reklama
Minęło już troszkę czasu ale opiszę swój poród :-)
Strasznie bolał mnie brzuch 24 czerwca w 37tc, zadzwoniłam do cioci położnej która kazała mi przyjechać. Po badaniu stwierdziła, że szyjka bez zmian ale że pojedziemy do szpitala zrobić USG. Dodam, że ostatnie 2 msce leżałam bo miałam szyjkę na 1 cm i 2 cm rozwarcia. W szpitalu zrobili mi KTG - zero skurczy, przyszła jakaś lekarka, zbadała mnie i powiedziała "absolutnie Panią nie wypuszczę, wszystko przygotowane do porodu brak szyjki i 3 cm rozwacia - chyba, że chce Pani urodzić w domu bo zdążyć do szpitala Pani nie zdąży" No dobra to zostajemy.. No i tak bujałam się w szpitalu parę dni, latając po schodach z góry na dół dwóch lekarzy próbowali mi wywołać poród przez odklejenie dolnego bieguna łożyska - kuźwa nie pytajcie jak bolało - po tym chodziłam kilka godz jak naćpana! Rozwarcie nie postępowało i brak skurczy więc stwierdzili, że zrobią mi test Oxy, które oczywiście nic nie dało..
Aż 30 czerwca przyjechała do mnie w odwiedziny TEŚCIOWA, a wiecie jakie są teściowe.. Wkurzała mnie swoją głupią gadką "dzieci, to nie jest tak jak wy myślicie, dziecko przyjdzie na świat kiedy będzie chciało" i najlepszy jej tekst "Mi się wydaje, że urodzi się 5-6 lipca" nooosz podniosła mi ciśnienie, to ona wie kiedy się moje dziecko urodzi?! No nic.. pojechali a ja poszłam do pokoju pojeść sobie owoców, ale zachciało mi się siusiu więc poszłam do wc.. Wysikałam się, wstaje a tu nadal m i leci myślę "oj Natalia chyba się posikałaś" a tu lamka się zaświeciła HURRAA WODY ODCHODZĄ! Lecę mokra do położnej z bananem na gębie, że wody odchodzą no i tak o 20 trafiłam na wyczekiwaną porodówkę! Mąż przyjechał i tak sobie spacerowaliśmy, niestety przez 4 h ANI JEDNEGO SKURCZU.. położna powiedziała, że nie mogą mi podać Oxy bo może to szybko skończyć się CC i musimy czekać do 12h. Mąż pojechał do domu a mi kazali się przespać na porodówce - dziękuję Bogu, że tej nocy żadna nie rodziła. Troszkę się zdrzemnęłam, choć ciągle się budziłam bo wody leciały i leciały (zużyłam całą paczkę podkładów).
Ok 5.30 położna obudziłą mnie, że "już czas" :-) i po ok 15 minutach podłączyła mi kroplówkę! 10 min było lajtowo a potem.. wzywałam Boga o pomoc. Mąż przyjechał po 6 a ja już gryzłam poduszkę z bólu i powiedziałam mężowi, że jak tak ma wyglądać kilka godzin porodu to nie, ja się wypisuje i koniec! Po jakimś czasie zaczęło być mi nie dobrze i zbierać na wymioty.. maż zapytał jak długo będę miała podłączoną tą kroplówkę a po słowach położnej "tak długo aż żona urodzi" myślałam, że zejdę.. Dodam, że była zmiana ekipy na porodówcę i 2m ode mnie grono lekarzy i położnych się świetnie bawiła, śmiejąc się i opowiadając historie a ja cierpiałam! No!
Ok 7 podeszła do mnie nowa położna, przedstawiając się powiedziała, że mnie zbada i będę mogła sobie pochodzić z kropłówką, wtedy ból będzie mniejszy. Myślę sobie "uff, super nareście mnie wypuszczą z łóżką". Naglę parzę a ona blada i krzycz "ona ma pełne, ona ma pełne" i popłoch. Maż szybko zaprowadził mnie do wc na siusiu a położna krzyczy "niech Pani tylko kupy nie robi" no i myk z powrotem na łożko, rozkładają i jedziemy z koksem :-) pierwsze skurcze jako pierworódka nie umiałam załapać ale po 3 skurczach jakoś szło. Niestety mały nie chciał się przepchać, co skurcz to już wychodził a po chwili wracał.. na co położna Danka z tekstami do mnie "Natalia, co to ma być?", "Ty chcesz urodzić dziecko", "to miało być parcie?" Uwierzcie mi, że myślałam, że zejdę z tego łóżka i ją uduszę! Ale ona miała na celu zdenerwowanie mnie, żebym jeszcze bardziej się zaparła. W tym samym czasie mój mądry mężuś wymyślij, że może zadzwonimy do teściowej? Bo jak przez nią zaczęłam rodzić to może przez nią urodzę? buhaha. Po pół godz partych byłam wykończona i Danusia podczas skurczu nacieła mnie a ja pomyślałam "no Ty synu, będziesz robić mamę w balona? Ja chce widzieć Cię tu i teraz", nabrałam całych sił i przy następnym skurczu Michaś był już z nami :-) Najpiękniejsze uczucie na świecie! Poprzytulaliśmy się a potem Pani dr z mężem poszli małego umyć i zważyć. A w tym czasie młody dr mnie szył. Na początku ja mu walnęłam tekstem "tylko niech doktorek się postara żeby mąż był zadowolony" a on mi na koniec "może dam Pani lusterko i zobaczy Pani moje dzieło" przez pół h rozmawialiśmy o piłce (wtedy było euro), kuchni i podróżach :-)
I tak o to 1 lipca o 7.35 urodziło się moje Szczęście :-) po 1h 45min porodu! Każdej życzę takiej szybkości ;-) ból? Phi co to ból.. Jak ma się dziecko przy sobie to wszystko znika!
Teraz mojemu brzdącowi leci 9 msc a ja jestem zakochana w nim po uszy ;-)
Gdyby nie nasze plany to byśmy się już starali o drugie dzieciątko, ale musimy poczekać.
Aaa i obecność męża przy porodzie, bezcenna! Nie wyobrażam sobie jakby go nie było ..
i pamiętajcie: najlepsza na wywołanie porodu jest teściowa!
Strasznie bolał mnie brzuch 24 czerwca w 37tc, zadzwoniłam do cioci położnej która kazała mi przyjechać. Po badaniu stwierdziła, że szyjka bez zmian ale że pojedziemy do szpitala zrobić USG. Dodam, że ostatnie 2 msce leżałam bo miałam szyjkę na 1 cm i 2 cm rozwarcia. W szpitalu zrobili mi KTG - zero skurczy, przyszła jakaś lekarka, zbadała mnie i powiedziała "absolutnie Panią nie wypuszczę, wszystko przygotowane do porodu brak szyjki i 3 cm rozwacia - chyba, że chce Pani urodzić w domu bo zdążyć do szpitala Pani nie zdąży" No dobra to zostajemy.. No i tak bujałam się w szpitalu parę dni, latając po schodach z góry na dół dwóch lekarzy próbowali mi wywołać poród przez odklejenie dolnego bieguna łożyska - kuźwa nie pytajcie jak bolało - po tym chodziłam kilka godz jak naćpana! Rozwarcie nie postępowało i brak skurczy więc stwierdzili, że zrobią mi test Oxy, które oczywiście nic nie dało..
Aż 30 czerwca przyjechała do mnie w odwiedziny TEŚCIOWA, a wiecie jakie są teściowe.. Wkurzała mnie swoją głupią gadką "dzieci, to nie jest tak jak wy myślicie, dziecko przyjdzie na świat kiedy będzie chciało" i najlepszy jej tekst "Mi się wydaje, że urodzi się 5-6 lipca" nooosz podniosła mi ciśnienie, to ona wie kiedy się moje dziecko urodzi?! No nic.. pojechali a ja poszłam do pokoju pojeść sobie owoców, ale zachciało mi się siusiu więc poszłam do wc.. Wysikałam się, wstaje a tu nadal m i leci myślę "oj Natalia chyba się posikałaś" a tu lamka się zaświeciła HURRAA WODY ODCHODZĄ! Lecę mokra do położnej z bananem na gębie, że wody odchodzą no i tak o 20 trafiłam na wyczekiwaną porodówkę! Mąż przyjechał i tak sobie spacerowaliśmy, niestety przez 4 h ANI JEDNEGO SKURCZU.. położna powiedziała, że nie mogą mi podać Oxy bo może to szybko skończyć się CC i musimy czekać do 12h. Mąż pojechał do domu a mi kazali się przespać na porodówce - dziękuję Bogu, że tej nocy żadna nie rodziła. Troszkę się zdrzemnęłam, choć ciągle się budziłam bo wody leciały i leciały (zużyłam całą paczkę podkładów).
Ok 5.30 położna obudziłą mnie, że "już czas" :-) i po ok 15 minutach podłączyła mi kroplówkę! 10 min było lajtowo a potem.. wzywałam Boga o pomoc. Mąż przyjechał po 6 a ja już gryzłam poduszkę z bólu i powiedziałam mężowi, że jak tak ma wyglądać kilka godzin porodu to nie, ja się wypisuje i koniec! Po jakimś czasie zaczęło być mi nie dobrze i zbierać na wymioty.. maż zapytał jak długo będę miała podłączoną tą kroplówkę a po słowach położnej "tak długo aż żona urodzi" myślałam, że zejdę.. Dodam, że była zmiana ekipy na porodówcę i 2m ode mnie grono lekarzy i położnych się świetnie bawiła, śmiejąc się i opowiadając historie a ja cierpiałam! No!
Ok 7 podeszła do mnie nowa położna, przedstawiając się powiedziała, że mnie zbada i będę mogła sobie pochodzić z kropłówką, wtedy ból będzie mniejszy. Myślę sobie "uff, super nareście mnie wypuszczą z łóżką". Naglę parzę a ona blada i krzycz "ona ma pełne, ona ma pełne" i popłoch. Maż szybko zaprowadził mnie do wc na siusiu a położna krzyczy "niech Pani tylko kupy nie robi" no i myk z powrotem na łożko, rozkładają i jedziemy z koksem :-) pierwsze skurcze jako pierworódka nie umiałam załapać ale po 3 skurczach jakoś szło. Niestety mały nie chciał się przepchać, co skurcz to już wychodził a po chwili wracał.. na co położna Danka z tekstami do mnie "Natalia, co to ma być?", "Ty chcesz urodzić dziecko", "to miało być parcie?" Uwierzcie mi, że myślałam, że zejdę z tego łóżka i ją uduszę! Ale ona miała na celu zdenerwowanie mnie, żebym jeszcze bardziej się zaparła. W tym samym czasie mój mądry mężuś wymyślij, że może zadzwonimy do teściowej? Bo jak przez nią zaczęłam rodzić to może przez nią urodzę? buhaha. Po pół godz partych byłam wykończona i Danusia podczas skurczu nacieła mnie a ja pomyślałam "no Ty synu, będziesz robić mamę w balona? Ja chce widzieć Cię tu i teraz", nabrałam całych sił i przy następnym skurczu Michaś był już z nami :-) Najpiękniejsze uczucie na świecie! Poprzytulaliśmy się a potem Pani dr z mężem poszli małego umyć i zważyć. A w tym czasie młody dr mnie szył. Na początku ja mu walnęłam tekstem "tylko niech doktorek się postara żeby mąż był zadowolony" a on mi na koniec "może dam Pani lusterko i zobaczy Pani moje dzieło" przez pół h rozmawialiśmy o piłce (wtedy było euro), kuchni i podróżach :-)
I tak o to 1 lipca o 7.35 urodziło się moje Szczęście :-) po 1h 45min porodu! Każdej życzę takiej szybkości ;-) ból? Phi co to ból.. Jak ma się dziecko przy sobie to wszystko znika!
Teraz mojemu brzdącowi leci 9 msc a ja jestem zakochana w nim po uszy ;-)
Gdyby nie nasze plany to byśmy się już starali o drugie dzieciątko, ale musimy poczekać.
Aaa i obecność męża przy porodzie, bezcenna! Nie wyobrażam sobie jakby go nie było ..
i pamiętajcie: najlepsza na wywołanie porodu jest teściowa!
Ostatnia edycja:
dodają otuchy te historie...ja z jednego szpitala jako że miejsc nie było,zostałam przewieziona karetką do innego ...no i pomyliły mi się szpitale,myślałam że jestem blisko domu.lekarz pyta się o kartę ciąży,bo z ulicy byłam,więc mówię że mąż zaraz doniesie bo poszedł do domu i zaraz powinien być,więc lekarz pyta a gdzie Pani mieszka,podałam ulice,na co lekarz głupią minę zrobił i pyta,ale jak poszedł?z buta?a ja nadal w uparte że tak,to blisko a my lubimy chodzić...dopiero dwa dni później wytłumaczył mi mąż że jestem w szpitalu po drugiej stronie Warszawy
cleopatra1
Fanka BB :)
ja na swój poród muszę jeszcze trochę poczekać, ale opowiem historie mojej babci:
była w ciąży z 5 dzieckiem, trafiła do szpitala i stwierdziła że ona jeszcze rodzić nie będzie a lekarz który ją badał z okazji niedzieli może iść do domu. Później poszła tylko do łazienki siku zrobić a chwyciła wujka pod paszki bo dałby nura do wc i wróciła z dzieckiem. Ja też bym chciała tak szybko i bezboleśnie, może tylko na porodówce a nie w toalecie.
Pozdrawiam i trzymajcie się przyszłe mamusie!
była w ciąży z 5 dzieckiem, trafiła do szpitala i stwierdziła że ona jeszcze rodzić nie będzie a lekarz który ją badał z okazji niedzieli może iść do domu. Później poszła tylko do łazienki siku zrobić a chwyciła wujka pod paszki bo dałby nura do wc i wróciła z dzieckiem. Ja też bym chciała tak szybko i bezboleśnie, może tylko na porodówce a nie w toalecie.
Pozdrawiam i trzymajcie się przyszłe mamusie!
Lilla My
Fanka BB :)
Ja także miałam kilka śmiesznych sytuacji podczas porodu, a pamiętam jak na początku ciąży czytałam ten wątek i sobie myślałam "ciekawe czy mi zdarzy się coś śmiesznego podczas porodu?".
Mój poród był wywoływany w 37 tygodniu przez podanie oksytocyny (cukrzyca ciążowa, cholestaza, anemia). O 8 rano podłączyli oksy, o 14:25 mały był na świecie.
7 rano, wypełniam papiery, pytają o lewatywę, no to ja mówię, że chcę oczywiście. Poszłam do zabiegowego, robią mi lewatywę, mąż został w boksie (poród rodzinny).
Wracam po 40 minutach do boksu, a tam mój mąż leży na łóżku do rodzenia i rozmawia z ordynatorem. Rozmowa pod tytułem "przecież na tym łóżku jest tak wygodnie, dlaczego te kobiety tak narzekają". Moja mina podobno jak to zobaczyłam bezcenna (jaka może być mina po lewatywie się pytam).
10:00 skurcze już dość mocne, krzyżowe. Rozwarcie 5 cm, położna mówi że to dość długo potrwa. No to mąż mówi że idzie na pierogi (był piątek). No i poszedł.
Jak tylko wyszedł przyszedł lekarz i decyzjarzebijamy pęcherz z wodami.
Stażystka próbowała 5 razy ręką, nie udało się. Więc wyciągi specjalne szczypce do przebijania, ciach i już się ciurkiem leje ze mnie, ja do stażystki z tekstem "do cholery gdzie pani zmieściła 45 cm tych szczypiec! Tam musi być jakieś tajemne przejście, może moje dziecko je znajdzie i samo sobie wyjdzie".
Niestety okazało się że nie ma tajemnego przejścia.....wody ze mnie ciekną, wchodzi mąż i opowiada jakie były pyszne te pierogi, dostrzega kałuże (wody były zielone) i biegnie do położnych po mopa z tekstem "żona sika na zielono, niech pani da mopa, ja pościeram". Został uświadomiony że to wody....ale położne miały ubaw z niego....
12:00 ja już totalna agonia, skurcze non-stop krzyżowe, pomiędzy skurczami krzyże nie puszczają, nadal 5 cm. Klęczę nad łóżkiem i odmawiam "Ojcze Nasz...".
Wchodzi lekarz i decyzja: podajemy zzo.
13:00 ZZO działa już pełną parą, położna nas zostawia i mówi żebym nie parła, bo główka musi zejść. No to ja mówię że ja parcia nie czuję, więc nie mam co powstrzymywać.
Siedzimy z mężem i gadamy o głupotach, dzwonią do niego klienci z pracy, on otwiera cenniki i podaje ceny dachówki......no a ja oczytana w opowieściach z porodówek wstaję, opieram się o łóżko i robię przysiady, kręcę dupką żeby główka zeszła, wchodzi położna, widzi co robię i się chwyta za głowę, bo po ZZO kobiety nie potrafią stać na nogach. I śmiech że najpierw już się modlę do Boga o szybką śmierć, a po kilkunastu minutach opowiadam kawały i sobie ćwiczę.
Sprawdza położna rozwarcie, jest 10 cm, główka wysoko, nie przeć, czekać aż zejdzie. I mówi że to potrwa jeszcze, więc ja mówię do męża "Kochanie idź sobie coś zjedz, jakiś obiad BO MUSISZ MIEĆ DUŻO SIŁY"
Mąż wychodzi, jest 13:55.
14:00 wchodzi lekarz, i mówi że ona ma zmianę do 15, i że rodzimy.
Na to ja że mąż poszedł na obiad, lekarz mówi że trudno.....
Składają łóżko, robi się ruch, kilka osób przychodzi, studenci itd.......
Zaczynam przeć, na początku mi nie wychodzi.
Lekarz do mnie mówi ze prę na 60%, ja zła krzyczę że nie miałam matematyki w szkole i nie znam się na procentach......położna pracuje nad ochroną krocza, a ja nadal słyszę że prę na 60%.....
14:15 wchodzi mąż i widzi co się dzieje, napiszę tylko że mina BEZCENNA.
A ordynator do męża:
Ordynator -Co Pan jadł?
Mąż -Naleśniki
Ordynator -Z czym?
Mąż -Z brzoskwiniami
Ordynator - Nie lubię na słodko, mieli ruskie? Bo jak żona pozna się na procentach to może zdążę przed 15 jeszcze zjeść...
Więc krzyknęłam że ja tu rodzę, pełne skupienie i przemy.
14:20 położna mówi że widać główkę i włoski, jeszcze 3 parte i urodzę.
Mąż nachyla się (stał za mną) patrzy w moje krocze i mówi "Cholera jasna, rzeczywiście jest główka, dawaj kochanie jeszcze te 40%", wszyscy śmieją się że 40% to ma Wódka, ja ostatkiem sił prę i 14:25 jest już mały.....
Pokazują mi jajeczka, zabierają małego, lekarz szybko zabiera się za szycie, bo ma smaka na te pierogi....
A że moja teściowa jest krawcową, to walnęłam tekstem żeby dobrze zszył bo ona to na pewno sprawdzi z linijką.
2 godziny po porodzie musiałam leżeć na poporodowej, zachciało mi się siku, więc mąż poszedł zapytać czy mogę się wysikać. Położna mówi że oczywiście mogę, więc ja schodzę z łóżka i jak kaczka idę do łazienki, słyszę tylko śmiech położnej która stoi z basenikiem, bo myślała że nie wstanę do WC a ja sama poszłam
Z perspektywy czasu uważam że ważne jest nastawienie, ja się naczytałam tych historii śmiesznych i tak też z mężem podeszliśmy do porodu, żartowaliśmy i śmialiśmy się (momentami ) i teraz mamy super wspomnienia.
dziewczyny, proszę o więcej historii. lepsze nastawienie się ma po lekturze.
podbijamy temat!!!
marinka
Moderator
- Dołączył(a)
- 20 Luty 2006
- Postów
- 17
Przypomniała mi się dwie historie. Moja znajoma rodziła w domu w USA i dostała gaz rozweselający. W pewnym momencie poczuła, że dziecko przechodzi niżej i spanikowana powiedziała szeptem do położnej: O matko dziecko chyba chce wyjść ze mnie nie tym , co trzeba. Tak, jestem pewna, że ono wychodzi przez pupę. Podobno położna spojrzała i odpowiedziała: Hmmm..., to interesujące jeszcze nigdy nie miałam takiego przypadku i chyba tym razem też się uda normalnie. Szczęśliwie położna miała rację
Druga historia: Moja koleżanka dostała skurczy porodowych 2 tyg. przed terminem, w czasie jazdy do mamy po ciasto. Najpierw zadzwoniła do męża, że czas do szpitala, a później do mamy, że nie przyjedzie po ciasto. Komentarz jej mamy bezcenny: No wiesz i co ja teraz zrobię z tym całym ciastem. Nie mogłaś wcześniej pomyśleć?....
Druga historia: Moja koleżanka dostała skurczy porodowych 2 tyg. przed terminem, w czasie jazdy do mamy po ciasto. Najpierw zadzwoniła do męża, że czas do szpitala, a później do mamy, że nie przyjedzie po ciasto. Komentarz jej mamy bezcenny: No wiesz i co ja teraz zrobię z tym całym ciastem. Nie mogłaś wcześniej pomyśleć?....
Ostatnio edytowane przez moderatora:
Lilla My
Fanka BB :)
Przypomniała mi się dwie historie. Moja znajoma rodziła w domu w USA i dostała gaz rozweselający. W pewnym momencie poczuła, że dziecko przechodzi niżej i powiedziała szeptem do położnej: O matko dziecko chyba chce wyjść ze mnie nie tym , co trzeba. Tak, jestem pewna, że ono wychodzi przez pupę. Podobno położna spojrzała i odpowiedziała: Hmmm..., to interesujące jeszcze nigdy nie miałam takiego przypadku. No i na koniec okazało się, że miała rację
Druga historia: Moja koleżanka dostała skurczy porodowych 2 tyg. przed terminem, w czasie jazdy do mamy po ciasto. Najpierw zadzwoniła do męża, że czas do szpitala, a później do mamy, że nie przyjedzie po ciasto. Komentarz jej mamy bezcenny: No wiesz i co ja teraz zrobię z tym całym ciastem. Nie mogłaś wcześniej pomyśleć?....
Z pierwszej opowieści: co to znaczy, że miała rację? dziecko się do jelita grubego przedostało??
Kluliczek
Babka z laską
Wydawało mi się, że już tutaj opisywałam moje porody, ale nie znalazłam swojego postu, więc piszę teraz.
Minęło już ładnych kilka lat, dzieci już duże, ale wspomnienia pozostały.
Pierwszego syna rodziłam długo. Najpierw trzy razy go wywoływano za pomocą oksytocyny, ale dziedzica męki matki nie przekonywały.
Po trzecim wywołaniu odeszły mi wody. Skurczy brak, mąż na miejscu, wywalili nas do sali, poczekali dwie godziny na skurcze i podpięli znowu pod oksytocynę. Był 12 maja, a my robiliśmy sobie dowcipy, że wyślemy rodzince smsa, że dziecko się urodziło 13 maja już dziś. Dobrze, że tego nie zrobiliśmy... Przynieśli papierki do wypełnienia, mąż siedział przy mnie, przejmował się. Po jakiś 10 godzinach zaczął czytać mi Harrego Pottera (próbował sobie, na co robiłam mu awanturę, że ja tu cierpię, może by się mną zajął...), po następnych 20 odłączyli mnie by sprawdzić czy skurcze same się nie rozkręcą, a że zanikały, to mąż usnął sobie na worku sako, na co trafił obchód. Pierwsza reakcja ordynatora "O, to nadal pani?", druga to zwrócenie się do reszty obchodu "tylko cichutko, pan śpi". No nie no, ja tu po 20 godzinach plus 8 wywoływania, ledwo żywa, ale cichutko bo on śpi? Jakieś pół godziny później przyszła pielęgniarka z noworodków z papierami do wypełnienia, na co zdziwiłam się, bo już je przecież wypełniałam "a to pani tu nadal jest?".
Podłączono znowu oksytocynę, ja wiję się co skurcz z bólu, żądając natychmiastowego wypisania mnie z tego interesu, koniec, mam dość, ja więcej nie rodzę, teraz niech mąż się męczy, na co moje kochanie ujęło mnie za dłoń, spojrzało w oczy i czule rzekło "kochanie, ja wiem jak to boli". Próbowałyście się śmiać podczas skurczu? Nie, to dobrze radzę, nie próbujcie . Po 30 godzinach od odejścia wód dostałam znieczulenie, które zredukowało ból o jakieś 85%, ponieważ nie znieczuliłam się całkiem, ot taka oryginalna jestem, co podobno wywołało łzy u położnej i rozpacz części personelu. Nic to, jakieś 10 godzin później rozwarcie było pełne i przyszła pora na parcie. Ja naiwne młode dziewczę liczyłam na to, że tatuś dziecka będzie mnie trzymał za rączkę i w oczka patrzył, a on trzymał za nogę (z powodu znieczulenia) i patrzył z całkiem innym kierunku niż zamierzałam. Prę i słyszę "o główka" a zaraz potem "o chowa się" i znowu "o główka", "o chowa się". No nie, podniósł mnie na duchu, nie ma co. Ale w końcu udało mi się wypchnąć syna na świat, dziecię zważone, wytarte, w kocyk zawinięte na rękach u taty, a ten chodzi po sali i z niekłamaną dumą w głosie mówi "mój ty kochany trolliku". Potem wszyscy pytali się mnie, czemu wyzywał dziecię od trolli. No cóż, jak się urodził z głową w kształcie wydłużonego jajka, na dodatek filetowego na górze, z białymi brwiami i rudymi kitkami na uszach to jakoś mężowi podpasowało... Już nie spomnę, że ostatni cm rozwarcia zająl mi ponad godzinę, którą obchód spedził na korytarzu porodówki czekając, gdyż każdy chciał zobaczyć to cudo, co tak się pojawić nie chciało. Tak więc mój pierworodny miał asystę trzech położnych i 9 lekarzy.
Drugi poród łaskawie sam się rozkręcił, wody odeszły, pojechaliśmy do szpitala, w którym mój małżonek pracował jako technik łączności. Pierwsza reakcja lekarza na widok mojego brzucha "bliźniaki?". Był rzeczywiście duży, jakieś dziecko w poczekalni podeszło do mnie, spojrzało na brzuch i spytało z przerażeniem w głosie "ile jest pani w ciąży"? Papierki wypisane, mąż cichutko pyta ile ma jeszcze czasu, bo on właściwie na dyżurze jest i tylko wyrwał się żonę przywieźć. I tak od słowa do słowa skończyliśmy na porodówce razem, ja na sali dla rodzących, on obok naprawiając telefon. Wrócił potem do siebie, ja sobie poskakałam na piłce, dostałam nawadniającą kroplówkę, pogadałam z lekarzem, obejrzałam film na mp4, mąż przyszedł, podłączono mi oksytocynę i zaczęły się skurcze, a jak się zaczęły to we mnie diabeł wstąpił. Powoli rosła we mnie agresja, wściekłość i chęć zamordowania kogoś, najlepiej męża, bo robiliśmy oboje a tylko ja tu cierpię. Apogeum nastapiło po podpięciu pod KTG, gdy mąż po raz setny kazał mi oddychać. No przecież oddychałam, a ten mi tutaj za eksperta robi, co on wie, to moja macica wykręca się na wszystkie strony! Mój wzrok padł na stołek, na wyciągnięcie ręki, tylko złapać. Ale to na nic, za ciężki, nie podniosę - teraz już wiem czemu one tam takie ciężkie są - ale zaraz, zaraz, jest przecież stojak na kroplówki, lekki, blisko, aż się prosi złapać i tak od serca przyrżnąć. Już wyciągałam rękę, aż tu nagle skurcz jakiś taki inny. Wywarczałam ku mojej niedoszłej ofierze "mam inne skurcze, leć po położną", na co on stwierdził, że pójdzie z 3 skurcze. Jak się wydarłam, bardzo mało kulturalnie, że ma iść natychmiast, to położna już była, noworodki się szykowały, a cała reszta nie miała wątpliwości, że to już. Pełne rozwarcie, skurcze parte, biegiem szykowanie wszystkiego i rozkaz "nie przyj". Ja tam nie parłam, zaciskałam co mogłam, ale mój organizm nie uznał tego. Po 15 minutach pojawił się mój 2 syn, a że ważył 4150g, to po ekspresowym parciu wyglądał jak bokser po walce. Spojrzałam na niego i stwierdziłam "nie dane mi będzie urodzić ładnego dziecka", co oburzyło niektórych. Potem było już zszywanie i dowcipy z młodym lekarzem, którego robotę komplementowano na każdym obchodzie stwierdzeniem "pan doktor to powinien jeszcze inicjały wyhaftować, tak ładnie mu wyszło". Potwierdzam, wyszło cudnie. A jeszcze mój mąż dopadł polożną jak tylko okazało się, że to już i zażądał pokazania łożyska, zrobił oczy spaniela i smutnym głosem zakomunikował "bo mi żona poprzednio popatrzeć nie dała"...
Minęło już ładnych kilka lat, dzieci już duże, ale wspomnienia pozostały.
Pierwszego syna rodziłam długo. Najpierw trzy razy go wywoływano za pomocą oksytocyny, ale dziedzica męki matki nie przekonywały.
Po trzecim wywołaniu odeszły mi wody. Skurczy brak, mąż na miejscu, wywalili nas do sali, poczekali dwie godziny na skurcze i podpięli znowu pod oksytocynę. Był 12 maja, a my robiliśmy sobie dowcipy, że wyślemy rodzince smsa, że dziecko się urodziło 13 maja już dziś. Dobrze, że tego nie zrobiliśmy... Przynieśli papierki do wypełnienia, mąż siedział przy mnie, przejmował się. Po jakiś 10 godzinach zaczął czytać mi Harrego Pottera (próbował sobie, na co robiłam mu awanturę, że ja tu cierpię, może by się mną zajął...), po następnych 20 odłączyli mnie by sprawdzić czy skurcze same się nie rozkręcą, a że zanikały, to mąż usnął sobie na worku sako, na co trafił obchód. Pierwsza reakcja ordynatora "O, to nadal pani?", druga to zwrócenie się do reszty obchodu "tylko cichutko, pan śpi". No nie no, ja tu po 20 godzinach plus 8 wywoływania, ledwo żywa, ale cichutko bo on śpi? Jakieś pół godziny później przyszła pielęgniarka z noworodków z papierami do wypełnienia, na co zdziwiłam się, bo już je przecież wypełniałam "a to pani tu nadal jest?".
Podłączono znowu oksytocynę, ja wiję się co skurcz z bólu, żądając natychmiastowego wypisania mnie z tego interesu, koniec, mam dość, ja więcej nie rodzę, teraz niech mąż się męczy, na co moje kochanie ujęło mnie za dłoń, spojrzało w oczy i czule rzekło "kochanie, ja wiem jak to boli". Próbowałyście się śmiać podczas skurczu? Nie, to dobrze radzę, nie próbujcie . Po 30 godzinach od odejścia wód dostałam znieczulenie, które zredukowało ból o jakieś 85%, ponieważ nie znieczuliłam się całkiem, ot taka oryginalna jestem, co podobno wywołało łzy u położnej i rozpacz części personelu. Nic to, jakieś 10 godzin później rozwarcie było pełne i przyszła pora na parcie. Ja naiwne młode dziewczę liczyłam na to, że tatuś dziecka będzie mnie trzymał za rączkę i w oczka patrzył, a on trzymał za nogę (z powodu znieczulenia) i patrzył z całkiem innym kierunku niż zamierzałam. Prę i słyszę "o główka" a zaraz potem "o chowa się" i znowu "o główka", "o chowa się". No nie, podniósł mnie na duchu, nie ma co. Ale w końcu udało mi się wypchnąć syna na świat, dziecię zważone, wytarte, w kocyk zawinięte na rękach u taty, a ten chodzi po sali i z niekłamaną dumą w głosie mówi "mój ty kochany trolliku". Potem wszyscy pytali się mnie, czemu wyzywał dziecię od trolli. No cóż, jak się urodził z głową w kształcie wydłużonego jajka, na dodatek filetowego na górze, z białymi brwiami i rudymi kitkami na uszach to jakoś mężowi podpasowało... Już nie spomnę, że ostatni cm rozwarcia zająl mi ponad godzinę, którą obchód spedził na korytarzu porodówki czekając, gdyż każdy chciał zobaczyć to cudo, co tak się pojawić nie chciało. Tak więc mój pierworodny miał asystę trzech położnych i 9 lekarzy.
Drugi poród łaskawie sam się rozkręcił, wody odeszły, pojechaliśmy do szpitala, w którym mój małżonek pracował jako technik łączności. Pierwsza reakcja lekarza na widok mojego brzucha "bliźniaki?". Był rzeczywiście duży, jakieś dziecko w poczekalni podeszło do mnie, spojrzało na brzuch i spytało z przerażeniem w głosie "ile jest pani w ciąży"? Papierki wypisane, mąż cichutko pyta ile ma jeszcze czasu, bo on właściwie na dyżurze jest i tylko wyrwał się żonę przywieźć. I tak od słowa do słowa skończyliśmy na porodówce razem, ja na sali dla rodzących, on obok naprawiając telefon. Wrócił potem do siebie, ja sobie poskakałam na piłce, dostałam nawadniającą kroplówkę, pogadałam z lekarzem, obejrzałam film na mp4, mąż przyszedł, podłączono mi oksytocynę i zaczęły się skurcze, a jak się zaczęły to we mnie diabeł wstąpił. Powoli rosła we mnie agresja, wściekłość i chęć zamordowania kogoś, najlepiej męża, bo robiliśmy oboje a tylko ja tu cierpię. Apogeum nastapiło po podpięciu pod KTG, gdy mąż po raz setny kazał mi oddychać. No przecież oddychałam, a ten mi tutaj za eksperta robi, co on wie, to moja macica wykręca się na wszystkie strony! Mój wzrok padł na stołek, na wyciągnięcie ręki, tylko złapać. Ale to na nic, za ciężki, nie podniosę - teraz już wiem czemu one tam takie ciężkie są - ale zaraz, zaraz, jest przecież stojak na kroplówki, lekki, blisko, aż się prosi złapać i tak od serca przyrżnąć. Już wyciągałam rękę, aż tu nagle skurcz jakiś taki inny. Wywarczałam ku mojej niedoszłej ofierze "mam inne skurcze, leć po położną", na co on stwierdził, że pójdzie z 3 skurcze. Jak się wydarłam, bardzo mało kulturalnie, że ma iść natychmiast, to położna już była, noworodki się szykowały, a cała reszta nie miała wątpliwości, że to już. Pełne rozwarcie, skurcze parte, biegiem szykowanie wszystkiego i rozkaz "nie przyj". Ja tam nie parłam, zaciskałam co mogłam, ale mój organizm nie uznał tego. Po 15 minutach pojawił się mój 2 syn, a że ważył 4150g, to po ekspresowym parciu wyglądał jak bokser po walce. Spojrzałam na niego i stwierdziłam "nie dane mi będzie urodzić ładnego dziecka", co oburzyło niektórych. Potem było już zszywanie i dowcipy z młodym lekarzem, którego robotę komplementowano na każdym obchodzie stwierdzeniem "pan doktor to powinien jeszcze inicjały wyhaftować, tak ładnie mu wyszło". Potwierdzam, wyszło cudnie. A jeszcze mój mąż dopadł polożną jak tylko okazało się, że to już i zażądał pokazania łożyska, zrobił oczy spaniela i smutnym głosem zakomunikował "bo mi żona poprzednio popatrzeć nie dała"...
Ostatnia edycja:
reklama
cudowne...
Śmieję się i płaczę na przemian...
Podzielę się moją historią... może nie jest tak zabawna jak Wasze, ale miło wspominam przynajmniej ostatni poród.
Dwa pierwsze wcale nie były zabawne i niezbyt przyjemne. Przy pierwszym bóle po oksytocynie paraliżujące i zero znieczulenia ba szycie na "żywca".
przy drugim 3 tyg. spędziłam w szpitalu bo córeczka koniecznie chciała się urodzić w 33 tc. leki na podtrzymanie i zero chodzenia a w wyniku przy porodzie zero bólu, zero skurczy, rozwarcie jakby samo się robi, ale też zero parcia. Położna za mnie rodziła bo z całej siły walnęła mi się na brzuch.
Dlatego powiedziałam sobie, że przy trzecim dziecku (kiedy to już wiedziałam, że OLusia do nas dołączy) do szpitala jadę na sam koniec.:-)
38 tc. skurcze w ciągu dnia- bezbolesne ale uciążliwe. Lekarz, skwitował żeby się oszczędzać i jeszcze nie rodzimy.
39tc.- jw. ale zmęczenie już daje się we znaki. bo ile można mieć te przepowiadające skurcze?
40tc- zmiana skurcze w nocy w ciągu dnia wytchnienie. Mówię sobie koniec ja chcę urodzić!!! Spacery po 10-15 km dziennie- oczywiście na raty bo mimo wszystko ciężko. w ciągu 7 dni zaprzyjaźniłam się ze wszystkimi schodami w mieście, bo ponoć chodzenie po schodach pomaga.
41tc. chwila wytchnienia. Kobiety jaka to była ulga w czasie skurczów czułam jakbym miała kamień w brzuchu ani odetchnąć ani kroku zrobić fakt nie bolało. A tu nagle cisza. Lekarz wysłał na ktg do szpitala tam sobie 3 dni odpoczęłam. trzy razy dziennie sprawdzali sprawność skurczową i nic. no niby prosta kreska ale co 15 min wyrastał wzgórek na zapisie do 5 % :-)
no to do domku jeszcze nie rodzę a że po terminie to nic.
Ale do rzeczy noc z czwartku na piątek piękne bolesne skurcze co 10 min trwające średnio od 1 do 2 min. Ani spać ani chodzić do szpitala nie jadę w końcu dziś wyszłam z niego. I kolejna niespodzianka godzina 6 rano dzwoni budzik męża a moje skurcze fiuu wyparowały, a ja w płacz. Mam dość, że chcę już urodzić, że zmęczona jestem i w ogóle zabiję męża jeśli do mnie się zbliży.
Sam dzieciaki do szkoły wysłał do pracy się spóźnił (do dziś nie pamiętam w co je poubierał, ani co im na śniadanie zrobił):-)
zadzwonił do teściowej by się nimi zajęła przez weekend, a ja spałam po prostu spałam.
Po południu trzeba było zrobić zakupy uzupełnić zapasy, a ja znowu w płacz, że nigdzie się nie wybieram bo nie mam siły i mam wszystko w d***
Ale mężuś nie ustępliwy, że jak chcę urodzić to mała wycieczka mi nie zaszkodzi (tak jakbym przez ostatnie 3 tg leżała??!!) udało mu się wyciągną mnie do pobliskiego marketu. Nawet buty mi zakładał.
Zakupy do bagażnika. Myślę sobie do domku odpocznę, wyśpię się, czuję że mam skurcze. A tu niespodzianka mąż wcale nie jedzie do domu zabiera mnie na kolejną wycieczkę.
Nie mam siły protestować jest godzina 20 robi się już ciemno. Parkuje pod pięknym hotelem nad jeziorem otwiera drzwi podaje rękę i prowadzi na "spacerniak", kutwa a tam ze 300 stopni. Zgasłam normalnie zgasłam.
-Chyba chcesz urodzić??
chcę wiec spacerujemy. w te i z powrotem po tych schodach a ja czuję że skurcze się nasilają. dyskretnie je mierzę i co 5 min. postęp do wczorajszego wieczoru postęp.
- Muszę do domu chcę się umyć, wykąpać coś zjeść bo już nie mam siły
Mężuś widzi że nie tęgo wyglądam więc jedziemy do domu.
Kąpiel relaksuje, rewelacja nie czuję skurczy tylko błogość. Jest już po 21 więc jeszcze jakaś kolacja i lulu może zasnę.
wychodzę i nawrót skurczy co 4 min zanim się ubrałam co 3 i trwają minutę zaczynają solidnie boleć.
Mężuś zmęczony zalega na kanapie przed TV.
- to jak rodzisz? bo ja to bym się piwa napił.
-jeszcze nie, ale piwa nie pij bo dziś urodzę.
patrzy na mnie jakbym z choinki się urwała do końca dnia zostało coś około 2,5 godz i jakoś nie chce mu się wierzyć, że to dziś.
- nie pij dziś bo cię uduszę!!!- drę się miedzy skurczami, a w tle jakiś meczyk.
w końcu skurcze co dwie minuty.
Mówię że jedziemy bo to już..
-pewna jesteś?
-tak pewna a jak się nie ruszysz to w domu urodzę
torba spakowana wystarczy pidżamę zmienić na tunikę wskoczyć w trampki i już jesteśmy w drodze...
10 minut i jesteśmy na miejscu. podjeżdżamy pod izbę przyjęć i nic...
-nie czuję skurczy nic. skończyły się...
-jak to? pewna jesteś
siedzimy chwilkę w samochodzie wsłu****e się w siebie
-tak pewna nie mam skurczy
-to co jedziemy do domu? Piwka się napiję a dla ciebie soczek zrobię?
noż kurczaki blade myślałam że wyrwę mu wszystkie włosy
-nie. nie wracamy niech zobaczą co się dzieje
Na izbie jak na izbie trochę ludzi dwie panie które skrzętnie przyjmują pacjentów coś notują gdzieś kogoś wysyłają.
tylko ja jakby nie na miejscu.
nic siadam sobie na ławeczce pytam kto ostatni i czekam...
spoglądam na zegarek a tu dopiero 22.15. czas jakby stanął w miejscu.
ups..
jest skurcz 1 minuta
oho znowu się zaczyna.
minuta przerwy i znowu skurcz 1 min
podchodzę do biureczka pielęgniarek i mówię
- wie pani co ja to chyba nie doczekam bo mam już skurcze co minutę.
hehe formalności trwały 5 min.
Chudy facet jak tyczka podjeżdża do mnie wózkiem a ja na niego patrzę jak na idiotę
-jak chce się mieć dzieci to trzeba jechać...
-jak usiądę na ten wózek to zemdleję bo na siedząco się duszę
ostatecznie poszłam pieszo do windy...
na bloku porodowym cisza spokój nikogo dwie położne spojrzały na mnie dziwnie zaraz zjawił się lekarz (chyba dostali telefon z izby)
szybciutkie badanie i...
-dziś pani nie urodzi... trochę to potrwa 2 cm rozwarcia.
podłączono mnie do ktg patrzę na zegarek 22.30 lekarz się zawiną a pani wypełnia papierki zadaje pytanie ot taki wywiad...
co chwilę spogląda na zapis ktg i ciska jakieś guziczki.
-nie urodzi dziś pani. za słabe skurcze się tu piszą... ale poczekamy może się rozkręci...
nie no bardziej się rozkręcić nie może- myślę sobie- mnie od środka rozrywa. Ale spoko nie tak jak po oxy ;-)
kolejne 15 min i przychodzi lekarz
- i jak sytuacja? -pyta jakby od niechcenia? Wszędzie cicho spokojnie tylko miarowo buczy ktg monitorując tętno mojej dzidzi
położna bada. robi oczy jak spodki 6 cm rozwarcia i nadal ciska guziczki od ktg bo nie może uwierzyć że 25% czynności skurczowej może dać w 15 min takie rozwarcie :-)
-Czekamy może coś będzie- dziwi się ze może coś takiego powiedzieć.
Wywalcie ten sprzęt, o kant d*** go rozbijecie - myślę sobie. Skurcz mija a ja zasypiam... budzi mnie kolejny skurcz... i znowu zasypiam. Już nie patrzę na zegarek.
budzę się i mówię że będziemy rodzić...
położna podnosi głowę z nad papierków...
Bada- 9cm rozwarcia
-poczekamy- i odpina mnie od ktg.
kolejna minuta...
-rodzę- cicho wyszeptałam
Jak się babka nie zerwie do łózka rozkłada kręci coś. Druga mówi żeby ostrożnie wstać i przejść na fotel.
-nie mogę czuje dziecko w kanale rodnym :-)
mija skurcz i chlup wody mi odeszły. hehee tak byłam skoncentrowana na tym by dość do łóżka, że nie powiedziałam położnym:-)
Leżę położna czeka i..
-proszę przeć- mówi- tylko powoli bo chcemy chronić krocze
patrzę na nią zdziwiona
-jeszcze nie jeszcze nie.... jużżżżż - i prę
hop jest główka
ta sama sytuacja nie ma skurczu a położna każe przeć
w nosie mam czekam a skurcz
i hop OLusia jest na świecie :-)
tak to nasza OLusia posłuchała tatusia...
jest godzina 23.45 najcudowniejsza godzina na świecie...
Dziwne jest to co kobieta jest w stanie zapamiętać z porodu...
pamiętam co o której godzinie pamiętam chudego gościa od wóżka, ale nie pamiętam co robił mój maż. A był ze mną...:-)
Teraz jestem w 10 tc. i tak się zastanawiam czy nie rodzić w domu???
hmm tak tym razem urodzę w domu;-)
Śmieję się i płaczę na przemian...
Podzielę się moją historią... może nie jest tak zabawna jak Wasze, ale miło wspominam przynajmniej ostatni poród.
Dwa pierwsze wcale nie były zabawne i niezbyt przyjemne. Przy pierwszym bóle po oksytocynie paraliżujące i zero znieczulenia ba szycie na "żywca".
przy drugim 3 tyg. spędziłam w szpitalu bo córeczka koniecznie chciała się urodzić w 33 tc. leki na podtrzymanie i zero chodzenia a w wyniku przy porodzie zero bólu, zero skurczy, rozwarcie jakby samo się robi, ale też zero parcia. Położna za mnie rodziła bo z całej siły walnęła mi się na brzuch.
Dlatego powiedziałam sobie, że przy trzecim dziecku (kiedy to już wiedziałam, że OLusia do nas dołączy) do szpitala jadę na sam koniec.:-)
38 tc. skurcze w ciągu dnia- bezbolesne ale uciążliwe. Lekarz, skwitował żeby się oszczędzać i jeszcze nie rodzimy.
39tc.- jw. ale zmęczenie już daje się we znaki. bo ile można mieć te przepowiadające skurcze?
40tc- zmiana skurcze w nocy w ciągu dnia wytchnienie. Mówię sobie koniec ja chcę urodzić!!! Spacery po 10-15 km dziennie- oczywiście na raty bo mimo wszystko ciężko. w ciągu 7 dni zaprzyjaźniłam się ze wszystkimi schodami w mieście, bo ponoć chodzenie po schodach pomaga.
41tc. chwila wytchnienia. Kobiety jaka to była ulga w czasie skurczów czułam jakbym miała kamień w brzuchu ani odetchnąć ani kroku zrobić fakt nie bolało. A tu nagle cisza. Lekarz wysłał na ktg do szpitala tam sobie 3 dni odpoczęłam. trzy razy dziennie sprawdzali sprawność skurczową i nic. no niby prosta kreska ale co 15 min wyrastał wzgórek na zapisie do 5 % :-)
no to do domku jeszcze nie rodzę a że po terminie to nic.
Ale do rzeczy noc z czwartku na piątek piękne bolesne skurcze co 10 min trwające średnio od 1 do 2 min. Ani spać ani chodzić do szpitala nie jadę w końcu dziś wyszłam z niego. I kolejna niespodzianka godzina 6 rano dzwoni budzik męża a moje skurcze fiuu wyparowały, a ja w płacz. Mam dość, że chcę już urodzić, że zmęczona jestem i w ogóle zabiję męża jeśli do mnie się zbliży.
Sam dzieciaki do szkoły wysłał do pracy się spóźnił (do dziś nie pamiętam w co je poubierał, ani co im na śniadanie zrobił):-)
zadzwonił do teściowej by się nimi zajęła przez weekend, a ja spałam po prostu spałam.
Po południu trzeba było zrobić zakupy uzupełnić zapasy, a ja znowu w płacz, że nigdzie się nie wybieram bo nie mam siły i mam wszystko w d***
Ale mężuś nie ustępliwy, że jak chcę urodzić to mała wycieczka mi nie zaszkodzi (tak jakbym przez ostatnie 3 tg leżała??!!) udało mu się wyciągną mnie do pobliskiego marketu. Nawet buty mi zakładał.
Zakupy do bagażnika. Myślę sobie do domku odpocznę, wyśpię się, czuję że mam skurcze. A tu niespodzianka mąż wcale nie jedzie do domu zabiera mnie na kolejną wycieczkę.
Nie mam siły protestować jest godzina 20 robi się już ciemno. Parkuje pod pięknym hotelem nad jeziorem otwiera drzwi podaje rękę i prowadzi na "spacerniak", kutwa a tam ze 300 stopni. Zgasłam normalnie zgasłam.
-Chyba chcesz urodzić??
chcę wiec spacerujemy. w te i z powrotem po tych schodach a ja czuję że skurcze się nasilają. dyskretnie je mierzę i co 5 min. postęp do wczorajszego wieczoru postęp.
- Muszę do domu chcę się umyć, wykąpać coś zjeść bo już nie mam siły
Mężuś widzi że nie tęgo wyglądam więc jedziemy do domu.
Kąpiel relaksuje, rewelacja nie czuję skurczy tylko błogość. Jest już po 21 więc jeszcze jakaś kolacja i lulu może zasnę.
wychodzę i nawrót skurczy co 4 min zanim się ubrałam co 3 i trwają minutę zaczynają solidnie boleć.
Mężuś zmęczony zalega na kanapie przed TV.
- to jak rodzisz? bo ja to bym się piwa napił.
-jeszcze nie, ale piwa nie pij bo dziś urodzę.
patrzy na mnie jakbym z choinki się urwała do końca dnia zostało coś około 2,5 godz i jakoś nie chce mu się wierzyć, że to dziś.
- nie pij dziś bo cię uduszę!!!- drę się miedzy skurczami, a w tle jakiś meczyk.
w końcu skurcze co dwie minuty.
Mówię że jedziemy bo to już..
-pewna jesteś?
-tak pewna a jak się nie ruszysz to w domu urodzę
torba spakowana wystarczy pidżamę zmienić na tunikę wskoczyć w trampki i już jesteśmy w drodze...
10 minut i jesteśmy na miejscu. podjeżdżamy pod izbę przyjęć i nic...
-nie czuję skurczy nic. skończyły się...
-jak to? pewna jesteś
siedzimy chwilkę w samochodzie wsłu****e się w siebie
-tak pewna nie mam skurczy
-to co jedziemy do domu? Piwka się napiję a dla ciebie soczek zrobię?
noż kurczaki blade myślałam że wyrwę mu wszystkie włosy
-nie. nie wracamy niech zobaczą co się dzieje
Na izbie jak na izbie trochę ludzi dwie panie które skrzętnie przyjmują pacjentów coś notują gdzieś kogoś wysyłają.
tylko ja jakby nie na miejscu.
nic siadam sobie na ławeczce pytam kto ostatni i czekam...
spoglądam na zegarek a tu dopiero 22.15. czas jakby stanął w miejscu.
ups..
jest skurcz 1 minuta
oho znowu się zaczyna.
minuta przerwy i znowu skurcz 1 min
podchodzę do biureczka pielęgniarek i mówię
- wie pani co ja to chyba nie doczekam bo mam już skurcze co minutę.
hehe formalności trwały 5 min.
Chudy facet jak tyczka podjeżdża do mnie wózkiem a ja na niego patrzę jak na idiotę
-jak chce się mieć dzieci to trzeba jechać...
-jak usiądę na ten wózek to zemdleję bo na siedząco się duszę
ostatecznie poszłam pieszo do windy...
na bloku porodowym cisza spokój nikogo dwie położne spojrzały na mnie dziwnie zaraz zjawił się lekarz (chyba dostali telefon z izby)
szybciutkie badanie i...
-dziś pani nie urodzi... trochę to potrwa 2 cm rozwarcia.
podłączono mnie do ktg patrzę na zegarek 22.30 lekarz się zawiną a pani wypełnia papierki zadaje pytanie ot taki wywiad...
co chwilę spogląda na zapis ktg i ciska jakieś guziczki.
-nie urodzi dziś pani. za słabe skurcze się tu piszą... ale poczekamy może się rozkręci...
nie no bardziej się rozkręcić nie może- myślę sobie- mnie od środka rozrywa. Ale spoko nie tak jak po oxy ;-)
kolejne 15 min i przychodzi lekarz
- i jak sytuacja? -pyta jakby od niechcenia? Wszędzie cicho spokojnie tylko miarowo buczy ktg monitorując tętno mojej dzidzi
położna bada. robi oczy jak spodki 6 cm rozwarcia i nadal ciska guziczki od ktg bo nie może uwierzyć że 25% czynności skurczowej może dać w 15 min takie rozwarcie :-)
-Czekamy może coś będzie- dziwi się ze może coś takiego powiedzieć.
Wywalcie ten sprzęt, o kant d*** go rozbijecie - myślę sobie. Skurcz mija a ja zasypiam... budzi mnie kolejny skurcz... i znowu zasypiam. Już nie patrzę na zegarek.
budzę się i mówię że będziemy rodzić...
położna podnosi głowę z nad papierków...
Bada- 9cm rozwarcia
-poczekamy- i odpina mnie od ktg.
kolejna minuta...
-rodzę- cicho wyszeptałam
Jak się babka nie zerwie do łózka rozkłada kręci coś. Druga mówi żeby ostrożnie wstać i przejść na fotel.
-nie mogę czuje dziecko w kanale rodnym :-)
mija skurcz i chlup wody mi odeszły. hehee tak byłam skoncentrowana na tym by dość do łóżka, że nie powiedziałam położnym:-)
Leżę położna czeka i..
-proszę przeć- mówi- tylko powoli bo chcemy chronić krocze
patrzę na nią zdziwiona
-jeszcze nie jeszcze nie.... jużżżżż - i prę
hop jest główka
ta sama sytuacja nie ma skurczu a położna każe przeć
w nosie mam czekam a skurcz
i hop OLusia jest na świecie :-)
tak to nasza OLusia posłuchała tatusia...
jest godzina 23.45 najcudowniejsza godzina na świecie...
Dziwne jest to co kobieta jest w stanie zapamiętać z porodu...
pamiętam co o której godzinie pamiętam chudego gościa od wóżka, ale nie pamiętam co robił mój maż. A był ze mną...:-)
Teraz jestem w 10 tc. i tak się zastanawiam czy nie rodzić w domu???
hmm tak tym razem urodzę w domu;-)
Podziel się: