reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Porody maluszkow z brzuszkow :) [historie bez komentarzy]

No to już część Wam pisze na spokojnie. I Makota w pierwszych słowach jak czujesz że coś się dzieje to jedź. Mnie też wzięli za wariata wczoraj.
Ale to kolei.
Jeszcze wczoraj Wam pisałam że ogarniam sprawy w firmie z urlopem i ogólnie to mój tydzień. No i miałam czuja. Mąż wrócił z pracy o 17 zjadłam z nim obiad i postanowiłam się położyć bo brzuch nie dawał mi spokoju. Dzień wcześniej miałam to samo ale po kilku godzinach przeszło. No ale. Położyłam się do łóżka i wzięłam no spe która nic a nic nie pomogła. Wstałam więc i poszłam oglądać mecz z mężem. O 18 miałam skurcze co 15minut i męża z zawałem. Zrobiłam sobie kąpiel ubrałam się i spakowalam torbę. W między czasie skurcze były już bolesne i co 7 minut, a no i toaleta pomiędzy skurczami. W życiu mnie tak nie przeczyścilo. Do szpitala dotarłam koło 21 wychodząc z domu skurcze były już co 4,5 minut. Przyjęcie papierki rozwarcie na półtora palca. Podpięli mnie pod ktg i zonk. Zarejestrowało mi dwa skurcze takie większe. Położna stwierdziła że symuluje i poszła spać bo przecież do porodu co najmniej kilkanaście godzin. Dali mi zwykle łóżko na bloku a męża wysłali do domu bo przecież szybko nie urodze. Kazali mi spać i prawie dosłownie nie udawać. No to się położyłam zamknęłam oczy może na dwie minuty i skurcze złapały od nowa z nową siłą. To było już po północy na pewno. Zawołałam położna i prawie musiałam przekonać że nie żartuje. Zbadała mnie i okazało się że rozwarcie już na trzy palce. Zrobiła mi lewatywe po której już poszło. Najpierw wody płodowe. Skurczy coraz więcej a główka małego wysoko. I akcja przysiadów. Tej fazy porodu wolałabym nie pamiętać. Opadłam z sił w pewnym momencie. Zaczęłam gadać że nie dam rady że nie mam siły. No totalny atak paniki i bezsilności. Przyszedł lekarz bo położne już sił do mnie nie miały i mnie zmobilizowal. Dostałam kroplówkę i poszło już szybko trzy skurcze i mały był na świecie. A ja w szoku że to już.
Nawet nie wiem kiedy mnie rozcieli. Dowiedziałam się o tym dopiero jak lekarz wspomniał o szyciu. Przy którym zresztą zasnelam.

Wybaczcie chaos i brak chronologii ale zaczęłam pisać ten post wczoraj ale cały czas coś się dzieje. Trochę śpię, trochę karmie i chyba nadal nie mogę uwierzyć że jesteśmy już po wszystkim. W między czasie doczytałam że Makota już po. Super. Napisałam Wam to co mi akurat się przypomniało jakbyście chciały cos wiedzieć to pytajcie chętnie odpowiem.

A ktoś tu pisał o mężu przy porodzie. Mojego nie było i w sumie mnie to cieszy. Wiem ze ciężko by mu było znieść to ze cierpię.
Jutro jeśli nic się nie wydarzy idziemy do domu.
 
reklama
No to już część Wam pisze na spokojnie. I Makota w pierwszych słowach jak czujesz że coś się dzieje to jedź. Mnie też wzięli za wariata wczoraj.
Ale to kolei.
Jeszcze wczoraj Wam pisałam że ogarniam sprawy w firmie z urlopem i ogólnie to mój tydzień. No i miałam czuja. Mąż wrócił z pracy o 17 zjadłam z nim obiad i postanowiłam się położyć bo brzuch nie dawał mi spokoju. Dzień wcześniej miałam to samo ale po kilku godzinach przeszło. No ale. Położyłam się do łóżka i wzięłam no spe która nic a nic nie pomogła. Wstałam więc i poszłam oglądać mecz z mężem. O 18 miałam skurcze co 15minut i męża z zawałem. Zrobiłam sobie kąpiel ubrałam się i spakowalam torbę. W między czasie skurcze były już bolesne i co 7 minut, a no i toaleta pomiędzy skurczami. W życiu mnie tak nie przeczyścilo. Do szpitala dotarłam koło 21 wychodząc z domu skurcze były już co 4,5 minut. Przyjęcie papierki rozwarcie na półtora palca. Podpięli mnie pod ktg i zonk. Zarejestrowało mi dwa skurcze takie większe. Położna stwierdziła że symuluje i poszła spać bo przecież do porodu co najmniej kilkanaście godzin. Dali mi zwykle łóżko na bloku a męża wysłali do domu bo przecież szybko nie urodze. Kazali mi spać i prawie dosłownie nie udawać. No to się położyłam zamknęłam oczy może na dwie minuty i skurcze złapały od nowa z nową siłą. To było już po północy na pewno. Zawołałam położna i prawie musiałam przekonać że nie żartuje. Zbadała mnie i okazało się że rozwarcie już na trzy palce. Zrobiła mi lewatywe po której już poszło. Najpierw wody płodowe. Skurczy coraz więcej a główka małego wysoko. I akcja przysiadów. Tej fazy porodu wolałabym nie pamiętać. Opadłam z sił w pewnym momencie. Zaczęłam gadać że nie dam rady że nie mam siły. No totalny atak paniki i bezsilności. Przyszedł lekarz bo położne już sił do mnie nie miały i mnie zmobilizowal. Dostałam kroplówkę i poszło już szybko trzy skurcze i mały był na świecie. A ja w szoku że to już.
Nawet nie wiem kiedy mnie rozcieli. Dowiedziałam się o tym dopiero jak lekarz wspomniał o szyciu. Przy którym zresztą zasnelam.

Wybaczcie chaos i brak chronologii ale zaczęłam pisać ten post wczoraj ale cały czas coś się dzieje. Trochę śpię, trochę karmie i chyba nadal nie mogę uwierzyć że jesteśmy już po wszystkim. W między czasie doczytałam że Makota już po. Super. Napisałam Wam to co mi akurat się przypomniało jakbyście chciały cos wiedzieć to pytajcie chętnie odpowiem.

A ktoś tu pisał o mężu przy porodzie. Mojego nie było i w sumie mnie to cieszy. Wiem ze ciężko by mu było znieść to ze cierpię.
Jutro jeśli nic się nie wydarzy idziemy do domu.
 
Elifit, no mogłabyś juz urodzić :) zwłaszcza ze przepowiedzialam nam wspólny porod :)
U mnie tez nic nie wskazywało na to ze sie zacznie. Moja szyja była tak długa ze polozna nie mogła uwierzyć. Tego dnia byłam tez na szkole rodzenia a podczas zajęć mielismy ćwiczenia. Moze to po nich? Troche pougniatalam brzuch i to wystarczyło.
Po szkole rodzenia pojechaliśmy na loda do maca a potem do domu. Położyłam sie na sofie, wzięłam tel do ręki i zaczęłam czytac bb. Za chwile (o 21:45) mi wody chlusnely. A dalej juz wiecie :)
O 23:20 byłam juz w klinice z 3-4 cm rozwarciem i nadal bardzo długa szyjka. Po północy juz miałam chyba 6-7 cm a szyjka nadal wisiała... Polozna oraz lekarz gin zalecała podanie oksy ale sie nie zgodzilam. W międzyczasie dostałam znieczulenie ale nie wiem czy ono cos mi dało bo ok 1-1:20 w nocy złapał mnie tak cholernie mocny skurcz, ktory poradził sobie z moja długa szyjka i rozwarcie było juz niemal całkowite.
Podczas parcie nie umiałam współpracować z polozna. Na hasło oddychaj lub przyj po prostu nie wiedziałam co robic. Totalnie nie rozumiałam co znaczy oddychać lub nabrać powietrza. Na dodatek strasznie sie wilam i krzyczałam ze ja nie urodzę ( i na serio juz myślałam ze nie urodzę). Ale jakos poszło.
Polozna chroniła moje krocze za wszelka cenę ale po wykluciu sie synka była przekonana ze popekalam masakrycznie przez to ze tak sie rzucałam. Co sie okazało nie peklam wcale mimo tego ze poprzedni porod był z nacięciem i byłam pewna ze na bank trzeba bedzie znowu naciąć. Szyjka tez sie zachowała w całości mimo tego ze podczas pierwszego porodu pękła. Lekarka jednak założyła mi chyba 2 szwy w srodku bo mały chyba zahaczył rączka o ściankę pochwy gdy wychodził. Potem każdy lekarz przychodził do mnie i gratulowal porodu na niebiesko tzn bez zadnych nacięć i urazów. Ciesze sie ze tak sie wszystko dobrze potoczyło. I nawet nie straciłam tak duzo krwi. Po pierwszym porodzie maz mnie musiał przez dwa dni wozić na wózku bo nie byłam w stanie sama chodzić (siedzieć tez nie). A teraz z sali porodowej doszłam do swojego łóżka o własnych siłach. Od razu mogłam siadać wiec naprawde uznaje ten mój porod za ogromny sukces i kazdej z was życzę tego samego.
Na dodatek odstawilam juz te duże podkłady poporodowe. Zużylam tylko 2 paczki a teraz przesiadłam sie na podpaski. Wszystko idzie w dobrym kierunku. Obysmy sie tylko jeszcze z Tymisiem dogadali to juz w ogole bedzie raj.
 
przyjechałam do szpitala o 1 w nocy z bardzo bolesnymi skurczami, rozwarcie 2,5 ale główka bardzo mocno naciskała na szyjkę więc wszyscy prorokowali że szybko urodzę, skurcze co raz mocniejsze a szyjka nic... chodziłam, bujałam się na piłce, prysznic, cuda na kiju normalne no i nic.
przebili mi pęcherz płodowy ale to nic nie przyśpieszyło, potem jakieś czopki by szyjka wreszcie puściła, nadal nic, potem oxytocyna by skurcze były jeszcze mocniejsze (o kuuuurwa, mnie tu oczy z orbit wychodzą a oni mi gadają, że skurcze może jak będą mocniejsze to szyjka puści)
w końcu jak się zaczęły bóle parte, ja zaczęłam im odlatywać z bólu a tętno małej zaczęło spadać to wzieli mnie na cc
ta końcówka to ja już nie kontaktowałam, tak bolało, że szok, połozna do mnie mówi, nie przyj bo nie masz pełnego rozwarcia i szyjka Ci pęknie, a ja ale tego się nie da zatrzymać...
ogólnie nieźle mnie wymęczyło, 17 godzin na porodówce, no ale trudno, o bólu się zapomina (ponoć :D) grunt, że Mała urodziła się zdrowa :tak:
 
Poród zaczął sie skurczami regularnymi z pon na wt dokladnie po północy. To juz boli ale ze co 10minut to jakos idzie przeżyć. Cala noc trwaly okolo 40sek co 10min jak w zegarku. Rano po śniadaniu pojechaliśmy sobie do centrum handlowego i skurcze juz byly co 7 minut. Oczywiście mocniejsze. Wiedziałam ze to juz. Bylo juz reg i coraz więcej, mocniej. I tak zlecialo kilka godzin M. pojechał do pracy. A skurcze coraz częściej co 5. Potem 4, 3 minuty. Dzwonie niech wraca. O 18 byl w domu. W szpitalu powiedzieli zeby zjesc cos wypić herbatkę i przyjechać gdzieś za godzinę. Pojechaliśmy bol masakra co 3min. Czekałam kilka godzin na przyjęcie w holu. Wzięli mnie na sale spr rozwarcie (było 3cm) cos tam sie zaczęło dziac wiec kazali mi czekać na przyjęcie na oddzial. Myslalam ze zaraz urodze a to cala noc w szpitalu na skurczach M. pojechał do domu
Juz tak bolalo ze stekalam tam z bolu cala noc. Podali mi zastrzyk (petydyne) co dzialal lekko przeciwbolowo ale bolalo tylko moglam sie zrelaksować i zasnac na dwie godz. To naprawde pomoglo. Bo budziłam się na kazdy skurcz ale jakos latwiej bylo go przejsc i szybko zasypilam na kolejne 10minut.
Rano około 9-10 wzieli mnie na porodowke. Tam to juz bol mega. Skrzystalam z basenu i troche pomagało ale na tym etapie to bol naprawdę niewyobrażalny. Skurcze co 2-3min. Wdychałam już sobie gaz. Niestety jak skurcz trwa długo to po kilku wdechach gazu człowiek czuje się jak naćpany i czułam, że zaraz padne. Więc wtedy odkładałam rurkę i oddychałam w ten sam sposób bez gazu. Ale przy kolejnym znów gaz i tak w kółko. Pozwalało mi się to tylko skupić na ściaskaniu rurki i wolnych wdechach i wydechach. To raczej nic przeciwbólowego.
Cierpiałam. Wszyscy mnie wspierali. Ale to bylo dalej czekanie na większe rozwarcie. Przebito mi pęcherz płodowy. Szlo ok. Było nagle 5cm. Skurcze nabieraly na sile. Potem szybko 7cm i czekanie. Jak juz mialam limit bolu okolo 16-17 zlapaly mnie takie skurcze tzw parte a oni mi zabronili przec bo jeszcze za szybko bo bylo tylko 8.5 cm rozwarcia. Wtedy już nie tłumiłam bólu w sobie i z każdym skurczem wyłam z bólu.
Mowili ze juz raz dwa a po 2godz juz naprawdę męki spr dr i mówi ze nic sie nie zmieniło. Zwklekała z badaniem rozwarcia bo cos przeczuwala chyba ze sie nic nie zmienilo i ze to nie beda dobre wiesci dla mnie. Kazalam jej wrecz zbadac i potwierdzila, ze nic się nie zmieniło. Zaczęłam wrzeszczec plakac ze juz nie dam rady. A ze zarzekalam sie ze nie chce epiduralu to mnie wspierali ze dam rade. Biłam się z myślami, miałam wyrzuty, że w ogole myśle o tym znieczuleniu. Wylam bo juz nie moglam zniesc bólu. Rany naprawdę niewyobrazalny bol.
Blagalam o to znieczulenie. Przyszedł anestezjolog i w pol godz juz nie czulam bolu. Poszlam spac a organizm sam dalej dzialal. Jeszcze mnie bezsensu zagadywał a ja do niego wprost: Just give me that fucking epidural please, ale się smial hehe. M. mowi ze caly bol zszedl z mojej twarzy.
Około 18 juz poczulam taki bol na parcie bo mialam mniejsza dawke tego znieczulenia. Znów bardzo bolało (uczucie jak na wyprożnienie z mega zatwardzenia, bardzo nieprzyjemne wrecz bolesne). Mowili ze to bardzo dobrze. Ze oznacza juz lada chwila porod. Rano dali na śniadanie dwa tosty z maslem z czego zjadlam jeden reszte zabrali kiedy bylam w toalecie. POtem zjadlam walfla rozowego i w trakcie pobytu na porodowce pare razy zwymiotowalam. Polozna mowila ze to dobrze, tak ma byc. Organizm jest prawie gotowy.
Od 20 parlam godzinę i stwierdzili ze powinnam juz urodzić (bo daja sobie dokladnie godzine na urodzenie dziecka) i polozna zawolala lekarza żeby użyć proznociagu. Przyszlo dwoje lekarzy (do tej pory byla tylko polozna) Dr wepchala mi tam głęboko ta wsawke i w czasie parcia dr ciągnęła tez pomagając mi. Czułam kazdy skurcz ze idzie, mniej sam efekt parcia. Ale czułam, że sie dziecko przesuwa. Moglam przec sama kiedy juz czulam skurcz i potwierdzalo to sie z maszyna ktg chyba.
Musiala mnie naciac w kroku bo inaczej bym pekla jeszcze gorzej.
Czulam wszystko jak małego główka wychodzi i bylo jej juz pol na zewnątrz i takie uczucie euforii ze jeszcze ze dwa parcia i urodzi sie maly.
Także najpierw bylo takie pyk i glowka wyszła a potem chwila takie chlup i reszta. Chociaż jak było już pół głowki to zabronili przeć i to bolało. Maly dracy sie dziudzius wyladowal na mojej klatce i tu zaczęła sie magia.
Potem trochę nieprzyjemności bo czulam szycie. I robiła to długo wiec mam nadzieje ze moja pipka będzie ladna haha Jeszcze ja pospieszalam ze ile jeszcze? Bo szyła mnie z pol godziny. Czulam nić za nicia.
I tak potem dali nam dwie godzinki dla siebie. Maly obmyty lezal na moich piersiach. Znieczulenie juz w zasadzie zeszlo i pojechaliśmy na sale z innymi noworodkami.
Podsumowując bol najgorszy jaki w życiu czulam. Ale warto
Trzeba sie dobrze nastawić. Bez tego nie wytrzymałabym tego wszystkiego. Ale tlumaczylam sobie ze kazdy jeden ból przybliża mnie do małego. Trzeba miec kogos kto cie wspiera. Dziś sie śmieje Bo M. mówil push push push Ewelina hehe. Jestem mu wdzieczna za to ze byl i nie wyobrazam sobie ze moglby w tym czasie czekac w domu czy za drzwiami.
Jestem z siebie dumna. Naprawdę to jest najcudowniejsza chwila w życiu kobiety.
Od północy z pon na wt do 21.33 w środę tyle to trwało. Gdyby to trwalo krocej to bym dala rade bez epiduralu ale teraz wiem ze to byla najlepsza decyzja jaka moglam podjac, wytrztmalam do 8-9cm rozwarcia ale kolejnych 2-3 godzin - łacznie z praciem to juz bym tam padla z wyczerpania.


Niestety dokładnie tydzień po porodzie rozeszły mi się szwy zew. i pojechałam do szpitala, tam jedynie, że antybiotyk mogę dostac bo juz nie zrobia ponownego szycia. I tak mniej boli jak te szwy puscily ale pewnie bedzie wielka, gleboka blizna, bo rane trzymaja tylko wew. szwy tez rozpuszczalne. Oby rozpuscily sie jak reszta sie zagoi.
 
To pora na mój poród... chyba dobrze, że rodziłam na końcu, bo chyba co poniektóre mogłyby się nieco wystraszyć ;-)

Sobotnim popołudniem wywaliłam focha na swojego faceta, że mnie nie chce i po obiedzie wyfuczana (podły humor miałam od rana) położyłam się do łóżka. Jak już mój się zorientował, że coś jest nie teges, przyszedł do mnie, pogłaskał, poprzytulał i tak o to o godzinie 18 chlust, zalałam nowy materac. Mój się zabrał za sprzątanie, a ja podlałam jeszcze nieco podłogę w łazience. Jako, że było to wszystko lekko ciągnące, stwierdziliśmy, że to jeszcze może być czop, ale postanowiliśmy sprawdzić w szpitalu.
Do szpitala dotarliśmy na 19. Był to jedyny szpital z miejscami, gdzie na starcie dowiedziałam się, że ostanie miejsce się właśnie zajęło chwilę przede mną. Położna mnie zbadała, doszła do wniosku, że nie wie czy to wody, bo pęcherz cały, ale papierek bokiem farbuje. Po badaniu przez lekarkę, jazda na patologię - sączące się wody. Na USG 3400g, wszystko gra, wód dużo. Na patologii badania, podwyższone CRP, antybiotyk, KTG na którym małej skakało tętno (w górę) i skurcze nawet na 100% trwające po 30 s., których w ogóle nie czułam. Jako, ze nie rodziałam mój pojechał do domku i tak od godz. 21 jak wyszedł mnie złapały skurcze. Chodziłam już po ścianach, ale trawły 30-40s i były w sekwencjach co 3 min, co 1 min. i co 2.min. Dostałam wpierw czopki, potem jakiś zastrzyk, łaziłam pod prysznic i nic. Rozwarcie na skurczu 1 cm, w porywach 2. Nie spałam całą noc oczywiście. W międzyczasie KTG, już było wszytsko oki, tylko skurcze tak na 60% no i nieregularne. I tak czekałam sobie na kolejną zmianę i deyczję co ze mną. Lekarka na obchodzie stwierdziła, że jak do 18 nic się nie będzie działo, to indukcja. Jenak podpięły mi KTG, a tam skurcze co 5-6 min :szok: regularne.... badanie - rozwarcie na 3cm, wody nadal... w końcu na porodówkę. Jeszcze się wtedy cieszyłam nie wiedząc co mnie czeka. Było po 12.
Na porodówce kolejne jakże bezbolesne badanie przez położną, przebiła mi pęcherz, bo wtedy dopiero popłynęło. Zapoznałam się ze studentką (bardzo sympatyczna) i podpięli mnie pod KTG. A tam, bez zmian... co 5-6min. 30 sekundowce. Mój dotarł, więc położna chyba postanowiła mnie wspomóc, bo jeżeli to nie był masaż szyjki, to ja nie wiem co to było. Jestem wdzięczna, że nie pytała, ale pomóc pomogła, szyjce dojść do 10cm. Oczywiście łaziłam, wierciłam się, skakałam na piłce (jakoś niewygodnie), ale cały czas tylko słyszałam, rozwarcie pełne, ale główka wysoko. A no i moje bóle nie były jak to mówili na szkole rodzenia że na cały brzuch... miałam bóle jak na okres cały czas od kręgosłupa w dodatku.
Godzina 14... zaczynamy przeć, czy raczej popierać. W milionie pozycji, gdzie podobno najlepsza kolankowo - łokciowa sprawiała mi taki ból, że wytrzymałam 2 skurcze. No i tak od tej 14 cały czas pod KTG, ale z możliwością poruszania się. Studentka z moim motywowali do oddychania (co mi nie szło, bo mega bolało), położna i lekarka lukały zza drzwi i co chwilę przychodziły. Wpadł nawet zniesławiony ordynator, stwierdził warunki dobre, urodzi Pani za godzinę, za pół, za 15 min. Słyszałam to 100 razy. I tylko z moim słyszymy, główka wysoko, nie chce się wstawić, próbuje pod skosem, nie schodzi do próżni (cokolwiek to znaczyło). Skurcze cały czas jakieś 30 sekund, tylko już nie wiem co ile, bo dla mnie to było góra 2 oddechy pomiędzy jednym a drugim. Ordynator dalej swoje - urodzi Pani. Kryzys nastąpił po 3h pacia. Zapytałam studentkę patrzącą na tonę papieru pod KTG ile czasu już prę, to tylko było.... no jakieś 3h. Poryczałam się wtedy i stwierdziłam, że już nigdy nie urodzę, a ja nie chcę cc. Potem dali mi kroplówkę nawadniającą (chyba), bo już schodziłam i zasypiałam między skurczami. No i padła decyzja, oksy. Wpadłam w panikę, że będzie bardziej boleć. Ale już tak bolało, że gorzej być nie mogło.
Oksy zaczęła działać może za jakieś 30 min (choć ja straciłam poczucie czasu) i skurcze się wydłużyły do 40 sekund. Widać już było panikę na twarzach personelu, a prawie cały czas już było ze mną 5 osób (w tym ordynator, który wychodził co jakiś czas). Gościowi po kolejnym stwierdzeniu, że jeszcze 15 min i mam współpracować, odburknęłam, że ciekawe ile on dzieci urodził i jak współpracował. Dla reszty byłam grzeczna, nawet mój nie oberwał. Kolejne wprowadzenie mnie w panikę, to nacięcie. Jak zobaczyłam nożyczki, to aż oddechu nie mogłam złapać. Postanowiły mnie jednak znieczulić, powiedziały babeczki, że wtedy może też mięśnie się rozluźnią i młoda w końcu zejdzie w dół. Jak już młodzież postanowiła, że jednak wylezie, nacięły mnie na skurczu (faktycznie nie bolało). No i tak ok 18 coś się zaczęło dziać. Koniec końcem usłyszałam radosne, jest główka, ma włosy - czarne. Nie wiem kto się bardziej cieszył, chyba personel, bo ja nie miałam siły. Główkę wyparłam na skurczu, a raczej chyba pół główki na skurczu, reszta bez. Ciałko już poszło na kolejnym, ale to było jedno dłuuuuugie parcie. Młoda szybko załapała co to krzyk i mi ją dali. Wpierw tylko usłyszała milunie powitanie od mamusi: Pikcza! W końcu wylazłaś Ty franco! Zostałam zlinczowana za te słowa :-p
Przy szyciu na spokojnie pogadałam z lekarką. Powiedziała mi, że dawno nie mieli takiego porodu i trzymali mnie tylko dlatego, że młoda cały czas miała tętno dobre i miarowe. Stwierdzili, że byłam dzielna i byli sami w szoku, że podołałam i ładnie współpracowałam. Ja chyba byłam w większym szoku. Ordynator też przylazł gratulować, nawet codziennie na obchodzie słyszałam, ze byłam dzielna. A z faceta niezły gbur jest i lubi dogadywać pacjentkom.
Ogólnie jestem wdzięczna, że dali mi się tyle wymęczyć i nie skończyło się na CC. No i najważniejsze, malutka cała i zdrowa i po niej nie było widać trudnego porodu. Mi tylko mega hemoglobina spadła, ale też w miarę doszłam do siebie.
Reasumując: odejście wód o 18, skurcze od 21, poród o 18.20. Można rzec 24h, a na upartego 21 ;-) Tak czy siak, warto było :-D
 
Termin miałam na 20.07.2014:happy2: Trwały Mistrzostwa Świata w piłce nożnej. Po skończonym 37tc zdjęto mi pessar, minęły dwa tygodnie, a ja nadal czekałam mimo przepowiedni, że urodzę od razu po jego zdjęciu.:sorry2:. Mąż się śmiał, że Adam czeka na finał Mundialu. 13.07 rano obudził mnie silny ból jak na okres – tak silny jakby się skumulowały okresy z 9 m-cy, których nie było:shocked2:. Pomyślałam „to chyba nasz dzień!”. Ale potem nic się nie działo:dry: Dziadkowie zabrali córkę na wycieczkę, a ja wyciągnęłam męża na zakupy do GH (od m-ca usiłował kupić buty). Poczułam straszną ochotę na ciacho:-D Poszliśmy na kawkę po zakupach, zamówiłam latte i pijaną wiśnie wielkości małego samochodu:D Obżarłam się strasznie.. W połowie kawy złapał mnie skurcz, hmm.. Ale stwierdziłam, że to nie pierwszy raz. Poszliśmy jeszcze do spożywczaka, zrobiliśmy zakupy. Potem do domu, było już dobrze po 16. Nadal pojawiały się skurcze. Byłam strasznie zmęczona ( w końcu kilometry zrobiłam po sklepach), powiedziałam mężowi, że idę na górę do sypialni zdrzemnąć się. Położyłam się – skurcz – chcę spać! – skurcz.. Dobra, to chociaż gazetę poczytam. Poleżałam godzinę, po czym zła, że nie mogę pospać, zeszłam na dół. Okazało się, że w tym czasie moi rodzice przywieźli mi jakieś 10kg włoszczyzny z działki. No trudno, trzeba było skrobać, obierać , siekać i mrozić – powiedziałam mężowi, że boję się , że nie będzie czasu tego potem zrobić. Co jakiś czas miałam skurcze nad marchewką. Jak skończyłam, było już po 18. Posiedzieliśmy chwilę przed TV oglądając wieczorynkę. A. umył Klaudię, przeczytał bajkę i zostawił w sypialni. Było po 20, poszłam do wanny bo skurcze były co 10 minut. W wannie nie przeszło więc golę nogi, skurcze są dalej – cholera, ja rodzę! Mówię A., że nie przeszło i czekamy na częstsze skurcze. Były już co 7 minut. O 22 skurcze co 4,5 minuty, więc w samochód i do szpitala. W samochodzie skurcze ustały.:dry:. Odstępy co 10 minut, A. pyta, czy wracamy do domu. Nie, niech przynajmniej ktg podepną. W szpitalu ktg, 40minut. Skurcze do 20% - co?! 20%? Śmiech na sali, mnie skręca a tu tak mało? To na patologii miałam po 60% i nie czułam. Pytam położnej co to ma być? „Niech się pani nie denerwuje, czasem tak jest, zobaczymy co te skurcze robią z szyjką”. Po pewnym czasie przyszła pani doktor, spojrzała na ktg i widziałam że już mnie zaszufladkowała jako panikarę:sorry2:. Przeprowadziła dłuuugi wywiad – a mnie dalej męczyły skurcze co jakiś czas. Ok., proszę na fotel. Włożyła łapę i nagle wielkie oczy „ooo tu już jest dobrze:shocked2: ma pani 7/8cm rozwarcia, szybko na porodówkę” (Potem się przyznała, że myślała, że ściemniam bo wyglądałam jakby mnie nie bolało – no kurna wysoki próg bólu, plus nie jestem cipka żeby piszczeć na skurczach w pierwszej fazie:cool2:. O 23 stawiłam się na porodówce. Przydzielono mi box. Położna chciała mnie podpiąć pod ktg – nie ma mowy, przed chwilą leżałam na IP 40 minut. Ok., to niech pani chodzi. I tak sobie chodziłam a skurcze się nasilały. Chodziłam po korytarzu i na każdym skurczu kucałam trzymając się barierki i bujając biodrami, mąż mnie asekurował. Co jakiś czas biegałam do toalety bo mnie czyściło. Do 1:10 skurcze miałam co 3 minuty:-). "Pani wejdzie na łóżko zrobimy to ktg". Położyłam się, po 15 minutach miałam dosyć, a miałam leżeć pełny zapis tj. 30-40minut. Powiedziałam, że nie ma mowy, nie wytrzymam w tej pozycji:no:. Pozwoliła mi klęknąć na łóżku, dała mi pod łokcie worek sako, bujałam się w przód i tył. Sonda od skurczy prawie odpadła, ale tętno się pisało, więc dałyśmy spokój. Po odpięciu ktg i kolejnym badaniu było już 9cm i decyzja –„niech Pani chodzi dalej, ale już po boxie chyba, że chce pani piłkę” – „chce, ale co mam na niej robić?” Usadziła mnie na piłce w nogach łóżka, dała w łapy uchwyty i kazała kręcić tyłkiem. Skurcze były już bardzo mocne, spytałam czy mogę sobie trochę poprzeć – może Pani. To co jakiś czas lekko parłam co przynosiło mi minimalną ulgę. Miałam zawołać położną jak będę czuła, że to już. Po kolejnym skurczu, gdzie już miałam naprawdę mało siły, powiedziałam A., że to już niedługo bo czuję prawie głowę na piłce;-) Zawołałam położną, że to chyba już:tak:. Kolejne badanie – A.: to ja idę po kawę, bo spać mi się chcę, położna – mamy 10 cm, może Pani rodzić! Przebijam wody. A męża nie ma? Po kawę poszedł- druga położna. Cholera pewnie nie zdąży – to ja;) Parło mi się średnio, jak główka była już w pochwie, spinałam bardzo nogi, co nie pomagało, ale jakoś udało mi się rozluźnić – wszedł. – szybkie nacięcie „pękłam?” :baffled:„nie pękłaś” „jak nie pękłam jak czuję, że pękłam?!”:wściekła/y: „przyj” Urodziłam główkę, mamy czarne włosy, poczekaj, nie przyj odetnę pępowinę, bo jest owinięty o szyję, odcięła, założyła klips, „przyj!” na kolejnym skurczu wyszedł cały. BOŻE MAM SYNA!!!:happy2: Rozpłakał się chwilę potem, głośno zaznaczając swoją obecność na tym świecie. Dostałam go skóra do skóry, upaćkanego, lekko sinego, drącego się wniebogłosy. Potem zabrały go położne – ważenie itp. „To w końcu pękłam?:-)” –„ nie, nacięłam Cię bo byś popękała”;-). Mnie w tym czasie szyła pani doktor – trwało to dość długo. Salowa mnie umyła, położna wyjęła z torby podkłady, siup na łóżko. Dostałam znowu dziecko, przystawiłam go. Po jakichś 15minutach przyszła neonatolog „Pani xxx, coś jest nie tak z moszną Maluszka, musimy zrobić usg” Trwało to całe wieki, Adaś już do mnie nie wrócił. Przyszła za to pani doktor z informacją, że synka trzeba przetransportować do Dziecięcego Szpitala Klinicznego i już zamówiła karetkę – dała mi do podpisu papiery, w skrócie wyjaśniła co się stało. I dalszy ciąg już znacie..

W sumie poród wspominam dużo lepiej niż pierwszy, mimo większej wagi dziecka. Głównie dlatego, że tak krótko byłam na porodówce:tak:
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:
reklama
ja tez sie nie opisywałam jeszcze, wiec pisze:)
termin mialam na 14 lipca, moj gin dał mi skierowanie na patologie od 15 lipca (u nas zaraz po terminie kłada na obserwacje) codzienne ktg (nic nie pokazywalo) badanie ginekologiczne, mam 3,5cm rozwarcia, no ale tak sie zdarza mam czekac dalej na patologii na rozwoj sytuacji, przyszedł moj lekarz cos tam mi jeszcze pogmerał co by przyspieszyc akcje, zebym za długo nie lezala. mialam wykupiona polozna cudowna babeczka, codziennie mnie odwiedzala w szpitalu, instruowala co mam mowic ordynatorowi zeby mnie na porodowke zabrali (skarzylam sie ze bardzo tesknie za starszakiem) rano 18 lipca obchod i decyzja ze indukujemy porod i za kilka godzin mam isc na porodowke podadza mi oksytocyne. przyszla po mnie "moja" polozna podpieła kroplowke z oksy plus glukoze co bym siły miala (bo nic nie jadłam) byla godzina 12.40 od razu zaczely zapisywac sie skurcze na ktg, ktorych nie czułam w ogole, i tak sobie gawedzilismy z mezem i polozna, pstrykalam sobie fotki i siedzialam na forum podczytujac co tam u was.... :-) o 14 zaczełam juz czuc skurcze, ale szczesliwa ze ciagle bol taki nijaki do zniesienia, rozwarcie postepowalo juz mialam 4cm, przyszedł lekarz i przebil mi pecherz no i sie zaczelo.... polozna nie mogla zlapac tetna ciagle jej uciekala, ciagle mnie pytala czy mała jest dobrze ulozona, ja czulam ja ciagle na lewym boku, polozna nie pozwolila mi juz wejsc do basenu bo cos tam jej tetno nie pasowalo.... bole juz byly meeega, zaczelam odplywac (mimo ze mam wysoki prog bolu) ale takiego bolu nie mialam przy pierwszym porodzie, wtedy byly "tylko" krzyzowe- do przezycia a teraz wszystko na raz!! krzyzowe polaczone z partymi plus silny bol brzucha calego no masakra jakas, czuje tak silne parcie i pytam czy moge przec bo juz nie moge sie powstrzymac! polozna zaglada a tam pelne rozwarcie ale zaniepokoila mnie jej mina.... mowi- teraz skup sie i mnie sluchaj, ale co mowila to srednio pamietam bylam tak oszolomiona bolem, kazala mi sie ukladac w dziwnych pozycjach i przec z calych sił, widzialam ze bierze nozyczki i zaraz bol sie skonczy i królewna bedzie juz tu po tej własciwej stronie, ucieszylam sie..... godzina 16 i panna wyskoczyła wrecz na jednym parciu. pozniej polozna powiedziala ze mialam porod twarzyczkowy- taki jest troche trudniejszy i bolesniejszy- bardzo jej dziekowalam ze udalo sie bez cesarki. chwile pozniej juz nie pamietalam o zadnym bolu. ogolnie ten porod duzo krotszy bo trwal 3 godziny ale byl duzo bolesniejszy..... wiec to prawda ze indukowane porody bardziej bola.
 
Do góry