sprawdzac kiedy jest owulacja, pierwsze proby zaczelismy w listopadzie. W miedzy czasie trafilam na podforum babyboom o planowaniu plci, postanowilam sprobowac diety, suplementacji ,staralismy sie i staralismy co miesiac albo test negatywny albo @ (nie powiem z miesiaca na miesiac bylo mi z tym coraz ciezej, w koncu wczesniejsze ciaze byly po 1 cyklu staran od razu), nie poddawalismy sie, az 19 czerwca w 11 dpo zobaczylam druga kreseczke, bylam szczesliwa, piekny prezent przed rocznica slubu. Na pierwsza wizyte szlam z dusza na ramieniu (bo wczesniejsza strata to byla tez ciaza z cyklu majowo-czerwcowego) balam sie po prostu, balam sie powtorki bo wszystkie wspomnienia odzyly, ale wszystko bylo ok, serduszko bilo, plod wymiarami zgodny z terminem OM. Cieszylam sie wzielam to za dobry znak 3 dni przed urodzinami zobaczylam serduszko! Nastepna wizyta przed urlopem 8 sierpnia , widzialam cudownego maluszka,ruchliwego, nie dal sie pomierzyc, widzialam jak macha raczkami, nozkami, poplakalam sie z radosci, bylam w niebie. W PL powiedzielismy rodzinie, ze oczekujemy dziecka, ze termin to 1 marca (bo brzuszek i tak juz bylo widac),cieszylam sie,w koncu nic nie zapowiadalo nic zlego, zero plamieni, boli, objawy ciazy byly. Kolejna wizyta po powrocie 5 wrzesnia, miala byc zwykla rutynowa, ale tak chcialam zobaczyc maluszka, ze zaplacilam za usg ,bylam taka spokojna bo przeciez to juz 2 trymestr, nic zlego sie nie dzialo. lekarz zaczal robic usg, maluszek sie nie ruszal, zaniepokoilam sie, nie widzialam migoczacego punkciku, co jest, lekarz mierzy, nic nie mowi,szturcha brzuch, sprawdza usg dopochwowym poczym slysze slowa, przykro mi, ale malec nie ma akcji serca, szok, uczucie jakby mi ktos ostrym narzedziem uderzyl w glowe, wbil sie w serce, placz, mialam ochote uciec z slowami, nie to nie prawda, nie ja, nie my. Lekarz od razu zadzownil do szefa oddzialu ginekologiczno-polozniczego, mialam stawic sie na badanie, kolejny raz ten sam obraz ,te same slowa przykro mi, ale natura wie co robi. Maluszek nie zyje, ale pani organizm tego nie wykryl. Serduszko przestalo bic jakies 3 tygodnie wczesniej, naprawdopodobniej 5dni po wczesniejszym usg., dzien po 35 urodzinach mojego meza. Ironia losu dwa marcowe maluszki odeszly dzien po moich urodzinach, kolejnemu marcowemu maluszkow serduszko przestalo bic naprawdopodobniej dzien po urodzinach meza. 6 wrzesnia trafilam na oddzial, kolejny pytania, oczywiscie zamiast zajrzec do papierow, wczesniej wypisanych, musialam kolejny raz tlumaczyc wszystko, najbardziej dobilo mnie pytanie czy jest pani w ciazy? a potem jak pani sie czuje? jak mam sie czuc, stracilam oczekiwane, zaplanowane dziecko,dostalam tabletki na roszerzenie szyjki i obkurczenie macicy. Pierwsza dawka nie zadzialala , dopiero zaczelo sie po drugiej dawce. kiedy pojawila sie krew nie moglam powstrzymac placzu, mialam wszystkiego dosc, bylam przarazona. W czasie lyzeczkowania podobno mocno krawilam i mialam problemy z krazeniem, dlatego musialam zostac na dluzszej obserwacji.
Ciagle placze, w szpitalu dobijali mnie lekarze, pielegniarki, pani psycholog kazde ich pocieszanie na sile, ze za 3 miesiace moge znow sie starac (jakby nic sie nie stalo), ze mam 2 zdrowe coreczki (tak mam, ale tego dziecka tez pragnielam, mielismy z mezem juz plany, zycia w 5, imiona wybrane, wzielismy z PL wozek po livii, fotelik i inne niemowlece rzeczy),ze widocznie Bog mial jakis plan, wobec nas, ze to mialo jakis cel. Tylko ja jestem typem buntowniczym, nie chce wierzyc w takiego Boga, ktory zabiera dziecko tam gdzie jest wyczekane, wypragnione, a daje kobiecie, ktora go nie chce ,bije, zabija, katuje,glodzi, zneca sie (kiedy ja dowiedzialam sie o niebijacym sercu, w PL w wiadomosciach mowili o rodzicach ktorzy zakatowali 2 miesieczna coreczke, dlaczego te dziecko nie trafilo do rodzicow ktorzy by zrobili dla niej wszystko?).Gdzie jest ten Bog, kiedy 3 miesieczny chlopczyk walczy z rakiem rozwijajacym sie w jego oczkach.
Ja podziwiam ludzi, ktorzy mimo wszystko w Boga, w teorie ,ze nic sie nie dzieje bez powodu, ze wszystko ma jakis ukryty dobry cel,ze po zlym doswiadczeniu przyjdzie cos dobrego Wierza, ja juz nie potrafie. Za duzo juz w moim zyciu ciosow , nie tylko strat maluszka, w innym sferach zycia, tez nie mialam latwo, a mimo to wierzylam w lepsze jutro, ale juz nie potrafie.
Nie potrafie wytlumaczyc 5 latce, ze jej wyczekany dzidzius dla ktorego wybrala imiona, ktoremu odklada zabawki do skrzyni, nie pojawi sie po jej 6 urodzinach, nie potrafie jej wytlumaczyc dlaczego, gdzie jest...
Sama nie potrafie przestac plakac, a wczoraj po wyjsciu ze szpitala, poszlam odebrac dziewczynki z przedszkola, dostalam jeszcze raz lopata po glowie, bo w drzwiach wpadlam na szczesliwa pare z tygodniowa dziewczynka w foteliku samochodowym... nie moglam opanowac drzenia, placzu, mialam ochote rzucic sie na ziemie i jak mala histeryczka walic rekami i nogami w ziemie z bezsilnosci.Jest mi ciezko, cholernie ciezko... Jestes mloda, bedziecie jeszcze mieli dziecko, Bog tak chcial, ma wobec was jakis plan itp itd mi nie pomogaja, wrecz odwrotnie, po tych slowach mam ochote zrobic sobie krzwde, ukarac siebie za to, ze moj organizm pozwolil by dziecko umarlo we mnie, szukac winy w sobie, co zrobilam zlego...czego nie dopilnowalam, co zrobilam nie tak.... czuje sie winna i bezwartosciowa, czuje jakbym dostala kare, za pazernosc (przeciez mam 2 dzieci), marzenia o kolejnym dziecku...
Przepraszam za dlugi post i dziekuje, ze moglam sie tu troszke otworzyc...
Ostatnia edycja: