wydrussia91
Mamusi Serduszko:*
No więc u mnie było tak:
29 czerwca ok godz.13.00 zgłosiłam się na IP(tak jak umawialam się z ginem) zaraz przyszedł zrobili przyjęcie... położyli mnie na patologii z rozpoznaniem małowodzia i słabymi ruchami dziecka(wszystko było ok) całą środe było ok w czwartek wieczorem już małe nerwy przed piątkiem i głupie myśli " a jeśli nie przyjdzie i mnie wych..ja" płacz i stres... W nocy spać nie mogłam bo wciąż myślałam o dniu następnym. Wybiła godzina 13.00 w piątek poleciałam pod prysznic a tu słysze"Pani Wyderkiewicz na porodówke" Moja radośc była niedoopisania :-) zeszłam na dół zrobili lewatywke po czym zaprowadzili mnie i męża na sale porodową... dostałam oxy po jakiś 30min już drapałam fotel... Przyszedł gin i patrzy na ktg... Wziął jakiś przyrząd i przebił pęcherz... ok godz 15.30 mówił że do 17 będę po. No to uradowana w co 3 minutowych skurczach odliczałam czas.Ok 16.30 praktykantka informuje że przełożony na 19 bo mają nagły przypadek... no to załamka skurcze coraz silniejsze... mąż miał paznokcie powbijane w ręce... Prosiłam męża żeby mi pomógł i zabrał mnie do domu bo nie wytrzymam z bólu już słabo mi się robiło...wybiła 19... Gina nie widać mąż już wyszedł na korytarz go szukać ale go nie było... No to męczarnia dalej przyszła położna i sprawdzała rozwarcie oczywiście przy ściąganiu rękawiczki musiała mi chlapnąć krwią :/ mąż widząc jak się męczę sam miał już dosyć... No ale jedziemy dalej ok 19.50 zalożyła mi cewnik(przy przebijaniu pęcherza i sprawdzaniu rozwarcia mąż siedział a przy cewniku musiał wyjść) no ale mniejsza z tym... o 20.20 byłam na sali operacyjnej... o 20.37 zaczęło się cięcie a o 20.45 mała była na świecie... niestety tylko raz zapłakała... zaczęłam panikować... aż zemdlalam jak się obudziłam to mialam tlen podłączony... mała na chwile położyli mi na policzku... i zabrali... widziałam ją kilka sekund... potem przyszła pediatra i opowiedziała w skrocie co i jak... Mąż czekał żeby ją zobaczyć potem przesłał mi tylko zdjęcie:-( a w sobotę o 5 rano już byłam wykąpana i szłam ją zobaczyć... płakałam bo nawet jej dotknąć ani przytulić nie mogłam :-( i tak do poniedziałku... w poniedzialek pod wieczór trafiłam akurat na wizyte noworodków i pani doktor powiedziała że we wtorek będzie już wyjęta z inkubatora:-) ucieszylam się... we wtorek rano mała opuściła inkubatorek ale była pod obserwacją na IOM do mnie miała przyjść w środe ale widziały że nic się nie dzieję i już o 14 we wtorek była ze mną :-) mimo że dużo przeszła cieszę się że jest silna i dała radę:-) dziś już nie pamietam bólu :-) było warto :-)
29 czerwca ok godz.13.00 zgłosiłam się na IP(tak jak umawialam się z ginem) zaraz przyszedł zrobili przyjęcie... położyli mnie na patologii z rozpoznaniem małowodzia i słabymi ruchami dziecka(wszystko było ok) całą środe było ok w czwartek wieczorem już małe nerwy przed piątkiem i głupie myśli " a jeśli nie przyjdzie i mnie wych..ja" płacz i stres... W nocy spać nie mogłam bo wciąż myślałam o dniu następnym. Wybiła godzina 13.00 w piątek poleciałam pod prysznic a tu słysze"Pani Wyderkiewicz na porodówke" Moja radośc była niedoopisania :-) zeszłam na dół zrobili lewatywke po czym zaprowadzili mnie i męża na sale porodową... dostałam oxy po jakiś 30min już drapałam fotel... Przyszedł gin i patrzy na ktg... Wziął jakiś przyrząd i przebił pęcherz... ok godz 15.30 mówił że do 17 będę po. No to uradowana w co 3 minutowych skurczach odliczałam czas.Ok 16.30 praktykantka informuje że przełożony na 19 bo mają nagły przypadek... no to załamka skurcze coraz silniejsze... mąż miał paznokcie powbijane w ręce... Prosiłam męża żeby mi pomógł i zabrał mnie do domu bo nie wytrzymam z bólu już słabo mi się robiło...wybiła 19... Gina nie widać mąż już wyszedł na korytarz go szukać ale go nie było... No to męczarnia dalej przyszła położna i sprawdzała rozwarcie oczywiście przy ściąganiu rękawiczki musiała mi chlapnąć krwią :/ mąż widząc jak się męczę sam miał już dosyć... No ale jedziemy dalej ok 19.50 zalożyła mi cewnik(przy przebijaniu pęcherza i sprawdzaniu rozwarcia mąż siedział a przy cewniku musiał wyjść) no ale mniejsza z tym... o 20.20 byłam na sali operacyjnej... o 20.37 zaczęło się cięcie a o 20.45 mała była na świecie... niestety tylko raz zapłakała... zaczęłam panikować... aż zemdlalam jak się obudziłam to mialam tlen podłączony... mała na chwile położyli mi na policzku... i zabrali... widziałam ją kilka sekund... potem przyszła pediatra i opowiedziała w skrocie co i jak... Mąż czekał żeby ją zobaczyć potem przesłał mi tylko zdjęcie:-( a w sobotę o 5 rano już byłam wykąpana i szłam ją zobaczyć... płakałam bo nawet jej dotknąć ani przytulić nie mogłam :-( i tak do poniedziałku... w poniedzialek pod wieczór trafiłam akurat na wizyte noworodków i pani doktor powiedziała że we wtorek będzie już wyjęta z inkubatora:-) ucieszylam się... we wtorek rano mała opuściła inkubatorek ale była pod obserwacją na IOM do mnie miała przyjść w środe ale widziały że nic się nie dzieję i już o 14 we wtorek była ze mną :-) mimo że dużo przeszła cieszę się że jest silna i dała radę:-) dziś już nie pamietam bólu :-) było warto :-)