E
Eirema
Gość
Ja także miałam kilka śmiesznych sytuacji podczas porodu, a pamiętam jak na początku ciąży czytałam ten wątek i sobie myślałam "ciekawe czy mi zdarzy się coś śmiesznego podczas porodu?".
Mój poród był wywoływany w 37 tygodniu przez podanie oksytocyny (cukrzyca ciążowa, cholestaza, anemia). O 8 rano podłączyli oksy, o 14:25 mały był na świecie.
7 rano, wypełniam papiery, pytają o lewatywę, no to ja mówię, że chcę oczywiście. Poszłam do zabiegowego, robią mi lewatywę, mąż został w boksie (poród rodzinny).
Wracam po 40 minutach do boksu, a tam mój mąż leży na łóżku do rodzenia i rozmawia z ordynatorem. Rozmowa pod tytułem "przecież na tym łóżku jest tak wygodnie, dlaczego te kobiety tak narzekają". Moja mina podobno jak to zobaczyłam bezcenna (jaka może być mina po lewatywie się pytam).
10:00 skurcze już dość mocne, krzyżowe. Rozwarcie 5 cm, położna mówi że to dość długo potrwa. No to mąż mówi że idzie na pierogi (był piątek). No i poszedł.
Jak tylko wyszedł przyszedł lekarz i decyzjarzebijamy pęcherz z wodami.
Stażystka próbowała 5 razy ręką, nie udało się. Więc wyciągi specjalne szczypce do przebijania, ciach i już się ciurkiem leje ze mnie, ja do stażystki z tekstem "do cholery gdzie pani zmieściła 45 cm tych szczypiec! Tam musi być jakieś tajemne przejście, może moje dziecko je znajdzie i samo sobie wyjdzie".
Niestety okazało się że nie ma tajemnego przejścia.....wody ze mnie ciekną, wchodzi mąż i opowiada jakie były pyszne te pierogi, dostrzega kałuże (wody były zielone) i biegnie do położnych po mopa z tekstem "żona sika na zielono, niech pani da mopa, ja pościeram". Został uświadomiony że to wody....ale położne miały ubaw z niego....
12:00 ja już totalna agonia, skurcze non-stop krzyżowe, pomiędzy skurczami krzyże nie puszczają, nadal 5 cm. Klęczę nad łóżkiem i odmawiam "Ojcze Nasz...".
Wchodzi lekarz i decyzja: podajemy zzo.
13:00 ZZO działa już pełną parą, położna nas zostawia i mówi żebym nie parła, bo główka musi zejść. No to ja mówię że ja parcia nie czuję, więc nie mam co powstrzymywać.
Siedzimy z mężem i gadamy o głupotach, dzwonią do niego klienci z pracy, on otwiera cenniki i podaje ceny dachówki......no a ja oczytana w opowieściach z porodówek wstaję, opieram się o łóżko i robię przysiady, kręcę dupką żeby główka zeszła, wchodzi położna, widzi co robię i się chwyta za głowę, bo po ZZO kobiety nie potrafią stać na nogach. I śmiech że najpierw już się modlę do Boga o szybką śmierć, a po kilkunastu minutach opowiadam kawały i sobie ćwiczę.
Sprawdza położna rozwarcie, jest 10 cm, główka wysoko, nie przeć, czekać aż zejdzie. I mówi że to potrwa jeszcze, więc ja mówię do męża "Kochanie idź sobie coś zjedz, jakiś obiad BO MUSISZ MIEĆ DUŻO SIŁY"
Mąż wychodzi, jest 13:55.
14:00 wchodzi lekarz, i mówi że ona ma zmianę do 15, i że rodzimy.
Na to ja że mąż poszedł na obiad, lekarz mówi że trudno.....
Składają łóżko, robi się ruch, kilka osób przychodzi, studenci itd.......
Zaczynam przeć, na początku mi nie wychodzi.
Lekarz do mnie mówi ze prę na 60%, ja zła krzyczę że nie miałam matematyki w szkole i nie znam się na procentach......położna pracuje nad ochroną krocza, a ja nadal słyszę że prę na 60%.....
14:15 wchodzi mąż i widzi co się dzieje, napiszę tylko że mina BEZCENNA.
A ordynator do męża:
Ordynator -Co Pan jadł?
Mąż -Naleśniki
Ordynator -Z czym?
Mąż -Z brzoskwiniami
Ordynator - Nie lubię na słodko, mieli ruskie? Bo jak żona pozna się na procentach to może zdążę przed 15 jeszcze zjeść...
Więc krzyknęłam że ja tu rodzę, pełne skupienie i przemy.
14:20 położna mówi że widać główkę i włoski, jeszcze 3 parte i urodzę.
Mąż nachyla się (stał za mną) patrzy w moje krocze i mówi "Cholera jasna, rzeczywiście jest główka, dawaj kochanie jeszcze te 40%", wszyscy śmieją się że 40% to ma Wódka, ja ostatkiem sił prę i 14:25 jest już mały.....
Pokazują mi jajeczka, zabierają małego, lekarz szybko zabiera się za szycie, bo ma smaka na te pierogi....
A że moja teściowa jest krawcową, to walnęłam tekstem żeby dobrze zszył bo ona to na pewno sprawdzi z linijką.
2 godziny po porodzie musiałam leżeć na poporodowej, zachciało mi się siku, więc mąż poszedł zapytać czy mogę się wysikać. Położna mówi że oczywiście mogę, więc ja schodzę z łóżka i jak kaczka idę do łazienki, słyszę tylko śmiech położnej która stoi z basenikiem, bo myślała że nie wstanę do WC a ja sama poszłam
Z perspektywy czasu uważam że ważne jest nastawienie, ja się naczytałam tych historii śmiesznych i tak też z mężem podeszliśmy do porodu, żartowaliśmy i śmialiśmy się (momentami ) i teraz mamy super wspomnienia.
Mój poród był wywoływany w 37 tygodniu przez podanie oksytocyny (cukrzyca ciążowa, cholestaza, anemia). O 8 rano podłączyli oksy, o 14:25 mały był na świecie.
7 rano, wypełniam papiery, pytają o lewatywę, no to ja mówię, że chcę oczywiście. Poszłam do zabiegowego, robią mi lewatywę, mąż został w boksie (poród rodzinny).
Wracam po 40 minutach do boksu, a tam mój mąż leży na łóżku do rodzenia i rozmawia z ordynatorem. Rozmowa pod tytułem "przecież na tym łóżku jest tak wygodnie, dlaczego te kobiety tak narzekają". Moja mina podobno jak to zobaczyłam bezcenna (jaka może być mina po lewatywie się pytam).
10:00 skurcze już dość mocne, krzyżowe. Rozwarcie 5 cm, położna mówi że to dość długo potrwa. No to mąż mówi że idzie na pierogi (był piątek). No i poszedł.
Jak tylko wyszedł przyszedł lekarz i decyzjarzebijamy pęcherz z wodami.
Stażystka próbowała 5 razy ręką, nie udało się. Więc wyciągi specjalne szczypce do przebijania, ciach i już się ciurkiem leje ze mnie, ja do stażystki z tekstem "do cholery gdzie pani zmieściła 45 cm tych szczypiec! Tam musi być jakieś tajemne przejście, może moje dziecko je znajdzie i samo sobie wyjdzie".
Niestety okazało się że nie ma tajemnego przejścia.....wody ze mnie ciekną, wchodzi mąż i opowiada jakie były pyszne te pierogi, dostrzega kałuże (wody były zielone) i biegnie do położnych po mopa z tekstem "żona sika na zielono, niech pani da mopa, ja pościeram". Został uświadomiony że to wody....ale położne miały ubaw z niego....
12:00 ja już totalna agonia, skurcze non-stop krzyżowe, pomiędzy skurczami krzyże nie puszczają, nadal 5 cm. Klęczę nad łóżkiem i odmawiam "Ojcze Nasz...".
Wchodzi lekarz i decyzja: podajemy zzo.
13:00 ZZO działa już pełną parą, położna nas zostawia i mówi żebym nie parła, bo główka musi zejść. No to ja mówię że ja parcia nie czuję, więc nie mam co powstrzymywać.
Siedzimy z mężem i gadamy o głupotach, dzwonią do niego klienci z pracy, on otwiera cenniki i podaje ceny dachówki......no a ja oczytana w opowieściach z porodówek wstaję, opieram się o łóżko i robię przysiady, kręcę dupką żeby główka zeszła, wchodzi położna, widzi co robię i się chwyta za głowę, bo po ZZO kobiety nie potrafią stać na nogach. I śmiech że najpierw już się modlę do Boga o szybką śmierć, a po kilkunastu minutach opowiadam kawały i sobie ćwiczę.
Sprawdza położna rozwarcie, jest 10 cm, główka wysoko, nie przeć, czekać aż zejdzie. I mówi że to potrwa jeszcze, więc ja mówię do męża "Kochanie idź sobie coś zjedz, jakiś obiad BO MUSISZ MIEĆ DUŻO SIŁY"
Mąż wychodzi, jest 13:55.
14:00 wchodzi lekarz, i mówi że ona ma zmianę do 15, i że rodzimy.
Na to ja że mąż poszedł na obiad, lekarz mówi że trudno.....
Składają łóżko, robi się ruch, kilka osób przychodzi, studenci itd.......
Zaczynam przeć, na początku mi nie wychodzi.
Lekarz do mnie mówi ze prę na 60%, ja zła krzyczę że nie miałam matematyki w szkole i nie znam się na procentach......położna pracuje nad ochroną krocza, a ja nadal słyszę że prę na 60%.....
14:15 wchodzi mąż i widzi co się dzieje, napiszę tylko że mina BEZCENNA.
A ordynator do męża:
Ordynator -Co Pan jadł?
Mąż -Naleśniki
Ordynator -Z czym?
Mąż -Z brzoskwiniami
Ordynator - Nie lubię na słodko, mieli ruskie? Bo jak żona pozna się na procentach to może zdążę przed 15 jeszcze zjeść...
Więc krzyknęłam że ja tu rodzę, pełne skupienie i przemy.
14:20 położna mówi że widać główkę i włoski, jeszcze 3 parte i urodzę.
Mąż nachyla się (stał za mną) patrzy w moje krocze i mówi "Cholera jasna, rzeczywiście jest główka, dawaj kochanie jeszcze te 40%", wszyscy śmieją się że 40% to ma Wódka, ja ostatkiem sił prę i 14:25 jest już mały.....
Pokazują mi jajeczka, zabierają małego, lekarz szybko zabiera się za szycie, bo ma smaka na te pierogi....
A że moja teściowa jest krawcową, to walnęłam tekstem żeby dobrze zszył bo ona to na pewno sprawdzi z linijką.
2 godziny po porodzie musiałam leżeć na poporodowej, zachciało mi się siku, więc mąż poszedł zapytać czy mogę się wysikać. Położna mówi że oczywiście mogę, więc ja schodzę z łóżka i jak kaczka idę do łazienki, słyszę tylko śmiech położnej która stoi z basenikiem, bo myślała że nie wstanę do WC a ja sama poszłam
Z perspektywy czasu uważam że ważne jest nastawienie, ja się naczytałam tych historii śmiesznych i tak też z mężem podeszliśmy do porodu, żartowaliśmy i śmialiśmy się (momentami ) i teraz mamy super wspomnienia.