Właściwie to pierwsza z którą byłam na kilku wizytach, ogólnie mam za sobą jeszcze 2 poronienia w ok 6 tygodniu- samoistne, robiłam tylko testy i kilka razy betę ale nie udało mi się zdążyć do lekarza. + kilka ciąży (conajmniej 3) biochemicznych które wyłapałam na teście jako grube kreski ale po kilku dniach spóźnienia przyszedł okres. Więc ta ciąża itak była najdłuższa ale co prawda od samego testu 4 dni przed miesiączką byłam na duphastonie i L4 w domu.
Ogólnie to od ponad 2 lat staram się zajść w ciążę ale miałam problemy z owulacją bo mam PCOS, endometriozę, leczyłam się w klinice leczenia niepłodności, miałam stymulowane cykle które nie przynosiły rezultatu, lekarz mnie straszył, że już nie zajdę w ciążę z moimi wynikami a jednak zaszłam bez żadnej pomocy, teraz w ciąży okazało się, że i cukier zdecydowanie za wysoki do tego TSH miałam za wysokie i dostałam na stałe Euthyrox. Wcześniej lekarze uważali, że wczesne ciąże to częste przypadki poronień i nie ma u mnie żadnego problemu, że nie mogę utrzymać ale tym razem już dali mi masę badań do zrobienia. Trzeba wierzyć, że następnym razem w końcu się uda...
U mnie podobna sytuacja. Pierwsze dwa poronienia do 10tc, teraz to 3 w 18tc.
Jestem 8 lat po ślubie i od razu zaczęliśmy się starać. Po pierwszym poronieniu, szereg badań i niby wszystko ok. Po kolejnym poronieniu, miałam dwie inseminację, mnóstwo badań, które mniej więcej były prawidłowe bądź do lekkiej poprawy (za wysoka prolaktyna), ale po badaniu drożności okazało się że tylko jednej jajowód drożny więc o połowę mniej szans.
Chodziłam na monitoringi, odwiedziłam mnóstwo lekarzy i wydałam ogromna ilość pieniędzy bez skutku.
Już byliśmy z mężem tak zmęczeni cała sytuacja, stresem z tym związanym, że przestaliśmy się starać. Rozpoczęliśmy budowę domu, zajęliśmy się sobą i w zeszłym roku okres mi się spóźnił, zrobiłam test - negatywny, ale moja szwagierka pracuje w laboratorium więc pojechałam żeby zrobiła mi betę, na.wszelki wypadek - jakie było moje zdziwienie gdy zadzwoniła że wynik pozytywny.
Od początku byłam obstawiona lekami, od razu poszłam na L4, do ginekologa chodziłam "bardzo regularnie" i każda wizyta była obarczona stresem. Czy jest zarodek, czy serduszko bije. Wszystko pięknie.
Dzień przed Wigilia miałam badania prenatalne. I się zaczęło ...Lekarz nie widział kości nosowej, a oznaczać mogło to, że dziecko będzie z ZD. Rozpacz!! Piękna ciąża, upragniona, wyczekiwana a tu taka niespodzianka! Ze względu na to, że mialm powyżej 35lat, badanie Pappa było jakby statycznie mniej korzystne dla mnie. Zdecydowałam się na zrobienie badań Nifty, które w 99% określają czy dziecko będzie chore.
Na wyniki czekałam aż do stycznia...i doczekałam się, wynik Prawidłowy, zdrowa dziewczynka
Więc stres trochę odpuścił. Życie płynęło pod znakiem czytania książek o dzieciach, wyprawach itp. Do weekendu, w którym mimo stosowania leków, dostałam plamienia. Od razu pojechałam na Izbę przyjęć.
Przyjęli mnie na oddział, leżałam tydzień w nadziei że wszystko się skończy. Niestety przez bakterie, która wykryto podczas wymazu pękł mi pęcherz płodowy i odeszły mi wody, a serce mojego dziecka przestało bić..
A z nim moje, mojego męża i całej naszej rodziny