Miesiąc koszmaru trwa, po tygodniu wizyta już u mojego, nie tylko dobrego lekarza ale i człowieka. Już czulam spokój, chociaż nadal byłam niestabilna emocjonalnie, wyczerpana psychicznie, płakałam za każdym razem gdy o tym mówiłam. Usg potwierdza obumarcie zarodka, wskazuje, ze stało się to już na pierwszej wizycie u tamtego lekarza. Dostałam skierowanie do szpitala, mam dość, chcę żeby było po wszystkim. Pojechalismy z mężem i córką na grób dzieci utraconych. W 10 tygodniu, po miesiącu od obumarcia ciąży, po wizytcie u ginekologa, 27 czerwca, zaczęłam plamic. Kolejny dzień to już krwawienie. Początkowo ból jak na okres, wzięłam rano nospe, po południu ibuprom. Po południu ból nie do opisania, koszmar. Pomogła mi kapiel, chodzenie, leżenie na boku z czyms pomiędzy udami, zwinietą koldrą. Ból trwał około 4 godzin. Wieczorem był już do zniesienia i nie brałam więcej tabletek. Ogólnie nie krwawilam mocno. Drugi dzień, to juz chyba było to...już po wszystkim. Zadzwoniłam do lekarza, nie byłam w szpitalu. Jestem tydzień po poronieniu. Nie myślę, nie wychodzę, rozmawiam tylko z mężem. Najbardziej zabolał płacz córki i słowa, nie będę siostrą
Czekam na wizytę kontrolną. Fizycznie jest w porządku, bez gorączki, krwotoku. Psychicznie, wiecie same, ciężko. To moja pierwsza strata. Dopiero teraz zobaczyłam, jak dużo nas jest. Myślałam, że juz nie będę chciała, ale chcę starać się o kolejną ciąże.