reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Poronienie w II trymestrze

No to masakra jakaś a to płatne badania przecież, ja nie zrobiłam badan plodu teraz żałuję bardzo....ale zrobiliśmy kariotyp i czekamy 10.08 wyniki a potem zobaczymy , dziecko bylo zdrowe prenatal idealny ryzyko bardzo niskie ze coś jest nie tak a w 14 tyg się zaczęły problemy i po tyg bylo po wszystkim.. wody odeszly pojawil się stan zapalny crp powyzej 90 przyczyny brak...także doskonale was rozumiem jak wam źle ja cały czas o tym myślę a od marca juz troche minelo
Okropne jest to wszystko .. u nas tez było niby wszystko w porządku i tez coś się wydarzyło na przestrzeni tygodnia ,ale już się nie dowiem co :( współczuje kochana ,mam nadzieje ze wasze badania wyjdą dobrze ❤️ Chociaż ja chyba jestem na etapie ,ze wolałabym żeby coś mi wyszło nie tak i ze to było przyczyna niż pozostawać bez odpowiedzi .. wiem ,ze ro
Głupie bo teoretycznie powinnam się cieszyć ze póki co wszystkie badania ,które udało się wykonać wychodzą dobrze ,ale dla mnie to na chwile obecna oznacza tylko dalej brak odpowiedzi :(
 
reklama
Okropne jest to wszystko .. u nas tez było niby wszystko w porządku i tez coś się wydarzyło na przestrzeni tygodnia ,ale już się nie dowiem co :( współczuje kochana ,mam nadzieje ze wasze badania wyjdą dobrze ❤️ Chociaż ja chyba jestem na etapie ,ze wolałabym żeby coś mi wyszło nie tak i ze to było przyczyna niż pozostawać bez odpowiedzi .. wiem ,ze ro
Głupie bo teoretycznie powinnam się cieszyć ze póki co wszystkie badania ,które udało się wykonać wychodzą dobrze ,ale dla mnie to na chwile obecna oznacza tylko dalej brak odpowiedzi :(
W co do badań to tak płatne ogólnie miały kosztować 837 zł badanie wad genetycznych j płodu ,ale ze materiał do niczego się nie nadawał to musiałam i tak zapłacić za wstępne analizy czyli prawie 400 zł .. a jak sobie pomyśle ze to mogła być nasza jedyna szansa żeby się dowiedzieć co się stało.. już sama nie wiem co czuje bardziej czy złość , bezsilność ,ból nie wiem ..
 
Cześć.
Wiadomość o niebijącym serduszku naszej Lidki spotkała nas w niedzielę 1-go sierpnia. Staraliśmy się o nią 1,5 roku. Niestety, jestem pechowcem życia, a mój kobiecy organizm jest po prostu...do 4 liter. Walka z odzyskaniem okresu przez 2 lata (przyczyna nieznana). Przeszłam wiele diagnoz po sam PCOS, guzy nadnerczy i różne inne dziwne teorie. Diagnoza PCOS nie trzymała się kupy, ponieważ jestem na taką diagnozę według lekarzy za chuda, a moje jajniki wyglądają idealnie. Nie ćwiczę, jem normalnie. Po batalii, braniu wielu suplementów, symfolicu...udało się. Radość wymieszana z niedowierzaniem. W Dniu Matki zrobiłam test. Najszczęśliwszy Dzień Matki. Pierwsza kontrola u lekarza i...macica dwurożna! Bo przecież jak jeszcze można skopać leżącego. Myślałam, że gorzej być nie może... pomimo tego na szczęście nasza mała kruszynka rozwijała się prawidłowo. Czy mogłam spać spokojnie? Nie. Plamienia - kontrola - wszystko w porządku. W 8 tc silny krwotok. Pojechaliśmy na SOR. Dzidziuś żyje, nakaz oszczędnego trybu życia. Przyczyna krwotoku nieznana. Pomimo leżenia krwotoki powtórzyły się w 10 tc i 13 tc. Po kontroli u lekarza w środę - dziecko żyje, to dziewczynka. Krwawienia mogą wynikać z krwiaka (wreszcie lekarz zobaczył coś na USG) lub odklejającego się trofoblastu (kolejny aspekt życiowego pecha). Dodam jeszcze, że po jednym z krwawieniu, kiedy udaliśmy się na SOR, lekarz powiedział: "Po co tu przyjeżdżasz i tak Ci nie pomożemy. Dziecko albo umrze, albo donosisz". Nigdy nie wrócę już do tego szpitala.
Po kontroli we środę, w czwartek ponownie dostałam krwotoku. Jakby wszystko się działo przez badanie dopochwowe. Po każdym z nich miałam krwotok. Lekarze utwierdzali, że to nie może być przyczyną i trzeba badać. Czy aby na pewno? Tego sie już nie dowiem.
Sobota z rana... wstaję. Narzeczony robi sobie kawę, a mi nie przeszkadza jej zapach, jak zwykle. Mdłości odeszły, a ja nie czuję się jakbym była w ciąży. Lekarz uspokaja mnie, mówi, że to już 14 tc i objawy odchodzą. Może ma rację?
W niedzielę postanawiam poszukać tętna dziecka zamówionym detektorem. Szukałam intensywnie. Szukałam płacząc, bo już wiedziałam, że go nie znajdę. Czułam, że z mojej Lidki uszło życie, że jej serduszko już nie bije. Pojechaliśmy na SOR do innego szpitala. W zasadzie kliniki. Miałam nadzieję, oszukiwałam się, że może jednak wszystko jest w porządku. Lekarz robiący mi USG przez długi czas milczał. Krzyknęłam: Nie żyje?! Spojrzał na mnie, po czym smutno powiedział "Niestety proszę Pani, ale nie ma akcji serduszka". Słowa, które siedzą mi w głowie i będą ze mną do końca życia.
Musiałam zostać w szpitalu z uwagi na swoją grupę krwi. Sama, bo przecież mamy koronawirusa. Horror. Wy znacie ten horror. Ten ból, kiedy podają Ci kolejną tabletkę. Kiedy ktoś przychodzi i mówi: Jeszcze będziesz miała dzieci. Co? Ale ja nie chce innego, chce moją Lidkę. Nie rozumiem nikogo. Rano robią zabieg, bo tabletki nic nie pomogły.
A co jest hitem? Przychodzi do mnie ksiądz. Jestem wierząca. Chciałam go zapytać, dlaczego? A on mi na to, że Bóg mi chciał pokazać, że muszę zawrzeć formalny związek. Czaicie...
Brak mi słów. Brak mi mojej małej. To była moja pierwsza ciąża. Nie wiem co dalej. Zwolniłam się z pracy. Szukam powodu, szukam czegoś co miała mi uświadomić ta sytuacja. Co jest ze mną nie tak? Co jest nie tak z moim życiem?
Bo na pewno nie to, że nie zdążyliśmy wziąć ślubu.
 
Cześć.
Wiadomość o niebijącym serduszku naszej Lidki spotkała nas w niedzielę 1-go sierpnia. Staraliśmy się o nią 1,5 roku. Niestety, jestem pechowcem życia, a mój kobiecy organizm jest po prostu...do 4 liter. Walka z odzyskaniem okresu przez 2 lata (przyczyna nieznana). Przeszłam wiele diagnoz po sam PCOS, guzy nadnerczy i różne inne dziwne teorie. Diagnoza PCOS nie trzymała się kupy, ponieważ jestem na taką diagnozę według lekarzy za chuda, a moje jajniki wyglądają idealnie. Nie ćwiczę, jem normalnie. Po batalii, braniu wielu suplementów, symfolicu...udało się. Radość wymieszana z niedowierzaniem. W Dniu Matki zrobiłam test. Najszczęśliwszy Dzień Matki. Pierwsza kontrola u lekarza i...macica dwurożna! Bo przecież jak jeszcze można skopać leżącego. Myślałam, że gorzej być nie może... pomimo tego na szczęście nasza mała kruszynka rozwijała się prawidłowo. Czy mogłam spać spokojnie? Nie. Plamienia - kontrola - wszystko w porządku. W 8 tc silny krwotok. Pojechaliśmy na SOR. Dzidziuś żyje, nakaz oszczędnego trybu życia. Przyczyna krwotoku nieznana. Pomimo leżenia krwotoki powtórzyły się w 10 tc i 13 tc. Po kontroli u lekarza w środę - dziecko żyje, to dziewczynka. Krwawienia mogą wynikać z krwiaka (wreszcie lekarz zobaczył coś na USG) lub odklejającego się trofoblastu (kolejny aspekt życiowego pecha). Dodam jeszcze, że po jednym z krwawieniu, kiedy udaliśmy się na SOR, lekarz powiedział: "Po co tu przyjeżdżasz i tak Ci nie pomożemy. Dziecko albo umrze, albo donosisz". Nigdy nie wrócę już do tego szpitala.
Po kontroli we środę, w czwartek ponownie dostałam krwotoku. Jakby wszystko się działo przez badanie dopochwowe. Po każdym z nich miałam krwotok. Lekarze utwierdzali, że to nie może być przyczyną i trzeba badać. Czy aby na pewno? Tego sie już nie dowiem.
Sobota z rana... wstaję. Narzeczony robi sobie kawę, a mi nie przeszkadza jej zapach, jak zwykle. Mdłości odeszły, a ja nie czuję się jakbym była w ciąży. Lekarz uspokaja mnie, mówi, że to już 14 tc i objawy odchodzą. Może ma rację?
W niedzielę postanawiam poszukać tętna dziecka zamówionym detektorem. Szukałam intensywnie. Szukałam płacząc, bo już wiedziałam, że go nie znajdę. Czułam, że z mojej Lidki uszło życie, że jej serduszko już nie bije. Pojechaliśmy na SOR do innego szpitala. W zasadzie kliniki. Miałam nadzieję, oszukiwałam się, że może jednak wszystko jest w porządku. Lekarz robiący mi USG przez długi czas milczał. Krzyknęłam: Nie żyje?! Spojrzał na mnie, po czym smutno powiedział "Niestety proszę Pani, ale nie ma akcji serduszka". Słowa, które siedzą mi w głowie i będą ze mną do końca życia.
Musiałam zostać w szpitalu z uwagi na swoją grupę krwi. Sama, bo przecież mamy koronawirusa. Horror. Wy znacie ten horror. Ten ból, kiedy podają Ci kolejną tabletkę. Kiedy ktoś przychodzi i mówi: Jeszcze będziesz miała dzieci. Co? Ale ja nie chce innego, chce moją Lidkę. Nie rozumiem nikogo. Rano robią zabieg, bo tabletki nic nie pomogły.
A co jest hitem? Przychodzi do mnie ksiądz. Jestem wierząca. Chciałam go zapytać, dlaczego? A on mi na to, że Bóg mi chciał pokazać, że muszę zawrzeć formalny związek. Czaicie...
Brak mi słów. Brak mi mojej małej. To była moja pierwsza ciąża. Nie wiem co dalej. Zwolniłam się z pracy. Szukam powodu, szukam czegoś co miała mi uświadomić ta sytuacja. Co jest ze mną nie tak? Co jest nie tak z moim życiem?
Bo na pewno nie to, że nie zdążyliśmy wziąć ślubu.
 
Cześć.
Wiadomość o niebijącym serduszku naszej Lidki spotkała nas w niedzielę 1-go sierpnia. Staraliśmy się o nią 1,5 roku. Niestety, jestem pechowcem życia, a mój kobiecy organizm jest po prostu...do 4 liter. Walka z odzyskaniem okresu przez 2 lata (przyczyna nieznana). Przeszłam wiele diagnoz po sam PCOS, guzy nadnerczy i różne inne dziwne teorie. Diagnoza PCOS nie trzymała się kupy, ponieważ jestem na taką diagnozę według lekarzy za chuda, a moje jajniki wyglądają idealnie. Nie ćwiczę, jem normalnie. Po batalii, braniu wielu suplementów, symfolicu...udało się. Radość wymieszana z niedowierzaniem. W Dniu Matki zrobiłam test. Najszczęśliwszy Dzień Matki. Pierwsza kontrola u lekarza i...macica dwurożna! Bo przecież jak jeszcze można skopać leżącego. Myślałam, że gorzej być nie może... pomimo tego na szczęście nasza mała kruszynka rozwijała się prawidłowo. Czy mogłam spać spokojnie? Nie. Plamienia - kontrola - wszystko w porządku. W 8 tc silny krwotok. Pojechaliśmy na SOR. Dzidziuś żyje, nakaz oszczędnego trybu życia. Przyczyna krwotoku nieznana. Pomimo leżenia krwotoki powtórzyły się w 10 tc i 13 tc. Po kontroli u lekarza w środę - dziecko żyje, to dziewczynka. Krwawienia mogą wynikać z krwiaka (wreszcie lekarz zobaczył coś na USG) lub odklejającego się trofoblastu (kolejny aspekt życiowego pecha). Dodam jeszcze, że po jednym z krwawieniu, kiedy udaliśmy się na SOR, lekarz powiedział: "Po co tu przyjeżdżasz i tak Ci nie pomożemy. Dziecko albo umrze, albo donosisz". Nigdy nie wrócę już do tego szpitala.
Po kontroli we środę, w czwartek ponownie dostałam krwotoku. Jakby wszystko się działo przez badanie dopochwowe. Po każdym z nich miałam krwotok. Lekarze utwierdzali, że to nie może być przyczyną i trzeba badać. Czy aby na pewno? Tego sie już nie dowiem.
Sobota z rana... wstaję. Narzeczony robi sobie kawę, a mi nie przeszkadza jej zapach, jak zwykle. Mdłości odeszły, a ja nie czuję się jakbym była w ciąży. Lekarz uspokaja mnie, mówi, że to już 14 tc i objawy odchodzą. Może ma rację?
W niedzielę postanawiam poszukać tętna dziecka zamówionym detektorem. Szukałam intensywnie. Szukałam płacząc, bo już wiedziałam, że go nie znajdę. Czułam, że z mojej Lidki uszło życie, że jej serduszko już nie bije. Pojechaliśmy na SOR do innego szpitala. W zasadzie kliniki. Miałam nadzieję, oszukiwałam się, że może jednak wszystko jest w porządku. Lekarz robiący mi USG przez długi czas milczał. Krzyknęłam: Nie żyje?! Spojrzał na mnie, po czym smutno powiedział "Niestety proszę Pani, ale nie ma akcji serduszka". Słowa, które siedzą mi w głowie i będą ze mną do końca życia.
Musiałam zostać w szpitalu z uwagi na swoją grupę krwi. Sama, bo przecież mamy koronawirusa. Horror. Wy znacie ten horror. Ten ból, kiedy podają Ci kolejną tabletkę. Kiedy ktoś przychodzi i mówi: Jeszcze będziesz miała dzieci. Co? Ale ja nie chce innego, chce moją Lidkę. Nie rozumiem nikogo. Rano robią zabieg, bo tabletki nic nie pomogły.
A co jest hitem? Przychodzi do mnie ksiądz. Jestem wierząca. Chciałam go zapytać, dlaczego? A on mi na to, że Bóg mi chciał pokazać, że muszę zawrzeć formalny związek. Czaicie...
Brak mi słów. Brak mi mojej małej. To była moja pierwsza ciąża. Nie wiem co dalej. Zwolniłam się z pracy. Szukam powodu, szukam czegoś co miała mi uświadomić ta sytuacja. Co jest ze mną nie tak? Co jest nie tak z moim życiem?
Bo na pewno nie to, że nie zdążyliśmy wziąć ślubu.
Jezu tak mi przykro :( Nie wiem jak opisać uczucie niesprawiedliwości, które czuję czytając Twoją historię. Do pewnego stopnia wiem, co czujesz. Serce mojego dziecka też zatrzymało się w 14 tygodniu. Ale u Ciebie dodatkowo wszystkie problemy, które spotkały Cię przed tą wiadomością i traktowanie w szpitalu - nie jestem sobie w stanie wyobrazić, jak cholernie ciężkie to było przeżycie. Nie ma dla mnie żadnych argumentów, które mogłyby wytłumaczyć człowieka z SOR albo tłumaczenie księdza. To jest zwykłe okrucieństwo. Nie mieści mi się w głowie, jak można coś takiego powiedzieć. Okropnie Ci współczuje, wspomnienia są jeszcze świeże. Nic nie pomoże w tej chwili, żadne pocieszenia, ale wiedz, że czas uczy nas żyć z takimi ranami. Nie namawiam do wypierania, wrzucania się w wir obowiązków ani zapominania, przecież nie da się zapomnieć ani przeskoczyć tego etapu. Rób co musisz, żeby te uczucia przetrawić, poczuć i powoli radzić sobie z nimi łatwiej. Dobrze, że tu trafiłaś, chyba nikt lepiej nie zrozumie, niż osoby, które przeszly coś podobnego. Trzymaj się Kochana.

Jeszcze odniosę się do końca wiadomości: mogę mieć lekko inne podejście do duchowości, ale według mnie... ta sytuacja nie miała przekazać Ci nic. Nie jesteś niczemu winna, na nic z tych okropieństw nie zasłużyłaś, nie potrzebujesz żadnych brutalnych nauczek od losu. Okrucieństwo i niesprawiedliwość to bardzo losowe rzeczy. Z niektórymi sprawami musimy po prostu sobie poradzić, po prostu przetrwać i liczyć na lepszą przyszłość. W to chcę wierzyc, ze faktycznie po burzy przychodzi słońce.
 
Cześć.
Wiadomość o niebijącym serduszku naszej Lidki spotkała nas w niedzielę 1-go sierpnia. Staraliśmy się o nią 1,5 roku. Niestety, jestem pechowcem życia, a mój kobiecy organizm jest po prostu...do 4 liter. Walka z odzyskaniem okresu przez 2 lata (przyczyna nieznana). Przeszłam wiele diagnoz po sam PCOS, guzy nadnerczy i różne inne dziwne teorie. Diagnoza PCOS nie trzymała się kupy, ponieważ jestem na taką diagnozę według lekarzy za chuda, a moje jajniki wyglądają idealnie. Nie ćwiczę, jem normalnie. Po batalii, braniu wielu suplementów, symfolicu...udało się. Radość wymieszana z niedowierzaniem. W Dniu Matki zrobiłam test. Najszczęśliwszy Dzień Matki. Pierwsza kontrola u lekarza i...macica dwurożna! Bo przecież jak jeszcze można skopać leżącego. Myślałam, że gorzej być nie może... pomimo tego na szczęście nasza mała kruszynka rozwijała się prawidłowo. Czy mogłam spać spokojnie? Nie. Plamienia - kontrola - wszystko w porządku. W 8 tc silny krwotok. Pojechaliśmy na SOR. Dzidziuś żyje, nakaz oszczędnego trybu życia. Przyczyna krwotoku nieznana. Pomimo leżenia krwotoki powtórzyły się w 10 tc i 13 tc. Po kontroli u lekarza w środę - dziecko żyje, to dziewczynka. Krwawienia mogą wynikać z krwiaka (wreszcie lekarz zobaczył coś na USG) lub odklejającego się trofoblastu (kolejny aspekt życiowego pecha). Dodam jeszcze, że po jednym z krwawieniu, kiedy udaliśmy się na SOR, lekarz powiedział: "Po co tu przyjeżdżasz i tak Ci nie pomożemy. Dziecko albo umrze, albo donosisz". Nigdy nie wrócę już do tego szpitala.
Po kontroli we środę, w czwartek ponownie dostałam krwotoku. Jakby wszystko się działo przez badanie dopochwowe. Po każdym z nich miałam krwotok. Lekarze utwierdzali, że to nie może być przyczyną i trzeba badać. Czy aby na pewno? Tego sie już nie dowiem.
Sobota z rana... wstaję. Narzeczony robi sobie kawę, a mi nie przeszkadza jej zapach, jak zwykle. Mdłości odeszły, a ja nie czuję się jakbym była w ciąży. Lekarz uspokaja mnie, mówi, że to już 14 tc i objawy odchodzą. Może ma rację?
W niedzielę postanawiam poszukać tętna dziecka zamówionym detektorem. Szukałam intensywnie. Szukałam płacząc, bo już wiedziałam, że go nie znajdę. Czułam, że z mojej Lidki uszło życie, że jej serduszko już nie bije. Pojechaliśmy na SOR do innego szpitala. W zasadzie kliniki. Miałam nadzieję, oszukiwałam się, że może jednak wszystko jest w porządku. Lekarz robiący mi USG przez długi czas milczał. Krzyknęłam: Nie żyje?! Spojrzał na mnie, po czym smutno powiedział "Niestety proszę Pani, ale nie ma akcji serduszka". Słowa, które siedzą mi w głowie i będą ze mną do końca życia.
Musiałam zostać w szpitalu z uwagi na swoją grupę krwi. Sama, bo przecież mamy koronawirusa. Horror. Wy znacie ten horror. Ten ból, kiedy podają Ci kolejną tabletkę. Kiedy ktoś przychodzi i mówi: Jeszcze będziesz miała dzieci. Co? Ale ja nie chce innego, chce moją Lidkę. Nie rozumiem nikogo. Rano robią zabieg, bo tabletki nic nie pomogły.
A co jest hitem? Przychodzi do mnie ksiądz. Jestem wierząca. Chciałam go zapytać, dlaczego? A on mi na to, że Bóg mi chciał pokazać, że muszę zawrzeć formalny związek. Czaicie...
Brak mi słów. Brak mi mojej małej. To była moja pierwsza ciąża. Nie wiem co dalej. Zwolniłam się z pracy. Szukam powodu, szukam czegoś co miała mi uświadomić ta sytuacja. Co jest ze mną nie tak? Co jest nie tak z moim życiem?
Bo na pewno nie to, że nie zdążyliśmy wziąć ślubu.
tak mi przykro kochana..
wiem doskonale przez co przechodzisz ja po swoim pierwszym poronieniu w 9 tc też usłyszałam od lekarki przykre słowa w stylu "co za lekarz zakłada w 6 tc kartę ciąży " "ja nie wiem co on tam widział , bo ja tu nic nie widze ciąża się nie rozwija " "lepiej teraz niż jakby miała Pani urodzic chore" - te słowa usłyszałam od kobiety ginekolog na SOR ...
przy ostatniej stracie też byłam sama w szpitalu , bo koronawirus - niby są jakieś prawa ale kto sie tym przejmuje jak pojawiła się korona .. teraz czekam na wizyty u specjalistów może to w czymś pomoże i coś wyjaśni..
Pamiętaj kochana nic z Tobą nie jest nie tak, ja też nie potrafie pogodzić się ze stratą i pewnie długo nie będę potrafiła, to nie nasza wina , że takie rzeczy się dzieją :(
a tego księdza to powinni wywalić na zbity pysk za takie testy , takie bezsensowne gadanie , najlepiej powiedzieć , że strata była po coś , bo nikt nie zna odpowiedzi dlaczego tak się stało (chyba ,ze faktycznie komus udalo sie ustalic przyczyne)
ja tez słysze, ze bede miala jeszcze dzieci .. ale szczerze ? na chwilę obecna nie wiem czy chce .. nie potrafie przyjac do wiadomosci , ze juz moze nigdy nie bedziemy mieli synka ...
 
Dziękuję za wiadomość outofthebox oraz Pola9005 .
Wydaję mi się, że dołączenie do forum i porozmawianie z osobami, które przeżyły/przeżywają na świeżo taką sytuację pozwoli mi to bardzie zrozumieć i przyjąć do siebie.
To co czuję w tym momencie, to chęć posiadania dziecka, jednocześnie odczuwając niechęć i lęk do seksu. Na prawdę. Śnią mi się koszmary, że poszliśmy na całość z myślą "tyle się staraliśmy wcześniej, po jednym razie nic nie będzie", po czym znów zaszłam w ciążę. I znowu ten sam scenariusz. Budzę się cała roztrzęsiona. Boję się zbliżenia z narzeczonym, a jednocześnie mam w sobie chęć uzupełnienia pustki po Lidce.
Na ten moment nawet nie wiem, czy jestem w stanie powrócić do współżycia. Ba, nawet nie mogę, bo mam komplikacje po zabiegu w postaci nieustępującego krwawienia i bóli. Tak bardzo się boję i tak bardzo negatywnie mi się kojarzy. Nie mogę patrzeć na kobiety w ciąży. Jeszcze przedwczoraj w kolejce po jedzenie musiałam stanąć przed grupką dziewczyn, a jedna z nich była w ciąży, 16 tydzień. Zachwycała się, jak to malutka wierci się na USG, jak to nie ma krótkich nóżek po mamie. A później dodała, że miewa bóle brzucha, a lekarz stwierdził, że ciąża jest o tydzień młodsza. I już chciałam się do niej odwrócić. Chciałam powiedzieć: Mój mówił to samo, a dziś moja kruszyna już nie żyje. Dobrze, że stałam tam z moją mamą. Wyprowadziła mnie z kolejki. Bo tak nie można i miała rację.
 
Dziękuję za wiadomość outofthebox oraz Pola9005 .
Wydaję mi się, że dołączenie do forum i porozmawianie z osobami, które przeżyły/przeżywają na świeżo taką sytuację pozwoli mi to bardzie zrozumieć i przyjąć do siebie.
To co czuję w tym momencie, to chęć posiadania dziecka, jednocześnie odczuwając niechęć i lęk do seksu. Na prawdę. Śnią mi się koszmary, że poszliśmy na całość z myślą "tyle się staraliśmy wcześniej, po jednym razie nic nie będzie", po czym znów zaszłam w ciążę. I znowu ten sam scenariusz. Budzę się cała roztrzęsiona. Boję się zbliżenia z narzeczonym, a jednocześnie mam w sobie chęć uzupełnienia pustki po Lidce.
Na ten moment nawet nie wiem, czy jestem w stanie powrócić do współżycia. Ba, nawet nie mogę, bo mam komplikacje po zabiegu w postaci nieustępującego krwawienia i bóli. Tak bardzo się boję i tak bardzo negatywnie mi się kojarzy. Nie mogę patrzeć na kobiety w ciąży. Jeszcze przedwczoraj w kolejce po jedzenie musiałam stanąć przed grupką dziewczyn, a jedna z nich była w ciąży, 16 tydzień. Zachwycała się, jak to malutka wierci się na USG, jak to nie ma krótkich nóżek po mamie. A później dodała, że miewa bóle brzucha, a lekarz stwierdził, że ciąża jest o tydzień młodsza. I już chciałam się do niej odwrócić. Chciałam powiedzieć: Mój mówił to samo, a dziś moja kruszyna już nie żyje. Dobrze, że stałam tam z moją mamą. Wyprowadziła mnie z kolejki. Bo tak nie można i miała rację.
Eh też czasem mam takie mysli jakie Ty w kolejce, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę, że w położnictwie naprawdę nie wiadomo. Objawy poronienia u jednych, mogą być czymś niegroźnym u drugich. Pamiętam, jak szukałam w internecie informacji na temat swoich plamień - u mnie ciążą ksiazkowa do 13 tygodnia, a w 17-18stym, na wakacjach, tuż przed kolejną wizytą kontrolą pojawiły się małe, brązowe plamienia... Dosłownie wszystko w internecie mówi, że to nic, że się zdarza, że moze hormony, może coś do ogarnięcia. A realia są takie, że wtedy już serce nie biło od miesiąca, to był objaw poronienia zatrzymanego. Nie radzę, bo w gruncie rzeczy się nie da. Nauka poszła ogromnie do przodu, ale kwestie prowadzenia ciąży, porodu, opieki nad kobietą, poronień to dalej dosłownie najświeższe gałęzie medycyny, czytałam ostatnio badania, w których było wspomniane, ze dosłownie dopiero 25 lat temu dopiero ktoś zadał sobie pytanie, co się dzieje w kobietą w czasie poronienia i uświadomił sobie, ze istnieje aspekt psychiczny dla niej i może by jakoś go tez uwzględnić, heh to jest aż śmieszne, czeka nas jeszcze masa czasu, zanim medycyna nadgoni w tym obszarze, widać po wszelakich badaniach, jak małej ilości rzeczy jesteśmy pewni. Co do współżycia - ja czekałam, az poczuje się pewna, aż wszystko się zagoi i zwyczajnie nie będę miała obaw, nieważne, czy to potrwa 2 tyg czy 6tyg. Poród miał miejsce 20.06, a łyżeczkowanie 05.07. W tej chwili czekam na pierwszy okres, u mnie wychodzi sporo tego czekania - po pierwszym okresie mam zielone światło dla starań. U ciebie zabieg odbył się 2 sierpnia, tak? Jesteś już po kontroli? Pamiętaj Kochana, że nic na siłę. Musisz najpierw dojść do siebie fizycznie i psychicznie. U mnie wydaje mi się, że po poronieniu nawet bardziej jestem pewna chęci posiadania dziecka, niż przed, chyba wiele z nas tak ma, ale naprawdę trzeba dać sobie chwilę na przeprocesowanie, bo jeśli nie zrobimy tego teraz, to wszystko wróci przy kolejnych staraniach, czy gorzej - w kolejnej ciąży. Ja też boję się głównie powtórki, zrobiłam trochę badań (głównie dzięki naprowadzeniu innych osób z innych wątków tego forum) i zaczynam mocno wierzyć, że to były sprawy genetyczne, stricte de novo, nie do przeskoczenia. Jeśli nie będę wierzyc, ze to się nie powtórzy, to przeciez strasznym masochizmem byłoby wrócić do starań...
 
Straszne to wszystko niestety .. mi powiedzieli, że po łyżeczkowaniu mogę znowu zajść w ciążę po 3 mcach , patrząc na to ile staraliśmy się o każdą z moich 4 ciąż to wiem , że jeśli się zdecydujemy będzie to minimum rok, ale na tą chwilę cieżko mi sę zecydować z jednej strony chciałabym kolejne dziecko, ale z drugiej nie wiem czy chcę znowu przeżywać to samo albo zamartwiać się całą ciążę .. :(
 
reklama
też ciężko mi się patrzy na kobiety w ciąży .. na rodzenstwa na placu zabaw szczegolnie z taka roznica wieku jak moglaby byc u nas ..
nie potrafie zniesc mysli , ze s kobiety ktor nie chca dzieci , chleja albo cpaja cala ciaze i im sie udaje .. albo zaplanuja sobie chce dziecko i za 2 miesiace sa w ciazy i wszystko konczy sie szczesliwie... wqr*** mnie to niesamowicie :( ale chyba to po prostu zazdrość, że innym się udaje a nam nie
 
Do góry