reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Poronienie w II trymestrze

Cześć.
Wiadomość o niebijącym serduszku naszej Lidki spotkała nas w niedzielę 1-go sierpnia. Staraliśmy się o nią 1,5 roku. Niestety, jestem pechowcem życia, a mój kobiecy organizm jest po prostu...do 4 liter. Walka z odzyskaniem okresu przez 2 lata (przyczyna nieznana). Przeszłam wiele diagnoz po sam PCOS, guzy nadnerczy i różne inne dziwne teorie. Diagnoza PCOS nie trzymała się kupy, ponieważ jestem na taką diagnozę według lekarzy za chuda, a moje jajniki wyglądają idealnie. Nie ćwiczę, jem normalnie. Po batalii, braniu wielu suplementów, symfolicu...udało się. Radość wymieszana z niedowierzaniem. W Dniu Matki zrobiłam test. Najszczęśliwszy Dzień Matki. Pierwsza kontrola u lekarza i...macica dwurożna! Bo przecież jak jeszcze można skopać leżącego. Myślałam, że gorzej być nie może... pomimo tego na szczęście nasza mała kruszynka rozwijała się prawidłowo. Czy mogłam spać spokojnie? Nie. Plamienia - kontrola - wszystko w porządku. W 8 tc silny krwotok. Pojechaliśmy na SOR. Dzidziuś żyje, nakaz oszczędnego trybu życia. Przyczyna krwotoku nieznana. Pomimo leżenia krwotoki powtórzyły się w 10 tc i 13 tc. Po kontroli u lekarza w środę - dziecko żyje, to dziewczynka. Krwawienia mogą wynikać z krwiaka (wreszcie lekarz zobaczył coś na USG) lub odklejającego się trofoblastu (kolejny aspekt życiowego pecha). Dodam jeszcze, że po jednym z krwawieniu, kiedy udaliśmy się na SOR, lekarz powiedział: "Po co tu przyjeżdżasz i tak Ci nie pomożemy. Dziecko albo umrze, albo donosisz". Nigdy nie wrócę już do tego szpitala.
Po kontroli we środę, w czwartek ponownie dostałam krwotoku. Jakby wszystko się działo przez badanie dopochwowe. Po każdym z nich miałam krwotok. Lekarze utwierdzali, że to nie może być przyczyną i trzeba badać. Czy aby na pewno? Tego sie już nie dowiem.
Sobota z rana... wstaję. Narzeczony robi sobie kawę, a mi nie przeszkadza jej zapach, jak zwykle. Mdłości odeszły, a ja nie czuję się jakbym była w ciąży. Lekarz uspokaja mnie, mówi, że to już 14 tc i objawy odchodzą. Może ma rację?
W niedzielę postanawiam poszukać tętna dziecka zamówionym detektorem. Szukałam intensywnie. Szukałam płacząc, bo już wiedziałam, że go nie znajdę. Czułam, że z mojej Lidki uszło życie, że jej serduszko już nie bije. Pojechaliśmy na SOR do innego szpitala. W zasadzie kliniki. Miałam nadzieję, oszukiwałam się, że może jednak wszystko jest w porządku. Lekarz robiący mi USG przez długi czas milczał. Krzyknęłam: Nie żyje?! Spojrzał na mnie, po czym smutno powiedział "Niestety proszę Pani, ale nie ma akcji serduszka". Słowa, które siedzą mi w głowie i będą ze mną do końca życia.
Musiałam zostać w szpitalu z uwagi na swoją grupę krwi. Sama, bo przecież mamy koronawirusa. Horror. Wy znacie ten horror. Ten ból, kiedy podają Ci kolejną tabletkę. Kiedy ktoś przychodzi i mówi: Jeszcze będziesz miała dzieci. Co? Ale ja nie chce innego, chce moją Lidkę. Nie rozumiem nikogo. Rano robią zabieg, bo tabletki nic nie pomogły.
A co jest hitem? Przychodzi do mnie ksiądz. Jestem wierząca. Chciałam go zapytać, dlaczego? A on mi na to, że Bóg mi chciał pokazać, że muszę zawrzeć formalny związek. Czaicie...
Brak mi słów. Brak mi mojej małej. To była moja pierwsza ciąża. Nie wiem co dalej. Zwolniłam się z pracy. Szukam powodu, szukam czegoś co miała mi uświadomić ta sytuacja. Co jest ze mną nie tak? Co jest nie tak z moim życiem?
Bo na pewno nie to, że nie zdążyliśmy wziąć ślubu.
Kochanie bardzo ci współczuję. Mam łzy w oczach bo czytam to co piszesz i powracaja też moje wspomnienia. Mimo że minęło już pół roku dalej boli. Boli mniej niż na początku ale nadal boli.
Zaraz po poronieniu powiedzialam mojemu mężowi, że ja umarłam razem z tym dzieckiem. Nie umarłam...żyje nadal, ale jakąś cząstka mnie uciekła bezpowrotnie.
Słowa księdza bez komentarza. Jak mógł w ogóle ci takie coś powiedziec w takiej chwili. Potem się dziwią że ludzie do kościoła nie chodzą jak mamy takich księży.
Ja wierzę w Boga, codziennie się modlę, ale do kościoła chodzę od świeta. Mimo to codziennie pytalam Boga co mu to dziecko zrobiło że mi je zabrał.
Szpital też ciebie do bani potraktowal. Co się dzieje z tym światem ? Czemu taka znieczulica ?
Też mnie wkurzało jak mówili mi : jeszcze będziesz miała dzieci, masz już jedno w domu... Wiem ja to wszystko wiem ale ja tak bardzo chciałam moja Jagodę.
I rozumiem twoje obawy. Z jednej strony chcesz dziecko a z drugiej boisz się i ten seks nie sprawia przyjemności. Ja co miesięc do okresu żyje nadzieja że udało się zajść, przed okresem wpadam w panikę(bo jeśli jednak zaszłam to umrę ze strachu), a jak dostaje okres to ma załamke czemu nie jestem w ciąży. Eh.
Ja ci powiem że mnie ta cała tragedia nauczyła nic nie planowac. Bo życie i tak płata nam psikusa.
Kochana wierzę że zaświeci jeszcze dla nas wszystkich słońce ☀️
 
reklama
Cześć.
Wiadomość o niebijącym serduszku naszej Lidki spotkała nas w niedzielę 1-go sierpnia. Staraliśmy się o nią 1,5 roku. Niestety, jestem pechowcem życia, a mój kobiecy organizm jest po prostu...do 4 liter. Walka z odzyskaniem okresu przez 2 lata (przyczyna nieznana). Przeszłam wiele diagnoz po sam PCOS, guzy nadnerczy i różne inne dziwne teorie. Diagnoza PCOS nie trzymała się kupy, ponieważ jestem na taką diagnozę według lekarzy za chuda, a moje jajniki wyglądają idealnie. Nie ćwiczę, jem normalnie. Po batalii, braniu wielu suplementów, symfolicu...udało się. Radość wymieszana z niedowierzaniem. W Dniu Matki zrobiłam test. Najszczęśliwszy Dzień Matki. Pierwsza kontrola u lekarza i...macica dwurożna! Bo przecież jak jeszcze można skopać leżącego. Myślałam, że gorzej być nie może... pomimo tego na szczęście nasza mała kruszynka rozwijała się prawidłowo. Czy mogłam spać spokojnie? Nie. Plamienia - kontrola - wszystko w porządku. W 8 tc silny krwotok. Pojechaliśmy na SOR. Dzidziuś żyje, nakaz oszczędnego trybu życia. Przyczyna krwotoku nieznana. Pomimo leżenia krwotoki powtórzyły się w 10 tc i 13 tc. Po kontroli u lekarza w środę - dziecko żyje, to dziewczynka. Krwawienia mogą wynikać z krwiaka (wreszcie lekarz zobaczył coś na USG) lub odklejającego się trofoblastu (kolejny aspekt życiowego pecha). Dodam jeszcze, że po jednym z krwawieniu, kiedy udaliśmy się na SOR, lekarz powiedział: "Po co tu przyjeżdżasz i tak Ci nie pomożemy. Dziecko albo umrze, albo donosisz". Nigdy nie wrócę już do tego szpitala.
Po kontroli we środę, w czwartek ponownie dostałam krwotoku. Jakby wszystko się działo przez badanie dopochwowe. Po każdym z nich miałam krwotok. Lekarze utwierdzali, że to nie może być przyczyną i trzeba badać. Czy aby na pewno? Tego sie już nie dowiem.
Sobota z rana... wstaję. Narzeczony robi sobie kawę, a mi nie przeszkadza jej zapach, jak zwykle. Mdłości odeszły, a ja nie czuję się jakbym była w ciąży. Lekarz uspokaja mnie, mówi, że to już 14 tc i objawy odchodzą. Może ma rację?
W niedzielę postanawiam poszukać tętna dziecka zamówionym detektorem. Szukałam intensywnie. Szukałam płacząc, bo już wiedziałam, że go nie znajdę. Czułam, że z mojej Lidki uszło życie, że jej serduszko już nie bije. Pojechaliśmy na SOR do innego szpitala. W zasadzie kliniki. Miałam nadzieję, oszukiwałam się, że może jednak wszystko jest w porządku. Lekarz robiący mi USG przez długi czas milczał. Krzyknęłam: Nie żyje?! Spojrzał na mnie, po czym smutno powiedział "Niestety proszę Pani, ale nie ma akcji serduszka". Słowa, które siedzą mi w głowie i będą ze mną do końca życia.
Musiałam zostać w szpitalu z uwagi na swoją grupę krwi. Sama, bo przecież mamy koronawirusa. Horror. Wy znacie ten horror. Ten ból, kiedy podają Ci kolejną tabletkę. Kiedy ktoś przychodzi i mówi: Jeszcze będziesz miała dzieci. Co? Ale ja nie chce innego, chce moją Lidkę. Nie rozumiem nikogo. Rano robią zabieg, bo tabletki nic nie pomogły.
A co jest hitem? Przychodzi do mnie ksiądz. Jestem wierząca. Chciałam go zapytać, dlaczego? A on mi na to, że Bóg mi chciał pokazać, że muszę zawrzeć formalny związek. Czaicie...
Brak mi słów. Brak mi mojej małej. To była moja pierwsza ciąża. Nie wiem co dalej. Zwolniłam się z pracy. Szukam powodu, szukam czegoś co miała mi uświadomić ta sytuacja. Co jest ze mną nie tak? Co jest nie tak z moim życiem?
Bo na pewno nie to, że nie zdążyliśmy wziąć ślubu.
Kochana tak mi przykro :( . Znam ten ból.. u mnie na początku wszystko było dobrze w 12 tyg szlam na pierwsze prenatalne badania , lekarz przez chwile nic nie mówił po czym „ przykro mi ale ja nie widzę akcji serca” dodał ze musiało się to stad dosłownie dzień wcześniej … po czym zaczął się płacz i pytanie dlaczego ? Co się stało? Skierowanie na szpital .. tabletki itd o 2 w nocy zaczął się krwotok i łyżeczkowanie okazało się ze chłopczyk . Daliśmy do zbadania kosmowke wyniki : wada genetyczna triploidia . Chcieliśmy badać kariotyp czy nie jesteśmy nosicielami ale w klinice genetyczka nam powiedziała ze na 98% to choroba przypadkowa wiec nie robiliśmy nic . Stało sie to 3.03 starania mogliśmy zacząć 3 miesiące później , teraz w czerwcu znów sie okazalo ze ciaza biochemiczna ale „ na szczęście” byl to tak wczesny etap ze od razu praktycznie dostałam normalny okres ale lekarz powiedział ze mam nawet tego nie uznawać za poronienie bo jeszcze nic nie było . No i w tym miesiącu działamy znów , czujemy pustkę ale chcemy bardzo kolejnego maluszka :( . Jeśli chodzi o wiarę tez jestem wierząca i mam w rodzinie siostrę zakonna której zapytałam dlaczego akurat nam sie to przytrafiło ?! Ona odpisała : „SKARBY KOCHANE , przytulam Was do serca. To taka trudną odpowiedź. Dlaczego Wy? Może Pan Bóg chciał żebyście na początku zostali rodzicami ANIOŁKA. ONO jest własnością Pana Boga, tak jak każdy człowiek. Czekaliście na nie i przyjęliście je z miłością. Pan Bóg od Was wobec tego dziecka nie zaplanował więcej. Wypełniliście wszystko dobrze czego Pan Bóg chciał. To już ogromna tajemnica. Ale bądźcie pewni ono jest w niebie i jest ogromnie szczęśliwe. A przecież, każdy rodzic pragnie szczęścia dla dziecka. ONO z nieba będzie Wam pomagało i będzie cieszyło się z rodzeństwa, które będziecie mieli. ❤️❤️❤️❤️Niedługo będzie nowe serduszko💗uściskam Was ogromnie. „ trzymam za Was kciuki dziewczyny ze jeszcze wyjdzie do Nas słońce i będziemy miały upragnione zdrowe dzieci 😘
 
Cześć.
Wiadomość o niebijącym serduszku naszej Lidki spotkała nas w niedzielę 1-go sierpnia. Staraliśmy się o nią 1,5 roku. Niestety, jestem pechowcem życia, a mój kobiecy organizm jest po prostu...do 4 liter. Walka z odzyskaniem okresu przez 2 lata (przyczyna nieznana). Przeszłam wiele diagnoz po sam PCOS, guzy nadnerczy i różne inne dziwne teorie. Diagnoza PCOS nie trzymała się kupy, ponieważ jestem na taką diagnozę według lekarzy za chuda, a moje jajniki wyglądają idealnie. Nie ćwiczę, jem normalnie. Po batalii, braniu wielu suplementów, symfolicu...udało się. Radość wymieszana z niedowierzaniem. W Dniu Matki zrobiłam test. Najszczęśliwszy Dzień Matki. Pierwsza kontrola u lekarza i...macica dwurożna! Bo przecież jak jeszcze można skopać leżącego. Myślałam, że gorzej być nie może... pomimo tego na szczęście nasza mała kruszynka rozwijała się prawidłowo. Czy mogłam spać spokojnie? Nie. Plamienia - kontrola - wszystko w porządku. W 8 tc silny krwotok. Pojechaliśmy na SOR. Dzidziuś żyje, nakaz oszczędnego trybu życia. Przyczyna krwotoku nieznana. Pomimo leżenia krwotoki powtórzyły się w 10 tc i 13 tc. Po kontroli u lekarza w środę - dziecko żyje, to dziewczynka. Krwawienia mogą wynikać z krwiaka (wreszcie lekarz zobaczył coś na USG) lub odklejającego się trofoblastu (kolejny aspekt życiowego pecha). Dodam jeszcze, że po jednym z krwawieniu, kiedy udaliśmy się na SOR, lekarz powiedział: "Po co tu przyjeżdżasz i tak Ci nie pomożemy. Dziecko albo umrze, albo donosisz". Nigdy nie wrócę już do tego szpitala.
Po kontroli we środę, w czwartek ponownie dostałam krwotoku. Jakby wszystko się działo przez badanie dopochwowe. Po każdym z nich miałam krwotok. Lekarze utwierdzali, że to nie może być przyczyną i trzeba badać. Czy aby na pewno? Tego sie już nie dowiem.
Sobota z rana... wstaję. Narzeczony robi sobie kawę, a mi nie przeszkadza jej zapach, jak zwykle. Mdłości odeszły, a ja nie czuję się jakbym była w ciąży. Lekarz uspokaja mnie, mówi, że to już 14 tc i objawy odchodzą. Może ma rację?
W niedzielę postanawiam poszukać tętna dziecka zamówionym detektorem. Szukałam intensywnie. Szukałam płacząc, bo już wiedziałam, że go nie znajdę. Czułam, że z mojej Lidki uszło życie, że jej serduszko już nie bije. Pojechaliśmy na SOR do innego szpitala. W zasadzie kliniki. Miałam nadzieję, oszukiwałam się, że może jednak wszystko jest w porządku. Lekarz robiący mi USG przez długi czas milczał. Krzyknęłam: Nie żyje?! Spojrzał na mnie, po czym smutno powiedział "Niestety proszę Pani, ale nie ma akcji serduszka". Słowa, które siedzą mi w głowie i będą ze mną do końca życia.
Musiałam zostać w szpitalu z uwagi na swoją grupę krwi. Sama, bo przecież mamy koronawirusa. Horror. Wy znacie ten horror. Ten ból, kiedy podają Ci kolejną tabletkę. Kiedy ktoś przychodzi i mówi: Jeszcze będziesz miała dzieci. Co? Ale ja nie chce innego, chce moją Lidkę. Nie rozumiem nikogo. Rano robią zabieg, bo tabletki nic nie pomogły.
A co jest hitem? Przychodzi do mnie ksiądz. Jestem wierząca. Chciałam go zapytać, dlaczego? A on mi na to, że Bóg mi chciał pokazać, że muszę zawrzeć formalny związek. Czaicie...
Brak mi słów. Brak mi mojej małej. To była moja pierwsza ciąża. Nie wiem co dalej. Zwolniłam się z pracy. Szukam powodu, szukam czegoś co miała mi uświadomić ta sytuacja. Co jest ze mną nie tak? Co jest nie tak z moim życiem?
Bo na pewno nie to, że nie zdążyliśmy wziąć ślubu.
Ściskam Cię mocno kochana [emoji3590] Tyle przeszłaś, a los sobie zadrwił na końcu.. wiem jak to jest, ze mnie też zadrwił potwornie, dając nadzieję na każdym kroku ciężkiej od początku ciąży a potem brutalnie wyrywając mi dziecko z brzucha w 20 TC. Nie da się z tym pogodzić, nie da się tego do końca zaakceptować, tym bardziej nie da się zrozumieć i znaleźć w tym sens. Żadne słowa nie są w stanie złagodzić bólu, zapełnić pustki... Ja żyję tylko myślą,że mój Mikołaj wróci do nas za jakiś czas, że życie się zapętli. Mam nadzieję,że nasze Aniołki są tam razem wszystkie i są szczęśliwe. Mi ksiądz powiedział,że dziecko teraz może mi pomagać i czuwać nade mną, że mogę go prosić o wsparcie i pomoc. Dla mnie to nie do pojęcia,że to nie ja mam się nim opiekować,ale że teraz to maleństwo może opiekować się mną. Wielką tajemnicą jest śmierć dziecka...
Dużo sił dla Ciebie i Twojego partnera. [emoji175]
 
Zgadzam się z Wami. Zarówno z opinią, że do kolejnego starania musimy być gotowe psychicznie. Mimo tego, że bardzo bym chciała ponownie być w ciąży, to nie mogę znieść myśli, że może to być kolejna strata. Musi minąć trochę czasu. Na ten moment chce zaczekać do ślubu. Nie wiem ile macie lat, ale u mnie już każde święta te same życzenia. Mam 26 lat, zawsze myślałam, że to jeszcze młody wiek na dziecko. Niestety ludzie już zarzucają, że nie decydujemy się na ślub i na dziecko i zaraz go nie będziemy mieć. Tylko nikt nie pomyśli, że staraliśmy się przez 1,5 roku. I nie wiedzą, że spotkało nas to, co spotkało.
Trochę to smutne, bo jestem wkurzona na cały świat. Na swojego narzeczonego, na wszystkich.

Powiedzcie mi, czy wy się szczepiłyście przeciw kowid, bądź macie w zamiarze? Może macie jakieś opinie swoich lekarzy?
Ja mam podzielone opinie u swoich specjalistów. Ten który prowadził moją ciążę kategorycznie zabronił, kolejny z którym się konsultowałam zalecał. Jak to jest u Was?
 
26 lat to przecież taka młoda osoba… ja mam rocznikowo 28 i oprocz rodziców, którym coś odwaliło, to w ogóle nie jestem pytana o dzieci, tu gdzie mieszkam ciąża przed 30stką to rzadkość, nawet 32-34 latki są w stanie powiedziec, ze powoli planują, ale bez ciśnienia, bo przecież są młode :) Damn ciężko mi sobie wyobrazic co kieruje lekarzem odradzającym szczepienia, kiedy jest masa dowodów na to, ze w ciazy przechodzi się covid dużo ciężej :/ Może traktował te ciąże jako wysokiego ryzyka i się bal, ze później będziesz miała mu za zle?
Ja pierwsza dawkę miałam w 15tyg wiec w sumie byłam w ciazy, ale nie wiedziałam, ze serce nie bije już dobry tydzień :/ Mieszkam w Szwajcarii i tutaj lekarze nie sugerują rozwiązań, nie doradzają, moja zaserwowała mi 10 min o minusach i braku pewności, ale jak powiedziałam wprost, ze chce się szczepić, to dodała tylko, ze dobrze robię i dla siebie i dla dziecka. Druga dawka ponad miesiac temu, zdecydowanie łatwiej mi się zyje z myślą, ze coś mnie chroni :) Tez przemawia do mnie fakt, ze w szpitalach praktycznie nie ma chorych na covid zaszczepionych, mimo ze tez moga się zarazić, a liczba nieszczepionych w szpitalach z ciężkim przebiegiem szybko rośnie…
 
Ja właśnie teraz chciałabym się zaszczepić. Wydaję mi się, że nie ma jakiś przeciwskazań do tego, żeby zrobić to krótko po zabiegu.
Generalnie były też podejrzenia, że mogłam nabawić się Covida w ciąży. Ale teraz wszystko przypisuję się temu. Ja nie czułam, żebym przechodziła Covid. Smak był, węch (i to jaki).
Jedyny dylemat chyba którą szczepionkę wybrać. Znajomi mają jakieś uprzedzenia do Pfizera...
 
Moja historia wyglądała tak, że w 19 tc na rutynowej wizycie okazało się, że od ok. 3 tygodni nasze dzieciątko nie żyje. Załamał się wtedy cały mój świat i wszystkie marzenia legły w gruzach. Następnego dnia stawiłam się do szpitala. Miałam wywołany poród i zabieg łyżeczkowania. Była to moja I ciąża, o którą staraliśmy się z mężem ok. 2 lat. Od początku było bardzo ciężko, w I trymestrze dużo plamiłam, raz miałam bardzo duże krwawienie. Zażywałam bardzo duże dawki progesteronu. Ale na każdej wizycie ginekolog zapewniał mnie że wszystko jest w porządku, wszystko było w normie, nie stwierdzono żadnych wad. Ale po zakończeniu I trymestru wszystko się uspokoiło, plamienia ustały, nic się niepokojącego nie działo... aż do tej feralnej wizyty. Ciągle zadaje sobie pytanie dlaczego tak się stało, tym bardziej że myślałam że po początkowych problemach teraz już będzie wszystko w porządku. Na razie czekam na wyniki badań histopatologicznych i genetycznych.
 
Bardzo mi przykro [emoji20] Mam podobną historię (i też jestem Natalia). W 20tc na badaniu połówkowym okazało się,że syn też od około 3 tygodni już nie żył. Właśnie mijają 3 miesiące od tego wydarzenia. Ten dzień do końca mojego życia będzie moją największą traumą. Nie ma takich słów,które są w stanie opisać ten ból. Dlatego tulę Cię mocno! Daj sobie czas na wszystko czego potrzebujesz - żałobę, płacz, rozmowy, odpoczynek. Możesz skorzystać z pomocy psychologa, a w razie potrzeby jakiejkolwiek porady (psychologicznej, prawnej czy czysto informacyjnej) w temacie poronienia możesz śmiało pisać do Fundacji Ernesta ( sama korzystałam z pomocy ich specjalistów i mogę polecić). U mnie wynik hist-pat nic nie powiedział. Badań genetycznych nie robiliśmy. W szpitalu mi powiedzieli,że przyczyną było zbyt ciasne owinięcie pępowiną,czyli losowy wypadek. Bardzo mi z tym źle, choć gdyby przyczyną był mój organizm byłoby chyba gorzej. Mimo to boje się kolejnej ciąży i na tym etapie jeszcze nie wiem czy będę się starać. Ściskam Cię, pisz śmiało gdybyś czegoś potrzebowała! [emoji175]
Moja historia wyglądała tak, że w 19 tc na rutynowej wizycie okazało się, że od ok. 3 tygodni nasze dzieciątko nie żyje. Załamał się wtedy cały mój świat i wszystkie marzenia legły w gruzach. Następnego dnia stawiłam się do szpitala. Miałam wywołany poród i zabieg łyżeczkowania. Była to moja I ciąża, o którą staraliśmy się z mężem ok. 2 lat. Od początku było bardzo ciężko, w I trymestrze dużo plamiłam, raz miałam bardzo duże krwawienie. Zażywałam bardzo duże dawki progesteronu. Ale na każdej wizycie ginekolog zapewniał mnie że wszystko jest w porządku, wszystko było w normie, nie stwierdzono żadnych wad. Ale po zakończeniu I trymestru wszystko się uspokoiło, plamienia ustały, nic się niepokojącego nie działo... aż do tej feralnej wizyty. Ciągle zadaje sobie pytanie dlaczego tak się stało, tym bardziej że myślałam że po początkowych problemach teraz już będzie wszystko w porządku. Na razie czekam na wyniki badań histopatologicznych i genetycznych.
 
Moja historia wyglądała tak, że w 19 tc na rutynowej wizycie okazało się, że od ok. 3 tygodni nasze dzieciątko nie żyje. Załamał się wtedy cały mój świat i wszystkie marzenia legły w gruzach. Następnego dnia stawiłam się do szpitala. Miałam wywołany poród i zabieg łyżeczkowania. Była to moja I ciąża, o którą staraliśmy się z mężem ok. 2 lat. Od początku było bardzo ciężko, w I trymestrze dużo plamiłam, raz miałam bardzo duże krwawienie. Zażywałam bardzo duże dawki progesteronu. Ale na każdej wizycie ginekolog zapewniał mnie że wszystko jest w porządku, wszystko było w normie, nie stwierdzono żadnych wad. Ale po zakończeniu I trymestru wszystko się uspokoiło, plamienia ustały, nic się niepokojącego nie działo... aż do tej feralnej wizyty. Ciągle zadaje sobie pytanie dlaczego tak się stało, tym bardziej że myślałam że po początkowych problemach teraz już będzie wszystko w porządku. Na razie czekam na wyniki badań histopatologicznych i genetycznych.
Bardzo mi przykro kochana i ściskam mocno .. przykre to jest ,ze tyle kobiet tego doświadcza :( mam nadzieje ,ze te wyniki badań przyniosą jakieś odpowiedzi .. nam hispat nic nie powiedział , sekcji zwłok nie zrobili , a ostatnio genetyk u której byliśmy z mężem stwierdziła , ze powinni zrobić i nie rozumie takiego podejścia .. badani genetyczne nie wypaliły .
Aktualnie jestem już po konsultacjach u genetyka , immunologa i hematologa - do zrobienia sporo badań , moze one coś wniosą chociaż szczerze wątpię .. mam nadzieje ,ze w listopadzie już będę miała więcej odpowiedzi na swoje pytania niz teraz . U nas minęło Teoche ponad dwa miesiące ,ale gdy zbliża się ten feralny dzień ,początek każdego miesiąca to cały czas rozpamiętuje wszystko od nowa ;( kontrolna wizytę , widok usg , cały przebieg tego co się działo w szpitalu .. boli to okropnie mam nadzieje ,ze kiedyś będzie nam wszystkim choć troszkę lżej , ściskam mocno !!!
 
reklama
Dziękuję za słowa otuchy. Dzisiaj odebrałam wynik badań genetycznych, wszystko wyszło prawidłowo. Na razie tak bardzo chciałabym wiedzieć jaka mogła być przyczyna tego co się stało, żeby na przyszłość zminimalizować ryzyko, bo 100 % pewności że to się nie powtórzy nikt mi nie da. Chodziłam do bardzo dobrego ginekologa, który zajmuje się tylko problemem niepłodności, więc na pewno jeszcze do niego pójdę. Na pewno będę wykonywać jeszcze badania. Serduszko przestało bić akurat wtedy gdy zaczął mnie boleć ząb... to znaczy nie znam konkretnej daty ale mniej więcej w tym czasie. Zeszło mi z tym zębem tydzień... bo raz mi dentysta powiedział, że może się go da wyleczyć kanałowo, drugi że do wyrwania tylko chirurgicznie. Poza tym chirurg nie podjął się wyrwania go bo nie miałam zgody ginekologa... bo ten akurat był na urlopie. I tak teraz się zstanawiam, czy to nie przez tego zęba albo że mogłam tego zęba wyrwać wcześniej. A z drugiej strony czasu nie cofnę. A może to tylko zwykły zbieg okoliczności. Pewnie się już tego nie dowiem.
Ściskam was mocno.
 
Do góry