Ferrel98
Fanka BB :)
- Dołączył(a)
- 3 Kwiecień 2024
- Postów
- 283
Ja odzywam się świeżo po wyjściu ze szpitala, bo dopiero wczoraj mnie wypuścili. To, co się działo w ostatnich dniach było jak horror na miarę Stephena Kinga. I to nie jest żart.
Będąc u lekarza dostałam skierowanie na zabieg łyżeczkowania. W poniedzialek miałam spory krwotok, jakoś koło godziny 17 po spakowaniu wszystkich rzeczy udałam się do szpitala na przyjęcie. Czekanie 2 godziny w kolejce na sor. I tylko po to, żeby dowiedzieć się, że tego dnia mnie nie przyjmą, bo będę niepotrzebnie zajmować im łóżko. Zostawiłam po sobie wielką plamę krwi na krześle w poczekalni i wszyscy ludzie w kolejce to widzieli.
3 nad ranem obudził mnie ogromny ból brzucha i krwotok. Czułam, że robi mi się już słabo. Mąż zadzwonił po karetkę i usłyszał „nie ma zagrożenia życia, więc nie przyjadą” Zawiózł mnie na sor, o dziwo o tej godzinie nie było ludzi. Praktycznie tracąc przytomność baba w rejestracji zadawała mi sto pytań do.
Przyjęli mnie i pokazali moją pryczę. Lekarz, który kilka godzin wcześniej kazał mi spadac do domu zaprosił mnie na badanie. Grzebał we mnie jak mikserem w cieście. Usłyszałam „co ten lekarz pierdoli na tym skierowaniu, że to resztki po poronieniu, jak właśnie wyciągnąłem cały płód”. Później gadał coś o procedurach, ale już niewiele pamiętam. Machał mi przed twarzą dwoma kubkami, jeden z płodem z próbką do badania i drugi z płodem i powiedział „Chcesz to pochować na swój koszt i płakać nad grobem czy idzie do spalenia?”
Dzień później kolejne badanie, macica się nie oczyściła, więc łyżeczkowanie i tak było nieuniknione. Faszerowali mnie tabletkami na wywołanie jeszcze kilka razy i dopiero dzień później jak całe krwawienie ustało, była decyzja o zabiegu. Dopiero w środę odbył się zabieg pod narkozą.
To, jak potraktowali mnie w szpitalu przechodzi ludzkie pojęcie. Zdecydowaliśmy z mężem, że będziemy pisać skargę, bo nie ucierpiał tylko mój organizm, ale i cała psychika.
A, i mały smaczek na koniec. Po zabiegu, kiedy pielęgniarki przyniosły obiad do sali dostałam herbatę w kubku „najlepsza mama na świecie”. Kurtyna.
Będąc u lekarza dostałam skierowanie na zabieg łyżeczkowania. W poniedzialek miałam spory krwotok, jakoś koło godziny 17 po spakowaniu wszystkich rzeczy udałam się do szpitala na przyjęcie. Czekanie 2 godziny w kolejce na sor. I tylko po to, żeby dowiedzieć się, że tego dnia mnie nie przyjmą, bo będę niepotrzebnie zajmować im łóżko. Zostawiłam po sobie wielką plamę krwi na krześle w poczekalni i wszyscy ludzie w kolejce to widzieli.
3 nad ranem obudził mnie ogromny ból brzucha i krwotok. Czułam, że robi mi się już słabo. Mąż zadzwonił po karetkę i usłyszał „nie ma zagrożenia życia, więc nie przyjadą” Zawiózł mnie na sor, o dziwo o tej godzinie nie było ludzi. Praktycznie tracąc przytomność baba w rejestracji zadawała mi sto pytań do.
Przyjęli mnie i pokazali moją pryczę. Lekarz, który kilka godzin wcześniej kazał mi spadac do domu zaprosił mnie na badanie. Grzebał we mnie jak mikserem w cieście. Usłyszałam „co ten lekarz pierdoli na tym skierowaniu, że to resztki po poronieniu, jak właśnie wyciągnąłem cały płód”. Później gadał coś o procedurach, ale już niewiele pamiętam. Machał mi przed twarzą dwoma kubkami, jeden z płodem z próbką do badania i drugi z płodem i powiedział „Chcesz to pochować na swój koszt i płakać nad grobem czy idzie do spalenia?”
Dzień później kolejne badanie, macica się nie oczyściła, więc łyżeczkowanie i tak było nieuniknione. Faszerowali mnie tabletkami na wywołanie jeszcze kilka razy i dopiero dzień później jak całe krwawienie ustało, była decyzja o zabiegu. Dopiero w środę odbył się zabieg pod narkozą.
To, jak potraktowali mnie w szpitalu przechodzi ludzkie pojęcie. Zdecydowaliśmy z mężem, że będziemy pisać skargę, bo nie ucierpiał tylko mój organizm, ale i cała psychika.
A, i mały smaczek na koniec. Po zabiegu, kiedy pielęgniarki przyniosły obiad do sali dostałam herbatę w kubku „najlepsza mama na świecie”. Kurtyna.