Bardzo mi przykro z powodu Twojej straty. Ja miałam poronienie zatrzymane w 6tc, po tygodniu od czasu gdy się dowiedziałam miałam łyżeczkowanie w szpitalu. Szczerze polecam ta metodę, miałam to szybko z głowy, bez bólu, po zabiegu bardzo szubko dochodzi się do siebie. Przed zabiegiem zaczęłam sama krwawić i to było dla mnie nie do zniesienia, kiedy widziałam, jak moje martwe "dziecko" wypływa ze mnie, widok skrzepów i okropny ból fizyczny prawie nie do wyrzynania. Po łyżeczkowaniu żadnych komplikacji, zabieg trwał 10 min podczas których spałam. Fizycznie po czyms takim dochodzi się szybko do siebie, gorzej z psychika. Mi to zajęła dwa miesiące. Trzymaj się, życze zdrowia. Jak będzie Ci bardzo zle, nie boi się skorzystać z pomocy psychologa lub psychiatry
Strasznie Ci współczuję... Teraz naprawdę wiem, jaka to rozpacz w środku...
Już chyba po najgorszym, noc cierpień i bólu, nie wiem czy większego psychicznego czy fizycznego. Ja wiedziałam, że dzidziusia już tam nie, więc było mi z tym nieco lżej, jakkolwiek okrutnie to brzmi... Ale nie wiem czy bym sie zdecydowała na wywoływane poronienie, gdyby tam był, Jednak teraz cieszę sie, że odbyło sie to w domu, mąż był ze mną cały czas. Poza tym ja mam niezrozumiała dla mnie niechęć do szpitali, nigdy nie miałam narkozy i sie tego bałam. Mam nadzieje ze sie sama do końca oczyszczę i obejdzie sie bez zabiegu. Trzymaj kciuki i dziękuje za słowa otuchy...