Tusiaczek2402
Moderatorka
No to już część Wam pisze na spokojnie. I Makota w pierwszych słowach jak czujesz że coś się dzieje to jedź. Mnie też wzięli za wariata wczoraj.
Ale to kolei.
Jeszcze wczoraj Wam pisałam że ogarniam sprawy w firmie z urlopem i ogólnie to mój tydzień. No i miałam czuja. Mąż wrócił z pracy o 17 zjadłam z nim obiad i postanowiłam się położyć bo brzuch nie dawał mi spokoju. Dzień wcześniej miałam to samo ale po kilku godzinach przeszło. No ale. Położyłam się do łóżka i wzięłam no spe która nic a nic nie pomogła. Wstałam więc i poszłam oglądać mecz z mężem. O 18 miałam skurcze co 15minut i męża z zawałem. Zrobiłam sobie kąpiel ubrałam się i spakowalam torbę. W między czasie skurcze były już bolesne i co 7 minut, a no i toaleta pomiędzy skurczami. W życiu mnie tak nie przeczyścilo. Do szpitala dotarłam koło 21 wychodząc z domu skurcze były już co 4,5 minut. Przyjęcie papierki rozwarcie na półtora palca. Podpięli mnie pod ktg i zonk. Zarejestrowało mi dwa skurcze takie większe. Położna stwierdziła że symuluje i poszła spać bo przecież do porodu co najmniej kilkanaście godzin. Dali mi zwykle łóżko na bloku a męża wysłali do domu bo przecież szybko nie urodze. Kazali mi spać i prawie dosłownie nie udawać. No to się położyłam zamknęłam oczy może na dwie minuty i skurcze złapały od nowa z nową siłą. To było już po północy na pewno. Zawołałam położna i prawie musiałam przekonać że nie żartuje. Zbadała mnie i okazało się że rozwarcie już na trzy palce. Zrobiła mi lewatywe po której już poszło. Najpierw wody płodowe. Skurczy coraz więcej a główka małego wysoko. I akcja przysiadów. Tej fazy porodu wolałabym nie pamiętać. Opadłam z sił w pewnym momencie. Zaczęłam gadać że nie dam rady że nie mam siły. No totalny atak paniki i bezsilności. Przyszedł lekarz bo położne już sił do mnie nie miały i mnie zmobilizowal. Dostałam kroplówkę i poszło już szybko trzy skurcze i mały był na świecie. A ja w szoku że to już.
Nawet nie wiem kiedy mnie rozcieli. Dowiedziałam się o tym dopiero jak lekarz wspomniał o szyciu. Przy którym zresztą zasnelam.
Wybaczcie chaos i brak chronologii ale zaczęłam pisać ten post wczoraj ale cały czas coś się dzieje. Trochę śpię, trochę karmie i chyba nadal nie mogę uwierzyć że jesteśmy już po wszystkim. W między czasie doczytałam że Makota już po. Super. Napisałam Wam to co mi akurat się przypomniało jakbyście chciały cos wiedzieć to pytajcie chętnie odpowiem.
A ktoś tu pisał o mężu przy porodzie. Mojego nie było i w sumie mnie to cieszy. Wiem ze ciężko by mu było znieść to ze cierpię.
Jutro jeśli nic się nie wydarzy idziemy do domu.
Ale to kolei.
Jeszcze wczoraj Wam pisałam że ogarniam sprawy w firmie z urlopem i ogólnie to mój tydzień. No i miałam czuja. Mąż wrócił z pracy o 17 zjadłam z nim obiad i postanowiłam się położyć bo brzuch nie dawał mi spokoju. Dzień wcześniej miałam to samo ale po kilku godzinach przeszło. No ale. Położyłam się do łóżka i wzięłam no spe która nic a nic nie pomogła. Wstałam więc i poszłam oglądać mecz z mężem. O 18 miałam skurcze co 15minut i męża z zawałem. Zrobiłam sobie kąpiel ubrałam się i spakowalam torbę. W między czasie skurcze były już bolesne i co 7 minut, a no i toaleta pomiędzy skurczami. W życiu mnie tak nie przeczyścilo. Do szpitala dotarłam koło 21 wychodząc z domu skurcze były już co 4,5 minut. Przyjęcie papierki rozwarcie na półtora palca. Podpięli mnie pod ktg i zonk. Zarejestrowało mi dwa skurcze takie większe. Położna stwierdziła że symuluje i poszła spać bo przecież do porodu co najmniej kilkanaście godzin. Dali mi zwykle łóżko na bloku a męża wysłali do domu bo przecież szybko nie urodze. Kazali mi spać i prawie dosłownie nie udawać. No to się położyłam zamknęłam oczy może na dwie minuty i skurcze złapały od nowa z nową siłą. To było już po północy na pewno. Zawołałam położna i prawie musiałam przekonać że nie żartuje. Zbadała mnie i okazało się że rozwarcie już na trzy palce. Zrobiła mi lewatywe po której już poszło. Najpierw wody płodowe. Skurczy coraz więcej a główka małego wysoko. I akcja przysiadów. Tej fazy porodu wolałabym nie pamiętać. Opadłam z sił w pewnym momencie. Zaczęłam gadać że nie dam rady że nie mam siły. No totalny atak paniki i bezsilności. Przyszedł lekarz bo położne już sił do mnie nie miały i mnie zmobilizowal. Dostałam kroplówkę i poszło już szybko trzy skurcze i mały był na świecie. A ja w szoku że to już.
Nawet nie wiem kiedy mnie rozcieli. Dowiedziałam się o tym dopiero jak lekarz wspomniał o szyciu. Przy którym zresztą zasnelam.
Wybaczcie chaos i brak chronologii ale zaczęłam pisać ten post wczoraj ale cały czas coś się dzieje. Trochę śpię, trochę karmie i chyba nadal nie mogę uwierzyć że jesteśmy już po wszystkim. W między czasie doczytałam że Makota już po. Super. Napisałam Wam to co mi akurat się przypomniało jakbyście chciały cos wiedzieć to pytajcie chętnie odpowiem.
A ktoś tu pisał o mężu przy porodzie. Mojego nie było i w sumie mnie to cieszy. Wiem ze ciężko by mu było znieść to ze cierpię.
Jutro jeśli nic się nie wydarzy idziemy do domu.