reklama
Forum BabyBoom

Dzień dobry...

Starasz się o maleństwo, wiesz, że zostaniecie rodzicami a może masz już dziecko? Poszukujesz informacji, chcesz się podzielić swoim doświadczeniem? Dołącz do naszej społeczności. Rejestracja jest bezpieczna, darmowa i szybka. A wsparcie i wdzięczność, które otrzymasz - nieocenione. Podoba Ci się? Wskakuj na pokład! Zamiast być gościem korzystaj z wszystkich możliwości. A jeśli masz pytania - pisz śmiało.

Ania Ślusarczyk (aniaslu)

reklama

Poród na SIEMIRADZKIEGO w Krakowie

Rodziłam w tym szpitalu na początku maja. Złego słowa nie powiem, zarówno na szpital jak i poradnię, gdzie byłam kilka razy na KTG i miałam okazję obserwować personel. Opieka super, zarówno lekarze i położne jak i obsługa kuchni :) wiadomo, każdy jest inny, może mieć lepszy czy gorszy dzień i trzeba to zaakceptować :) i być miłym, a nie naburmuszonym, wtedy i inni będą mili...
 
reklama
Naturalnie :) Ogólnie troska o pacjenta jest naprawdę duża.. Oraz opieka poporodowa, gdy po wyjściu ze szpitala można przyjść do poradni i bez kolejki "pooglądają" czy wszystko jest w porządku...
 
Ja mam termin juz niebawem a konkretnie 21 sierpnia.
Z początku czytałam same pozytywne opinie na temat Siemiradzkiego, było to jakoś w marcu. Teraz przed samym porodem postanowiłam rozejrzeć się trochę dokładniej. Im teraz się w temacie zagłębiam tym więcej widzę negatywnych komentarzy.

Niedawno byłam na dniach otwartych szpitala razem z mężem. Nasze wrażenia były raczej bezstronne bo prawda jest taka, że dopóki się nie przeżyje to ciężko jest się wypowiadać w temacie.
Jeśli chodzi o szpital to nie jest on najnowszy..teraz przeprowadzany jest tam remont z tego co się orientuje, przez co personel ma nieco utrudnioną pracę. Większość sal (tzn te które widziałam) są ładne czyste i nie ma co się przyczepiać.
Pani, która nas tego dnia oprowadzała, nazwiska i imienia nie pamietam - bardzo sympatyczna, odpowiadała wyczerpująco na zadane pytania. O wszystkim mówiła otwarcie. Pani oddziałowa na poporodowym wzbudza mieszane uczucia. Wydawała się być surowa ale myślę że to tylko pozory, z reszta później z nami żartowała, także jak dla mnie same plusy:))

Chciałabym jeszcze tylko poruszyć sprawę pań położnych i lekarzy:

- Zgadzam się z twierdzeniami, że są to ludzie, którzy ze względu na wykonywaną prace muszą mieć powołanie. Takie osoby, idąc na studia,zdając egzaminy i w końcu pracując w szpitalu powinny zachowywać sie tak jakby tego chcialy. Jakbyich marzenie się spełniły. Docenic ze pracują w zawodzie który wybrali. Często niestety mamy do czynienia z sytuacją, kiedy my pacjentki, zastanawiamy sie czy lekarz/połóżna, która sprawuje teraz nad nami opiekę nie znalazła się tu przypadkiem. Brak wyczucia, cierpliwości nieraz szacunku...zapewne każda z nas przeżyła jakieś przykre traktowanie. Odpowiedzi udzielane od niechcenia, szczególnie młodym matkom, pierworódkom, które nie dość, ze jeszcze dużo mają przed sobą, mało doświadczenia to jeszcze strach. A to chyba jest najgorsze, że takie pacjentki są gorzej traktowane bo uważa się je za głupie i uciążliwe podczas gdy to własnie one bardzo potrzebuja pomocy.

- Trzeba mieć jednak na uwadze to, że jesteśmy kobietami. Każda z nas to jedna wielka burza hormonów (szczególnie w czasie porodu) i każdej z nas normalne zachowanie położnej lub lekarza może wydać się po prostu nieczułe czy wrogie. Mocniej wszystko odbieramy i przeżywamy...czasem jednak warto sie uspokoić i zastanowić czy mamy podstawy do denerwowania sie ( co nie jest wskazane w takim stanie więc licze do 10 ;p )

- Ostatnia sprawa...Lekarze jak i położne to ludzie. Mają lepsze i gorsze dni. Czasem mają do czynienia z bardzo aroganckimi pacjetkami, które, za przeproszeniem, wyżej sra*ą niż du*ę mają. Każdy ma cierpliwość ale oczywiście do czasu i może być tak, że niestety nami zajmie sie taka znerwicowana położna. Warto się uśmiechnąć, zagadać nawet jesli jest niemiła czy opryskliwa, bo to może naprawde ją uspokoic. Mówię to z doświadczenia...sama trafiłam na niezbyt milą i delikatną panią na IP. Stwierdziłam ze nie bede stresowac dziecka, nie pozwole żeby zwykla wizyta kontrolna była dla mnie traumą (niestety należe do tej wrażliwej części pacjentek) i zagaje rozmowę, trochę ją obudze ( było koło 23:30 ). Pomogło i to bardzo. Pani położna się uspokoiła, była milsza, nawet zaczęłysmy nieco plotkować. Dlatego myśle, że każda z nas powinna pamiętac że jesteśmy ludzmi i trochę życzliwości nalezy się każdemu. Z resztą, pozytywne nastawienie zawsze lepiej wpłynie niż złość :)

Jeśli któraś z Pań poczuła się urażona moją wypowiedzią - nie miałam zamiaru nikogo obrażać :). Chciałam tylko wyrazić swoje zdanie w sprawie relacji pacjent - lekarz. Każda z kobiet przyżywa poród calkiem inaczej, ma inne doświadczenia :)

Pozdrawiam i życzę samych pozytywnych rozwiązań!
 
Dziewczyny, absolutnie odradzam Wam poród w Siemiradzkim. Rodziłam tam w sierpniu i to był jeden wielki dramat... Po przyjeździe na izbę ze skurczami co 7 min odesłano mnie na 2h spacer po rynku gdyż nie było miejsc... Nie wspomnę już o niesamowicie niemiłej wręcz wrednej kobiecie na izbie P. Jasi... Jeszcze tak strasznego człowieka w personelu medycznym w życiu nie spotkałam. Mój poród trwał prawie 20h (do 13h robi się już cesarkę), gdyż zaczęło dziecku spadać tętno, poza tym przedłużyli mi ostatnią fazę porodu o 30min czego absolutnie się nie robi... Co do cesarki nie mam zadnych zastrzeżeń, anestezjolog dr Lange bardzo mnie wspierał podcza zabiegu. Niestety na drugi dzien po cesarce zaczął się koszmar, zostałam przeniesiona z sali operacyjnej na salę grupową (a chciałam prywatną niestety powiadomiono mnie że jakaś kobieta ktora wykupiła pakiet miała pierwszeństwo a zaznaczyłam przy przyjęciu ze chcę salę dwuosobową) z 5 kobietami plus dzieci plus osoby odwiedzające dodam że ta sala nadaję się na max. 3 pacjentki pod wzgl wielkości... Zabrano mi dziecko gdyż miała żółtaczkę, pomimo że miałam pokarm nie przenoszono mi dziecka do karmienia, nie informowano mnie o wynikach badań, o tym jakie badania dziecku przeprowadzają, nawet nie powiedzieli mi ile moje dziecko miało punktów w skali Apgar... Personel okropnie niemiły, nie ma żadnego doradcy laktacyjnego ( ja nie miałam problemów z karmieniem kiedy po kilku dniach dostałam dziecko ale dziewczyna obok kompletnie nie wiedziała jak karmić, jej dziecko wogole nie ssalo, poprosiła o wizytę doradcy i nikt nie przyszedł, po kilku dniach a byłam tam 7 dni bo tyle po cesarce trzymją co jest absurdem zjawiła się stara niemiła mimoza ktora uważała sie za doradcę i tylko nawrzeszczała na tę dziewczynę dodam że owa dziewczyna miała 35 lat i nie była jakaś tępą dzidą... Jedzenie ohydne... Nawet sztućce musicie tam miec swoje ... I jedyne co chcą to zdzierać z ludzi kasę za tak dramatyczny serwis... Dziewczyny poród w tym miejscu to niestety moja trauma życiowa i jeżeli macie możliwość to omijajcie ten szpital z daleka... Aha chciałam jeszcze wspomnieć o niekompetentnej lekarce starsza czarne krótkie włosy która stwierdziła że moje szwy na brzuchu są rozpuszczalne ... oczywiście nie były rozpuszczalne i musiałam je zdejmować w prywatnym gabinecie po wyjściu ze szpitala w którym nawet USG brzucha po cesarce nie robią... SZPITAL PRZY SIEMIRADZKIEGO TO JEST DRAMAT!!!
 
Ja już po porodzie, chętnie podzielę się spostrzezeniami. Urodziłam w połowie września, w 39tyg. Od 33 tygodnia chodziłam z małym rozwarciem. W dniu porodu byłam na rutynowej wizycie + ktg u swojego lekarza. Na ktg pojawił sie mały spadek tetna wiec zostałam wysłana na test wydolnosci łożyska. W szpitalu lekarz na dyzurze był pewny ze po oct wracam do domu, podobnie połozna ktora podpięła mnie do ktg z oksytocyna. Tetno maluszka bylo ok ale pod koniec badania na zapisie pojawily sie skurcze. I zaczal sie porod. Mialam wykupiony pakiet, rodzilam z polozna Pania Jolą Franczak. Pani Jola w szpitalu zjawiła sie błyskawicznie i od momentu wejscia na sale była ze mna i z moim mezem przez prawie cały poród czyli w moim przypadku... 4h :) wszystko poszło sprawnie i błyskawicznie i wielka w tym zasługa Pani Joli. Ciepła, miła, dająca jasne polecenia, dla mnie do porodu idealna połozna. Znieczulenie pomogło ale dosłownie na dwa skurcze, porod postepował bardzo szybko wiec nawet sie ciesze, ze nie usnelam tylko rodzilam dalej:) Bylam nacinana ale na skurczu tak, ze nie poczulam tego wcale a do szycia dostalam znow znieczulenie i tu tez nie czulam nic. Jesli chodzi o pierwszą częśc relacji czyli sam poród to wypowiadam sie w samych superlatywach. Mały się obudził więc dalszą częśc opowiesci czyli pobyt na noworodkach opiszę potem! Pozdrawiam!
 
Rodziłam na Siemiradzkiego w zeszłym roku i raczej odradzam.

Szkołę rodzenia mogę z czystym sumieniem polecić, ciekawe wykłady, bardzo fajne zajęcia ruchowe, możliwość uczestniczenia w aqua aerobiku dla kobiet i dodatkowych warsztatach. Po skończonym kursie miałam, jak mi się wydawało, dość realny obraz szpitala i porodu.

Przed porodem chodziłam na zapisy KTG w ich przyszpitalnej przychodni na Kremerowskiej. Do personelu tam pracującego nie mam zastrzeżeń, wszystko szło w miarę miło i sprawnie, mimo sporej liczby pacjentek.

Izba przyjęć - szybki i głośny wywiad (spokojnie mogę opowiedzieć historie chorób wszystkich przyjmowanych przede mną pacjentek - nie wiem czy położna niedosłyszy, czy co, ale darła się niemiłosiernie), USG, badanie gin., założenie wenflonu - w sumie nieźle.

Porodówka – Do szpitala przyjechałam nie do porodu a na test wydolności łożyska. Zostałam umieszczona na wspólnej sali porodowej z boksami. Męża wygoniono na dół. Test przeszedł pomyślnie i pewnie zostałabym wypisana do domu, gdyby nie "delikatne" badania pana doktora, które spowodowały, że zaczęły sączyć mi się wody - decyzja - wywołujemy poród. Na pytanie, czy mogę się przenieść do sali do porodów rodzinnych, usłyszałam w odpowiedzi, że wszystkie zajęte bo tam rodzą pacjentki tej i tej położnej wiec zostaję na wspólnej. Mąż nadal miał czekać. Podłączono mi kroplówki z oksytocyną i kazano leżeć, ewentualnie mogłam siedzieć na piłce. Męża wpuszczono do mnie dopiero po kilku godzinach. Nikt nie zaproponował mi niefarmakologicznych metod łagodzenia bólu, prysznica, masażu czy innych tak szeroko opisywanych na szkole rodzenia metod. Położne zaglądały co jakiś czas, odpowiadały na zadane pytania, ale widać było że mają ważniejsze rzeczy do roboty. W trakcie wizyty lekarskiej ordynator bez pytania, czy słowa informacji przebił mi pęcherz płodowy. Znieczulenie zaproponowano mi pod sam koniec, więc gdy zaczęło działać przyszła położna, zbadała mnie i stwierdziła, że "rodzimy". Efekt tego był taki, że praktycznie całą pierwszą fazę porodu przetrwałam bez znieczulenia, a dostałam je dopiero na skurcze parte, których praktycznie nie czułam. Synka dostałam na brzuch na czas szycia krocza (położna jeszcze przed rozpoczęciem parcia stwierdziła, że musi mnie naciąć (?)), potem został zabrany do pomieszczenia obok na mierzenie i ważenie. Dostałam go na moment z powrotem ubranego już w wózeczku. Położna wypełniła papiery i stwierdziła, że jedziemy na górę. Gdy zapytałam o pomoc w przystawieniu małego do piesi, czy prysznic, dowiedziałam się że już nie ma na to czasu. Jak się później okazało zostałam bardzo mocno nacięta i partacko pozszywana. Mój ginekolog do dziś łapie się za głowę widząc moje blizny, zresztą w kilka dni po opuszczeniu szpitala musiałam się do niego udać po pomoc, szwy niemiłosiernie mnie ciągnęły, nie mogłam siadać przez parę tygodni - jak się potem okazało położna zszyła mi dwie wargi sromowe razem...

Na oddziale poporodowym spędziłam ponad tydzień. Rana paskudnie się goiła, więc podawano mi dożylnie antybiotyki. Mały przez problemy z karmieniem leciał z wagi. Prośby o pomoc przy przystawieniu kończyły się zazwyczaj tym, że na minutkę przychodziła położna, przystawiała i już uciekała do innych zajęć. Mały odpadał od piersi i cyrk zaczynał się od nowa... Pediatra na każdym obchodzie uczulał położne, żeby pomagały mi z karmieniem, niestety w ich mniemaniu ograniczało się to do tego, że łaskawie wydawały mi mleko dla syna, gdy po nie poszłam. Ich doradca laktacyjny (pani Maria) to po prostu żenada. Prosiłam ją kilka razy o pomoc, skończyło się na tym, że podeszła do mnie ostatniego dnia z pretensjami, że głodzę dziecko, źle karmię, powinnam mieć dawno nawał pokarmu a u mnie nic, itp...
Osobna historia to obchód ginekologów. Zero informacji, rozmowy z pacjentką. Zazwyczaj rzut oka na krocze, mądre pokiwanie głowami i uwagi wymieniane między sobą szeptem.
Warunki na oddziałach ok – czysto, jedzenie smaczne.
Podsumowując - błędem było to, że nastawiłam się na personel, który osobie z ulicy we wszystkim pomoże i w razie potrzeby udzieli porady. Wyraźnie widać inne traktowanie pacjentek, które w trakcie ciąży prowadzone były przez ich lekarzy, czy do porodu wykupiły opiekę położnej. Rzucają się w oczy braki w personelu, położne na oddziale poporodowym mają mnóstwo pracy. Widać, że nie siedzą i się nie obijają, tylko cały czas biegają, robią badania, podają leki itp. Niestety, skutkuje to tym, że brakuje im czasu na indywidualne podejście do pacjentki i spędzenie z nią na spokojnie kilku minut.
 
Ostatnia edycja:
Gdybym mogla cofnac czas NIGDY BYM NIE WYBRALA SZPITAL SIEMIERADZKI w Krakowie!!!!:


W dniu 12.05.2015 zglosilam sprawe do Prokuratury Rejonowej w Krakowie,


UZASADNIENIE

Podpisałam umowę o udzielenie odpłatnego świadczenia zdrowotnego przez NZOZ Szpital Siemieradzkiego w Krakowie w zakresie dotyczącym indywidualnej opieki okołoporodowej.

... wierzyliśmy, że poddajemy się fachowej opiece wykwalifikowanego personelu medycznego, który zadba o prawidłowy przebieg porodu...



Podczas prywatnej wizyty w dniu 27 kwietnia 2015r. zostałam poinformowana, że zdiagnozowano u mnie cholestazę wątrobową, że stan ten wymaga natychmiastowej interwencji lekarskiej, bowiem jest stanem zatrucia organizmu i zagrożenia dla dziecka, które może ulec niedotlenieniu.

Jednocześnie dr uspokoiła mnie, że dziecko w takim przypadku może i powinno przyjść na świat w wyniku cesarskiego cięcia, że stan rozwoju płodu (37 tydzień) absolutnie na to pozwala i nie stanowi to żadnego zagrożenia dla jego przyszłego funkcjonowania.


W tej samej dacie zostałam przyjęta do Szpitala Siemieradzkiego w Krakowie, gdzie potwierdzono, że cierpię na cholestazę wątrobową.



Poczynając od pierwszego dnia mojego pobytu na oddziale patologii ciąży były wykonywane badania KTG, które potwierdzały pracę serca dziecka, oraz badania które potwierdzały utrzymujący się wysoki poziom żółci w organizmie.

Przez cały czas, moje pytanie co z dalszym losem dziecka i dlaczego nie jest wykonywane cesarskie cięcie były zbywane, mimo, że w sposób jasny, uczulona na tym punkcie wyrażałam obawę, że mój stan może być zagrożeniem dla dziecka i należy je ratować w pierwszej kolejności.

Każdorazowo inny obecny na dyżurze lekarz, zbywał mnie twierdzeniem, że nie jest uprawniony do podjęcia decyzji o wykonaniu zabiegu.


Dopiero po 6 dniach od mojego przyjęcia do szpitala, podane zostały sterydy, które jak zapewniono mnie, miały przyspieszyć rozwój płuc u dziecka.

Wówczas przyjęłam to jako dobry znak, że ktoś zaczął zajmować się moim dzieckiem i dbać o jego prawidłowy rozwój.


W dniu 04.05.2015r., wykonano u mnie badanie OCT połączone z badaniem USG. Badanie USG przeprowadzał dr. S. K.

Ich wynik był jednoznaczny, wód płodowych było zbyt mało, słabszy był też przepływ krwi w pępowinie. Był to 8 dzień mojego pobytu w szpitalu.

Po wszystkich porannych badaniach w dniu 04.05.2015 pytałam położnych oraz panią doktor : “co dalej” i nadal otrzymywałam informacje, ze nie mogą wywołać porodu, jak również muszą czekać na decyzje ordynatora dr. W., który był nieobecny w szpitalu, jak również dyrektor tez był nieobecny.

Od kilku dni zgłaszałam złe samopoczucie puchniecie nóg oraz 04.05.2015 zgłaszałam ze się źle czuje po badaniu OCT - kręcenie w głowie, wymioty i ogólne osłabienie, niestety w tym dniu nie było wieczornej wizytacji.



Moim celem było niedopuszczenie do obumarcia w pełni rozwiniętego dziecka w łonie i urodzenie zdrowego syna zwłaszcza, ze cala ciąża przebiegała bezproblemowo, wykonywałam mnóstwo badań nawet chodziłam na dodatkowe wizyty aby upewnić się ze wszystko jest wporządku.

Pomimo tego nadal nikt nie zainteresował się ani moim stanem, ani tym bardziej stanem mojego dziecka, mój stan zaczął się bardzo pogarszać....

Po badaniu OCT, mimo wyraźnych objawów zewnętrznych i zgłaszanych przez mnie dolegliwości żaden z lekarzy nie podszedł do mnie i nadal nikt nie podjął decyzji o cesarskim cięciu, chociaż jak się później okazało był to ostatni moment by ratować dziecko.


Jedyny kontakt jaki miałam z personelem medycznym wieczorem to był kontakt z położoną O., która uspokoiła mnie, że poród nie może być wywołany ze względu na moje dobro i dobro dziecka i że wkrótce już urodzę.

W dniu 5 maja 2015r,. w czasie porannej wizyty pielęgniarka stwierdziła, że nie słyszy bicia serca mojego dziecka....


W tym dniu mieliśmy kontakt z ordynatorem dr W., który wreszcie pojawił się w pracy. Na pytania moje i członków mojej rodziny jak można było dopuścić do tego rodzaju zaniedbań usłyszeliśmy beztroską odpowiedź –

„ spóźniliśmy się dzien”.


Po około godzinie zaczął się kolejny koszmar. Wtedy lekarze zaczęli pobierać krew i mocz do badań. Podawać środki na uspokojenie i zaczęło się wywoływanie porodu, które trwało od godziny około 8 rano do rozwiązania następnego dnia 06.05.2015 o godzinie 0:55 w nocy...



Po wyjęciu mojego syna z łona lekarze bez uprzedniego pytania lub pozwolenia z naszej strony robili zdjęcia dziecka jak również pępowiny. Obwiniając pępowinę za przyczynę zgonu. Brak wyczucia i empatii w sytuacji zupełny oraz łamanie praw pacjeta. Poprosiłam o podanie syna, powiedziano mi ze dostane 2 godziny z nim abym się mogła pożegnać jednak po przytuleniu dziecka nic już nie pamiętam... do przebudzenia w godzinach porannych kiedy się obudziłam w sali z maska tlenowa ... Mój syn Odyseusz odszedł...



Sami zadecydujcie czy chcecie ryzykowac....
 
reklama
Hej dziewczyny! Przerazajace te ostatnie opinie o tym szpitalu a mocno zastanawiam sie czy tam nie rodzic.. Czy ktoras rodzila tam moze ostatnio i moglaby sie podzielic wrazeniami?? Czy rodzila ktoras moze z polozna Danuta Garbien? Spotkalam ja na dniach otwartych i wywarła na mnie przemile wrazenie, mysle zeby ja wynajac :)
 
Do góry